Dzień 1
Wystartowaliśmy z Lublina o godz. 6.30. Dwa busy, 14 osób. Po drodze dosiadają się jeszcze trzy - w Białymstoku i Augustowie.

Zatem w sumie 17 osób razem z kierowcami, którzy też pływają. Są ludzie z Lublina, Krakowa, Poznania, Legnicy, Warszawy, Gdańska... mamy rozmach, nie ma co. Jest trochę obawy, jak się dogadamy, nie znamy się. Czas podróży - 15 godzin. Po drodze gadamy, staramy się poznać. Na granicy przestawiamy czas o godzinę naprzód.
Pierwsze moje wrażenia z Łotwy są następujące - jak się gdzieś zgubię, to mogiła. Język bowiem podobny jest zupełnie do niczego. Tu na przykład, podobno, mamy salon fryzjerski.

Fajne takie klimaty, aż by się chciało pojechać gdzieś dalej...

Po drodze zatrzymujemy się na stacjach benzynowych, a ja z ciekawością patrzę na lokalne produkty żywnościowe.

Docieramy na miejsce ok. 21, na kemping w Valmierze. Kolejne zaskoczenie - do późnych godzin wieczornych jest jasno.

Oczywiście robimy ognisko, w ruch idą zakupione na granicy prowianty, jako że trzeba dosyć szybko się zintegrować. Kemping i pole namiotowe bardzo czyste, jest nawet prysznic. Długie Polaków rozmowy i wreszcie koło północy idziemy spać.
Dzień 2
Po bardzo ciepłej i w zasadzie krótkiej nocy (bo całkowitej ciemności raptem pięć godzin) pierwsze biwakowe śniadanie. Mamy do dyspozycji takie oto miłe miejsce.

Delektuję się urlopowym czasem, w dodatku na rzece, więc to chyba blisko spełnienia marzeń.

A tu dowód na to, że wygrany w konkursie kubek został spożytkowany we właściwym czasie i miejscu (jest bardzo poręczny, nie tylko jeśli chodzi o kawę).

Dziś nie musimy się spieszyć, bo drugi nocleg również będzie na tym samym kempingu. Busami dojeżdżamy na miejsce dzisiejszego startu (Strenci) - przed nami 20-km odcinek na rozgrzewkę, a jest już godzina 12.30.


Pamiątkowe zdjęcie na początek spływu.

Pierwsze metry na wodzie.

Płynę w kajaku z Marysią, z którą znamy się z klubu PTTK. Początkowo zupełnie się nie zgrywamy. Marysia siedzi w kajaku trzeci raz i bardzo się denerwuje. Siedząc z przodu, usiłuje sterować, co z kolei denerwuje mnie... ale powoli, powoli, oswaja się z wodą i idzie nam coraz lepiej.
Rzeka początkowo zupełnie mnie nie zachwyca. A może spodziewałam się większych fajerwerków?

Jednak na razie nie jesteśmy na terenie parku narodowego, więc po prostu cieszę się z urlopu, wody i odległości od codziennych spraw i zmartwień.


Dzisiejszy odcinek zrobiliśmy w trzy i pół godziny, płyniemy zatem sprawnie i bez marudzenia. Na zakończenie dnia manewruję sobie trochę dwójką, którą płyniemy. Nie jest zła, dość zwrotna, na pewno stabilna i łatwa w obsłudze.

Po przypłynięciu na metę kierowcy muszą wrócić po samochód na start i przy okazji w kilka osób robimy sobie wycieczkę do Valmiery. Miasteczko w blasku zachodzącego słońca jest bardzo ładne. Most, pod którym jutro będziemy płynąć, bardzo mi się podoba.

A zwłaszcza ten znaczek.

Valmiera, największe miasto na szlaku Gauji, powstało w 1285 na handlowej trasie Ryga - Psków.



Bardzo podobają nam się ruiny zamku i cała stara część miasta.

To za mną, to podobno budynek średniowiecznej apteki.

A tu kawałek miejskiego parku, istny gąszcz.

W ogóle Łotwa jest bardzo zielona. Może to kwestia klimatu?
A tu rzut oka na tor kajakowy, przez który musimy jutro przepłynąć. Widać głazy spiętrzające wodę, chyba nie wszyscy będą mieli ochotę płynąć...

A tu znowu mój ulubiony most, jutro zobaczymy go z poziomu rzeki.

Północne, morskie klimaty, w sam raz dla Makreli.

Po powrocie na kemping udaję się nad wodę. W tym świetle jest piękna, spokojna, miód na serce.

Wieczorem kolejne ognisko. I ten zwyczaj będzie nam towarzyszył do końca spływu.

Wieczór kończy się ulewą, ale podobno na Gauji to normalne. No, zobaczymy.
Dzisiejszy odcinek: 20 km.
Ciąg dalszy nastąpi...