Jeszcze tylko odnotuję że dzień wcześniej spotkałem samotnego kajakarza który nad Biebrzę przyjechał znad Dunajca. Chwilę sobie pogadaliśmy , gość wypożyczył
sobie kajak na cały dzień za 30 pln i płynął pod i z nurtem ale powiedział że nie zapuszczał się zbyt daleko bo łatwo się zgubić. Faktem jest że i ja w tej okolicy
miałem parę zagwozdek i informując drużynę pierścienia parokrotnie telefonicznie nie miałem do końca pewności czy jestem na dobrym kursie. Facet rozwiewa
moje wątpliwości jestem tam gdzie trzeba na parę km przed miejscowością Goniądz. Pozdrawiam sympatyczną postać która było mi dane spotkać i chwilę pogadać.
Budzę się o szóstej rano w samotności , niestety jest to dzień kiedy poszycia mojego namiotu nie przebijają ciepłe promienie wschodzącego słońca a wręcz
przeciwnie , wiatr hula jest szaro i ponuro. Postanawiam zostać w namiocie bo drużyna od której się odłączyłem ma do mnie straty na jakieś piętnaście kilometrów
a przy słabym nurcie Biebrzy i wiaterku który wieje w twarz prawdopodobnie jest to strata na jakieś trzy godziny płynięcia. Leżę studiuję mapę czas mija ,
śniadanie , myju , myju , br zimno i tak mija z wolna czas. Zrobiło mi się chłodno ale przypomniała mi się rada Czołga z początku relacji , czyli jak zimno
to trzydzieści pompek. Wskakuję do namiotu w dwadzieścia pięć minut robię parę setek , wszak stosuje ten rodzaj podtrzymania formy od parunastu lat.
Od razu robi się cieplej . Niestety przegapiłem przez ten fakt coraz bardziej kłębiące się chmurzyska. Wszystko mam już popakowane w kajaku a sam kajak
gotowy do zwodowania wyskakuję czym prędzej z pustego namiotu i uskuteczniam jego pakowanie. Dostaję pierwsze krople deszcz i uwijam się jak w ukropie
bo właśnie zdjąłem poszycie namiotu a tropik jest niczym nie osłonięty. Opady przybierają na sile , trochę zmoczony namiot ląduje w końcu w pokrowcu , wskakuję
do kajaka i już płynę. Dopada mnie uciążliwy wiatr i średniej mocy opady. Biebrza w końcu zaczyna zapodawać jakieś falki , niewielkie ale przyjemnie jest posłuchać
jak rozbijają się o kil. Tak sobie płynę , zrobiło się pochmurnie i brzydko , upierdliwy wiatr nie daje za wygraną.
Po jakiś dziesięciu minutach opady zanikają , woda się bardziej wyrównuje tylko wiatr nie chce odpuścić. Zbliżam się do ludzkich osad po raz bodajże pierwszy
widzę wędkarza przy brzegu. Wymieniamy się pozdrowieniami dowiaduję się że Goniądz tuż, tuż. Starszy pan żegna mnie słowami "to chyba nie pogoda na kajak". Faktycznie jeśli tak dalej będzie wyglądała reszta dnia to podglądanie natury nie dostarczy takich walorów na jakie się nastawiłem. Po przepłynięciu pięciu
kilometrów po lewej stronie dostrzegam spore budynki z czerwonymi dachami wyglądające jak jakiś zajazd. Podpływam do pomostu przywiązuję kajak wyciągam
trzeci element fartucha zakrywając odkryte siedzenie na wypadek gdyby znów zaczęło padać i idę na zwiady.
Faktycznie jest to coś w rodzaju zajazdu , czy też karczmy zagaduję do obsługi czy mogę skryć się przed wiatrem w budynku który znajduje się najbliżej wody.
Częściowo jest on otwarty a częściowo posiada plandekowe przezroczyste firany. Dostaję pozwolenie i zyskuję świetną bazę oczekując na przybycie liczniejszej
części uczestników naszej małej wyprawki. Postanawiam w budynku na ławach rozłożyć poszycie namiotu oraz tropik w celu doschnięcia , nie mogę ukryć
zadowolenia z faktu jak potoczyły się sprawy bo suchy sprzęt na wieczorne rozbicie obozowiska to spory komfort. W toalecie zostawiam i podłączam telefon
w celu podładowania. Nie posiadam żadnych nowoczesnych smartfonów tylko starą wysłużona Nokie na klawisze przez co żadne wejście z banku energii mi nie pasuje
do telefonu i nie mogę go podładować na bieżąco. O ile jestem trochę gadżeciarzem to akurat wypasione telefony nigdy nie były synonimem mojego pożądania.
Tym razem wchodzę do "Dworu Bartla" głównym wejściem i delikatnie mnie zatyka. Czy to skansen a może muzeum a może wylądowałem w zachodniej Europie. Widzę jakowe rzeźby drewniane , i popiersia zwierząt występujących na bagnach Biebrzy . Wtem dostrzegam dwa wilki i czuję niepewność czy aby są oswojone , czy aby nie przerobią mnie na kosteczki które właśnie w lesie widziałem. Zamieram w bezruchu na chwilę aż w końcu się wyrywam z letargu i łapię się na tym że to tylko wypchane
są wilczki :]
Podchodzę bliżej i muszę stwierdzić że rzemieślnik wykonał wspaniałą robotę i musi być mistrzem w swoim fachu bo zwierzątka wyglądają perfekcyjnie. Obracam głowę
nad wejście i widzę zwierzaka nie tutejszego bo róg okazały ma w miejscu nosa. Zastanawiam się co to za gatunek może : zwyczajny , czarny , afrykański ,biały, pancerny, jawajski a może sumatrzański. Doskonała robota.
Idę i zwiedzam dalej , widzę kaczuchy , żubra i po raz pierwszy i nie ostatni nad Biebrzą Łosia dalej jest jeszcze dzik. Spoglądam na dzika i przypomina mi się
ostatnia opowieść ogniskowa Leśnej Duszy. Gdzieś ta nieustraszona dziewczyna jak zwykle sama zapuściła się w las rozbiła namiot typu hamak i będąc już w nim
w środku usłyszała tuptanie i łamanie leśnego poszycia. Wyjrzała sobie z zawieszonego nad ziemią namiotu hamaka i dostrzegła jak pod nią przechodzą dziki. :shock:
Oglądam sobie te wszystkie wspaniałości dochodzę do baru , kelner proponuje zupę dnia czyli szczawiową , dobieram do tego jeszcze kofi z mlekiem pomimo
że nie pijam kawy ale zanim dopadłem do kajak to trochę deszczu spadło na moje spodnie więc z deczka jestem zziębnięty i lekko przemoczony od pasa w dół.
Idę w kierunku toalety w celu umycia rąk do strawy odkręcam ciepłą wodę i łapie mnie euforia. Po delikatnym z ziębnięciu i myciu się od paru dni w Biebrzy ,
ciepłą wodę odbieram jako jaką mannę. Płuczę ręce wystawiając je na coraz bardziej ciepłą wodę , nie wiedziałem że gorąca woda może mieć tak zbawienne
działanie. Mała rzecz a cieszy i to bardzo. Wodne zabawy uskuteczniam z pięć minut w końcu zaczynam czuć ciepło i porzucam ten mały wspaniały basen.
Tak sobie odpoczywam i czekam na drużynę , łapię kontakt telefoniczny i dowiaduję się że za około godzinki powinniśmy być znowu razem. Idę pakuję wyschnięty
już namiot po czym wędruję na pomost i kręcę dopłynięcie Agi i Tadzia. Razem z Agą idziemy do miasteczka uzupełnić zapasy jakieś pięć minut od dworu Bartla , pozbywam się śmieci nagromadzonych z paru dni. Leśna Dusza pyta mnie czy nie widziałem gdzieś dedykowanych pojemników na śmieci , znaczy się recykling ,
informuję że takowych nie zauważyłem a Aga nie odpuszcza i nie przestaje mnie zaskakiwać bo ze śmieciami idzie do sklepu i w sklepie pyta obsługę gdzie
w miasteczku może pozbyć się posegregowanych śmieci. To się nazywa symbioza ze środowiskiem.
Uzupełniamy zapasy do końca wyprawy , pozyskujemy kiełbaskę i boczuś na ognisko. Tacham pięciolitrową bańkę wody , Aga nie musi bo pobiera wodę bezpośrednio
z Biebrzy oczywiście wcześniej filtrując ją. Dochodzimy do pomostu gdzie zmieniamy T.P. który wyprawia się do miasteczka w celu uzupełnienia swoich zapasów.
Między czasie robi się piękna słoneczna pogoda a my czekając z Agą na Tadzia obserwujemy w pobliżu brodzące dwa bociany będące pewnie właśnie w porze
obiadowej. Ponownie w komplecie schodzimy na wodę , płyniemy pewnie ze dwie godziny może dłużej i lądujemy na wzniesionej skarpie na której oczywiście
Tadeusz nocował już kiedyś. Miejscówka bardzo fajna miejsca w sam raz z jednej strony woda a z trzech innych nitki wody i bagna. Standardowo małe ognisko ,
kiełbaska , boczuś , miła atmosfera gdzieś w tle spory plusk wody pewnie bóbr skoczył do wody na główkę i ciemne niebo zasłane sporą ilością gwiazd.