| Biuro Turystyki Kajakowej AS-TOURS | PROZONE - wypożyczalnia kamer GoPro! | KONKURS RELACJA MIESIĄCA |

Znalezione wyniki: 23

Wróć do listy podziękowań

Re: Kajak z kilem i bez. Ster/ miecz

https://lh3.googleusercontent.com/-P5w5oN4PljY/U6Sn53YnpYI/AAAAAAAAAFk/u8mGYld3_n8/s640/150620141619.jpg

https://picasaweb.google.com/fritzmaxxx/20Czerwca2014#6027126813890160002
Tak to umęczyłem. Poprawa w utrzymaniu kierunku jest idealna. Wiosłując, idzie równo lewa i prawa, a korekcja nóżkami. Robienia dystansu bez tego sobie na razie nie wyobrażam. Koszty ok 60zł, nie licząc własnej robocizny.
przez max
20 czerwca 2014, o 23:43
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Kajak z kilem i bez. Ster/ miecz

Porobię jutro dokładne fotki to wrzucę. Pedały są na razie tymczasowe, robione do 23 dzień przed testem.
przez max
22 czerwca 2014, o 21:42
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Spływ Wisłą do Gdańska 2014

Spłynąłem dzisiaj z Goczałkowic (spod mostu przy dwupasmówce) do Oświęcimia (nawet Sołą do centrum:) ) i odradzam tak zaczynać spływ. Praktycznie co kawałek bystrza i trzeba wysiadać i przechodzić. No chyba że ktoś pływa PE i ma metalowe wiosła :P. W dwóch miejscach są również spore zatory (długości do 10 metrów) z patyków, konarów i śmieci. Nie da się tego za bardzo obejść brzegiem. Moja łajba mocno się porysowała, a w kilu mam kilka dziur i odprysków. Sensownie jest zacząć przy moście na DW933, od tego miejsca już praktycznie nie ma przeszkód. Są jeszcze dwie przeprawy w dużymi kamieniami, szybkim nurtem. Ciężko jest wyskoczyć z kajaka bo jest ok 1,5m wody. Ostatnia z nich jest pod mostem kolejowym koło drogi DK44- różnica wysokości powierzchni ok 1m. Dalej już bajka :)

A wie ktoś czy da się zmierzyć długość rzeki po google mapie?
przez max
22 czerwca 2014, o 22:03
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Kajak z kilem i bez. Ster/ miecz

To ma sens co piszesz McArtur. W każdym razie ster już jest, robię tylko w nim poprawki i ulepszenia.

A więc korzystałem z tego co miałem w garażu (nie tylko swoim):
- arkusz blachy nierdzewnej gr. 2mm
- beżowe krążki to tzw. Solid Surface, znany potocznie Staronem , Corianem itd. (materiał na blaty kuchenne, fajnie się obrabia narzędziami stolarskimi)
- sworzeń (ośka) to fragment mocowania grubych półek do ściany, taki to bolec, na którego końcu jest trochę gwintu
- tulejki do których spawane były elementy z nierdzewki zrobił jakiś Pan (ale jakaś słaba ta nierdzewka co widać)
- samo mocowanie do rufy kajaka to dwa pręty gwintowane fi 8, dł. 140mm (zespawane z resztą)
- linka stalowa fi 1,5mm kupiona w sklepie metalowym
- pancerz linki kupiony w sklepie rowerowym (pancerz musi być do linki hamulcowej, a nie przerzutkowej: fi 1,6mm i 1,2mm ), do tego końcówki, zaślepki itd
- wspornik pedałów pospawałem z jakiejś starej cienkiej rurki, do tego kawałki płaskownika, nakrętki, zawiasy budowlane
Po zmianach pedał będzie zrobiony ze sklejki 18mm wraz z ramieniem do którego zamocowana będzie linka. Uaktualnię za jakiś czas zdjęcia.
Poza tym mam zamiar to oszlifować i pomalować żeby nie raziło w oczy.

Ster w stanie "pracy" (będący w wodzie) można złożyć ciągnąć na linkę nawiniętą na krążek.
Podczas "pracy", w przypadku natrafienia na przeszkodę ster zabezpieczony jest linką gumową wszytą w sztywną linkę. Po prostu odgina się do tyłu choćby do poziomu. Po przepłynięciu wraca do pionu. Zniszczyć go może tylko wpłynięcie na przeszkodę na wstecznym :) Jeżeli chcemy rozłożyć ster (wrzucić do wody) to teoretycznie ciągniemy za linkę z gumą, ale nie działa to bo guma się naciąga i nawet jak przeciągnie ster to rozpędzony gumą przypierdziela strasznie w część swojego mocowania. Musiałby by go obsługiwać 3 linki: rozkładanie, składanie i zabezpieczenie z gumą. Dlatego też żeby się w tym nie pogubić rozkładam go podrzucając wiosłem, a składam linką.

https://lh3.googleusercontent.com/-cYuHFZvojIs/U6iJ81JLY2I/AAAAAAAAAGE/hHs1q7O05vo/s800/DSC07661.JPG
https://lh3.googleusercontent.com/-nbhVdBQn9oY/U6iKEn7AwVI/AAAAAAAAAGM/_ywyk1E8Nrk/s800/050620141602.jpg
https://lh3.googleusercontent.com/-GUX2g9VHWeQ/U6iKk87fgkI/AAAAAAAAAGU/GH87e63t98U/s800/DSC07789.JPG
https://lh3.googleusercontent.com/-OQL_N0a0_3k/U6iKsfDByJI/AAAAAAAAAGc/snzqkYTnGoU/s800/DSC07806.JPG
https://lh4.googleusercontent.com/-o4-M6lhYpf4/U6iK056sdEI/AAAAAAAAAGk/Ut2m_T5Ngms/s800/DSC07807.JPG
https://lh3.googleusercontent.com/-720RHY8789c/U6iK5IUCIaI/AAAAAAAAAGs/p09eesuGgj4/s800/DSC07808.JPG
https://lh6.googleusercontent.com/-L0LmJdLf0RE/U6iLAAdNEkI/AAAAAAAAAG0/YERYtGt37dU/s800/DSC07809.JPG
https://lh6.googleusercontent.com/-Ud5CM19dxJw/U6iLHd2Eh8I/AAAAAAAAAHA/K1eyeG1GluU/s800/DSC07810.JPG
https://lh3.googleusercontent.com/-t4H8Prsqsjw/U6iLOu_QmdI/AAAAAAAAAHI/9lB9Sdevd8c/s800/DSC07813.JPG
https://lh3.googleusercontent.com/-0R-NG8CApmI/U6iLT_7jYBI/AAAAAAAAAHQ/jy5beoKYakc/s800/DSC07814.JPG
https://lh5.googleusercontent.com/-iMAPRqRVEww/U6iLaYNfz9I/AAAAAAAAAHY/zNECYBBM0yA/s800/DSC07815.JPG
https://lh6.googleusercontent.com/-aI6F7Tls3to/U6iLgVDAV_I/AAAAAAAAAHg/IEObSygxzLs/s800/DSC07816.JPG
https://lh5.googleusercontent.com/-o2fzhZXvTi8/U6iLqRbvIxI/AAAAAAAAAHo/_oVFUMNxJ0A/s800/DSC07817.JPG
https://lh6.googleusercontent.com/-BywOGzAsD6U/U6iLuCrxtwI/AAAAAAAAAHw/opXc7KuDl4U/s800/DSC07818.JPG
https://lh6.googleusercontent.com/-WLZHy9YL_7o/U6iL0iu_6XI/AAAAAAAAAH4/FzQDT93uwGw/s800/DSC07819.JPG
https://lh4.googleusercontent.com/-aCgDJYKROn8/U6iL6FlPD_I/AAAAAAAAAIA/mjAbB1rZfK0/s640/DSC07820.JPG
przez max
23 czerwca 2014, o 22:58
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Szlak Wisły

https://lh5.googleusercontent.com/-F-eytBqDr1E/U6l1DDuXnrI/AAAAAAAAAIk/L7Y4KVtdVas/s800/Zdj%25C4%2599cie0017.jpg
https://lh5.googleusercontent.com/-ITuPy7G2qME/U6l1DCuXW3I/AAAAAAAAAIo/e560Ykd0xkU/s800/Zdj%25C4%2599cie0018.jpg
https://lh3.googleusercontent.com/-4mR0hmx66CM/U6l1A0PaOuI/AAAAAAAAAIY/WODEjYL4nxI/s800/Zdj%25C4%2599cie0020.jpg
przez max
24 czerwca 2014, o 14:57
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Szlak Wisły

@Bartess - płynęliśmy ok. 9h co nas mocno zdołowało. Fakt, nie śpieszyliśmy się na zatorach, mieliśmy 3 przerwy, sporo wysiadania z kajaka. Przy moście w bieruniu jest taki wręcz zawał z kamieniami, przed nim woda spiętrzona przelewa się między kamieniami co powoduje spory nurt. Na odcinku 10-15m poziom wody jest chyba niższy o 1m. Mieliśmy tam chwilę strachu, bo nurt nas pchał na głazy, nie wiadomo czy wyskakiwać (nieznana głębokość i dno), szkoda kajaka, szkoda nóg, a czasu coraz mniej :) Powolutku jakoś to przeszliśmy.

Planowaliśmy spływ Wisłą startując spod mostu drogowego w Bieruniu, ale skoro po 100m jest taka kicha to muszę szukać innego miejsca do wodowania.
Przy kolejnych mostach też nie ma rewelacji. Chyba skuszę się na start przy wodospadzie na Sole i Tobie Leszku też to polecam. Można się stamtąd cofnąć te 1300m do zerówki i rozpocząć spływ. Poza tym jak już wspomniałem, my starujemy 5 lipca o 6rano, więc o wszelkich utrudnieniach mogę Ci dać znać. Szlak będzie przetarty jak pupa niemowlaka (posprzątana)
przez max
24 czerwca 2014, o 18:51
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Szlak Wisły

Na google mapie widać kolo tego mostu w Oświęcimiu nawet auto, a obok niego w wodzie łódkę, ale przyglądałem się dokładnie temu miejscu i szału nie ma. Ciężko tam wrzucić 5,5m kajak i jeszcze do niego wsiąść. Na Sole wchodzisz po betonowym nabrzeżu. Z resztą obojętne, niech każdy wsiada gdzie chce :)
Dla jasności: jestem kajakowym nowicjuszem. Zanim początkiem czerwca kupiliśmy kajak, wypływałem ok 60km. W nowym kajaku niecałe 100km. Prawdopodobnie do końca nie zdaję sobie sprawy na co się porywam, ale to dobrze bo inaczej bym nie popłynął.
Do Gdańska przyjedzie moja żona z koleżanką, posiedzi tam kilka dni, dopłynę i wrócimy. Taki jest plan :)
przez max
24 czerwca 2014, o 22:08
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Relacja ze spływu Wisłą Max&Strzała

Tak jak Strzałek napisał spływ zakończony powodzeniem. Zdjęcia się pojawią po lekkiej obróbce i chyba nie będzie to moja rola. Ja zajmę się filmem, a to trochę potrwa. Podrzucimy też mapkę z miejscami gdzie mieliśmy biwaki, tak z ciekawości żeby można sobie rzucić okiem. Z samych liczb dystanse dzienne kształtowały się tak: 1 dzień - 85km(85), 2 dzień - 85km (170), 3 dzień - 88km (258), 4 dzień - 101km (359)(dopływamy do Kazimierza o 21:30 z uszkodzonym pedałem steru), 5 dzień - 71km (430)(bo naprawa o poranku zabrała trochę czasu), 6 dzień - 81km (511), 7 dzień - 58km (569)(późny start z Warszawy od rodziny która nas ugościła u siebie w domu), 8 dzień - 65km (634)(trudy w dopłynięciu do Płocka, duża fala), 9dzień - 50km (684)(zalew Włocławski, przenoska na śluzie), 10 dzień - 84km (768), 11 dzień - 80km (848), 12 dzień - 87km (935) (kończymy na 7km przed morzem, widać je, czuć falowanie), 13 dzień - 53km (988)(po morzu i po Gdańsku). Razem wyszło 988km plus bliżej nieokreślona liczba kilometrów wynikająca z mielizn.
Jak na razie jestem zbyt padnięty żeby wspomnieć sobie te miłe chwile. Notatki są, oglądnę zdjęcia to sobie przypomnę Ciekawe jednak będzie przeczytać relację z 2 punktów widzenia. Jedna wyprawa a dwa postrzegania.
przez max
18 lipca 2014, o 21:43
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Relacja ze spływu Wisłą Max&Strzała

Radku jasne, że można przenieść posty.

Wracając do spływu i jego organizacji pominę etap napalenia się, zamawiania kajaka i kompletowania gratów. Jest czwartek, dwa dni przed rozpoczęciem spływu. Po pracy spotykamy się i pakujemy do kajaka zrobione wcześniej, ustalone ilościowo zakupy, ciuchy i wszystko co chce z nami pływać po Wiśle. Staramy zapamiętać miejsce gdzie co jest. Pojawiają się obawy już nie o pojemność a o zanurzenie kajaka, bo z masy netto 32kg zrobiło się chyba blisko 90-100kg brutto. Druga obawa to transport do Oświęcimia. Jest po drodze trochę dziur i nierówności, nie ma mowy o pakowaniu na rzece ( to nie kanu ), a bagażnik jest made in garaż. Już przy bliskich transportach mocowałem go na różne sposoby pasami, a i tak kołysał się do przodu i tyłu.

DZIEŃ 1. 0-85km (85km)

Sobota 5:30. Spotykamy się, załadunek i w drogę ze świtą towarzyszącą. Kajak ląduje na wodzie, upychamy płyny w bocznych szmacianych kieszonkach, a było tego ok. 23 litrów/kg. Szybkie pożegnanie i spadamy bo już 6:20. Po 3,5km śluza Dwory. Wyjście na prawo całkiem znośne. Rozładunek z wody i zewnętrznych bagaży. Szybkie rozeznanie trasy i ruszamy. Padamy po kilkunastych metrach i zaczynamy żałować, że wózek nie został opracowany :) Śluzę Smolice też mieliśmy zamiar przenosić ze względu na czas (bo nie koszty), trzymaniem się rzeki, a nie kanałów (to moja nadgorliwość). Dwory jednak mnie sprowadziły na ziemię, poszedłem do budynku śluzowego (telefonu akurat do tej śluzy nie miałem bo po co), przedstawiam przez domofon temat, odpowiedź – śluzowanie za 20min. Czekamy sobie w kajaczku i nagle czujemy jak stojąca przed śluzą woda staje nagle całkiem rwącą rzeczką, a wędkarze na prawym brzegu z cichych i spokojnych coraz bardziej wyrażają swoje niezadowolenie z faktu że zanęta i ryby już są w komorze śluzy. Wpływamy, podniecenie jest bo to pierwszy raz :P. Za śluzą wędkarze są już mocno wkurzeni, coś tak przeklinają pod naszym adresem, bo który z nich spodziewał się sobotniego śluzowania (pewnie w tygodniu to rzadkość). Już w tym miejscu podsumuję temat wędkarzy. Cholernie mnie wkurzali. Dosłownie wszędzie, pochowani w krzakach, żyłek nie widać, zero prywatności bo Ci rzeczni podglądacze są na każdym odcinku i do tego stopnia bezczelni, że potrafią mieć zarzuconą wędkę na druga stronę rzeki (przy ok. 100m szerokości) Wędka im w ty... Płyniemy na przenoskę Łączany, lądujemy po prawej na pomoście „zakładu”. Robię rozpoznanie i w drodze powrotnej dostaję ochrzan, że znaki wodne (zakazu wpływu w tą odnogę), policja, mamy się wycofać itd. Rozważamy trzy opcje: szybkie wyjście na drogę i olanie go, przenoska drugim brzegiem i dyplomacja. Pomogło to ostatnie. Przenoska to potworna męka. Kręgosłup dawał się we znaki. Targamy jednak do przodu bo nocleg albo za śluzą Kościuszko, a przed Krakowem, albo już za Krakowem. Kościuszko mija dość sprawnie. Rejonowe kajaczki z którymi się śluzowaliśmy zostają szybko w tyle. Na pierwszy dzień mieliśmy domowe kanapki, ale pod Wawelem Strzała skoczył po jakąś ciepłą bułę. Wzbudzamy ogólne zainteresowanie, skąd, dokąd (a nie ma się czym chwalić bo to pierwszy dzień), nawet napis MS-31 potraktowany został jak rejestracja kajaka. Zaczepiły nas tam dwie dziewczyny i jedna z nich zaoferowała nocleg jak dopłyniemy do Warszawy. Dziwne to dla mnie było wtedy, ale o szczegółach opowiem później. G:20:30 dzwonię na śluzę Dąbie czy jeszcze nas łaskawy Pan prześluzuje. Powiedział, że specjalnie na nas poczeka :) Włączamy najwyższy bieg i robiąc jedynie przerwy na odmachiwanie ludziom na nabrzeżu dopływamy po chyba 40 minutach. Wrota zamknięta, świeci się czerwone światło i nagle jak na sygnał pilota otwierają się drzwi do naszego garażu, zielone światełko i jeszcze drabinki nie złapaliśmy, a już wrota się zamykały. To było ekspresowe śluzowanie. Słońce dawno już zaszło, robi się coraz ciemniej, szukamy bazy, ale brzeg jest beznadziejnie niedostępny. W końcu coś znajdujemy i bez używania czołówek (niedaleko była jakaś ogniskowa impreza) rozbijamy biwak. Pierwszy kontakt z małymi wampirami ledwo przeżywam, ale jestem tak słony, że i tak idę w całkowitych ciemnościach do wody i robię szybkie mycie stojąc po kostki w mule. Pierwsza noc niespokojna ale przespana.

DZIEŃ 2. 85-170km (85km)

Kajak nie odpłynął, nikt go nie ukradł. Wstajemy, odpalam butlę, ale woda nie osiąga nawet 50 stopni, wylewam ją i spierdzielamy, bo komary nie dają nam żyć. Po niedługim czasie dopływamy na śluzę Przewóz. Poziom wody idealny na śluzowanie co najwyżej kostki styropianu. Robię obchód i okazuje się, że otwarcie bramki na terenie śluzy załatwiło już dwóch amerykanów z Oklahomy. Witamy się, pozdrawiamy i liczymy na szybkie ich przez nas dogonienie. Tego dnia to się jednak nie dzieje. Szybcy są, cały czas godzinę przed nami, przynajmniej tak twierdzą mijani wędkarze. Na terenie śluzy jest ważny cel strategiczny – stary, działający wychodek. Zapewne kilka osób mnie skrytykuje, ale w ciągu dnia robiliśmy dłuższą przerwę na piwo. Odkładaliśmy wtedy wiosła i raczyliśmy się jedną puszeczką. Nie robi ona krzywdy, a jest miłym przerywnikiem i pośrednim celem dnia. Nie mieliśmy jednak ani jednej więc zaliczamy zakupy w Opatowcu. Lądujemy na nieużywanym promie i z niego skok na brzeg. Sklep w ok. Nowego Brzeska to porażka, szybki nurt, zarośnięte i strome brzegi, a także 300m pokrzyw i innych chaszczy. Nurcik przed tą miejscowością jest naprawdę fajnym doznaniem. Gdyby cała Wisła tak wyglądała... Tym razem nocleg przy brzegu na dużej kupie piachu. Ognisko, chińszczyzna, kąpiel w rzece. Spanie pierwsza klasa.

DZIEŃ 3. 170-258km (88km)

Ustaloną mamy zawsze pobudkę na 5, wypłynięcie o 6. W pierwszych dniach pobudki wychodziły rewelacyjnie, ale wypłynięcia nawet o 7. W kolejnych dniach potrzebowałem już przeciągania wstawania i drzemek, ale obóz szybko zwijaliśmy i o 6 już machaliśmy wiosłami. Przez te cholerne komary śniadania jedliśmy w godzinach 8-9. Na zapych żołądka o 6 była czekolada. Ok. 7 wyłania się kanu ze wczorajszymi uciekinierami. Łączymy na pół godziny nasze łajby. To Jack i Zack, przylecieli ze stanów głównie dla Wisły, ale później chcieli lecieć na kajaki chyba do Szwecji. Bardzo mili i sympatyczni. Pstrykamy trochę zdjęć i każdy rusza swoim tempem. W ciągu dnia kilkukrotnie wyprzedzaliśmy się, ale w finale zostali w tyle. Wymieniliśmy się kontaktem, może dowiemy się za jakiś czas jak im poszło. Tego dnia mijamy elektrownię Połaniec. Ostrożnie, ale bez problemów i przenoszenia. Przed Sandomierzem mamy pierwszy kontakt ze sporymi falami, dajemy radę – w końcu urozmaicenie.

DZIEŃ 4. 258-359km (101km)

Uzupełniamy drobne zakupy w Sandomierzu. Piękne miasto, polecam na zwiedzanie lub spacer.
Chyba wyrabia nam się kondycja. O ile na jeziorze Żywieckim gdzie zapoznawałem się z kajakiem, 4-5 minut wiosłowania bez przerwy to był sukces, o tyle tego dnia trafiały nam się już 60 minutowe ciągi. Spotykamy dwóch starszych panów na pontoniku. Liczyli na energię z paneli słonecznych i „elektrowni wiatrowej” która miała ładować akumulator, a on zasilać silniczek zaburtowy. Z powodu awarii akumulatora zmuszeni są oni do dryfowania i korekcji wiosłowaniem. Pod koniec dnia i u nas pojawia się mała awaria. 2z3 blachowkrętów mocujących prawy pedał wyrywa się z materiału i z ledwością da się skręcać. Do Kazimierza dopływamy po zmroku wpadając na mieliznę jakieś 300m przed miastem. Przez rojem wygłodniałych komarów ratuje nas bosman. Rozbijamy się na polu namiotowym. Prysznic, golenie i ruszamy na rynek dooglądać mecz Brazylii i Niemiec.

DZIEŃ 5. 359-430km (71km)

Bosman zaopatruje nas we wkrętarkę, wiertła, śrubki itd. Naprawa przebiega pomyślnie. W tym czasie Strzała zwija obóz, robi chińszczyznę i w końcu kawę. Na brzegu widać zamieszanie. Barka którą mijaliśmy wczoraj wpada na ponton starszych Panów i przygniata go do brzegu. Na szczęście nikomu i niczemu nic się nie staje. Okazuje się, że podczepili się oni na hol, a barka prawdopodobnie unikając mielizn dała się wyprzedzić pontonowi. Po wyrwaniu barki 1650 konnym kutrem, dziadki wiosłują co sił żeby znowu się podczepić, mają tylko jeden rzut linki. Niestety linka ledwo wypada poza ponton. Na ratunek przybywa im syn bosmana, bierze ich na hol, do swojej zasilnikowanej pychówki i dociąga do barki. Sam już nie wraca do przystani bo kończy mu się paliwo, łamią wiosła i telefonu brak. Będąc blisko Puław dostrzegamy go na brzegu jak macha oczekując pomocy. Dopływamy do niego, użyczamy telefonu i ściąga go motorówka WOPR'u czego już nie doczekujemy. Biedronka w Puławach to zbawienie. W końcu inne smaki niż konserwy, paprykarze, mielonki i inne wynalazki ze świni. Po raz pierwszy przydają się fartuchy i kurtki kajakowe. Nagłe oberwanie chmury okazało się być ochłodzeniem po wcześniejszych upalnych dniach. Mijamy elektrownię Kozienice. Płynąc z nurtem mamy czas na podziwianie obrzydliwego kolosa. Kilka dni później dochodzi tu do wycieku mazutu. Nie chcę nawet myśleć co to by była za przenoska. Biwak robimy na ogromnej wyspie, 3km za elektrownią.

DZIEŃ 6. 430-511km (81km)

Wyjątkowo wstajemy o 3:30 i ruszamy o 4:30. Wita nas wschód słońca na Wiśle. Chcemy dopłynąć tego dnia do Warszawy o wczesnej porze, spotkać się z Eltechami i skorzystać z zaoferowanego pierwszego dnia noclegu. W nocy i nad ranem komary, w ciągu dnia meszki i ślepce. One chyba też są pod ochroną w tych rezerwatach przyrody które mijamy. Odwiedzamy na brzegu ekipę dwóch kajaków i kanu. Wisła na tym odcinku jest niebywale rozlazła. Patrząc na mapę googla wydaje się. że znalezienie głównego nurtu jest proste, jednak z punktu widzenia może 70cm nad wodą, wyspa nie wygląda jak wyspa. Traci się rozeznanie czy jest się między brzegami, brzegiem a wyspą, albo pomiędzy wyspami. Bez doświadczenia szybko można zawiesić się na piachu, a stąpanie po nim jest uciążliwe. Wpływamy do Warszawy. Mijamy jakieś Benki, Berty i Kaśki – pompy wody dla miasta. Pod mostem łazienkowskim spotykamy Eltechów. Wymieniamy życzliwości i wiadomości nt spływu. Dzięki nim szybko i bez trudu udaje się załatwić przenocowanie kajaka w porcie Czerniakowskim. Po niedługim czasie przyjeżdża Kasia (poznana w Krakowie) i jej chłopak Kamil. Zabierają nas do podwarszawskiej miejscowości. Dostajemy do dyspozycji pokój, korzystamy z łazienki. Poczułem, że narodziłem się na nowo. Raczymy się pyszną kolacją z grilla, sałatkami i drineczkami. Zdajemy relację z każdego dnia. Rano jajeczniczka i kawka. Z pełnymi brzuszkami ruszamy w małe tournée po Warszawie. W porcie pakujemy graty do kajaka, żegnamy się i zaczynamy odliczać kilometry w dół. Wydawałoby się, że przez Warszawę straciliśmy 3,5h (dopłynięcie już o 16:30) i 5,5h (wypłynięcie o 11:30), ale zgodnie stwierdziliśmy, że nie zamienilibyśmy tego czasu na żadne kilometry. To był bardzo miły przerywnik przy połowie trasy. Podziękowania dla Eltechów, Kasi i Kamila.

Reszta relacji w najbliższym czasie.
przez max
20 lipca 2014, o 01:27
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Relacja ze spływu Wisłą Max&Strzała

DZIEŃ 7. 511-569km (58km)

Trochę się rozpędziłem dnia poprzedniego i pociągnąłem relację poranka która znaleźć się miała tutaj. W każdym razie płyniemy. Przyznam, że Warszawa od Wisły nie wygląda zachęcająco. Może po pracach na nabrzeżu coś się zmieni. Kompletnie nie potrafimy oszacować prędkości rzeki, ani poziomu czy wysoki czy niski. Rzeka jest nieco wzburzona i zaczyna nas podlewać. Robimy szybki zwrot i pod prąd dopływamy do zakola gdzie nurtu praktycznie nie czuć. Zakładamy fartuchy obserwując równocześnie jak pod prąd płynie na silniku dwóch panów w malutkiej kabinówce. Jeden z nich steruje a drugi macha pagajem. W porywach mają te 0,3km/h względem lądu, bo po 15 minutach przepłynęli całe 20m. Bez zbędnego zatrzymywania mijamy Modlin. Nie mamy paliwa, ale do miasta daleko. Koło wsi Smoszewo spotykamy młodą dziewuszkę na brzegu która twierdzi że „tu, tu, blisko” jest sklep. Po „ichniemu” to jest blisko, ale dla mnie, miastowego zdecydowanie za daleko. Niestety nici z puszeczki na wodzie, wzmaga się silny wiatr, zakładamy kapoki (czteropaki muszą sobie radzić bez) i targamy pod wiatr. Zaczyna się nam przelewać coraz częściej. Niestety mam za długie nogi żeby siedząc z tyłu założyć fartuch. Musimy zamienić się miejscami na brzegu do którego dalej niż do tego sklepu. Teraz fala atakuje z boku i robi się mało śmiesznie. Na brzegu gąbkowanie, przegrupowanie i dalej płyniemy z uśmiechami. Kończymy wcześniej bo beznadziejnie się płynie. Rozbijamy porządnie namiot, zamiast szpilek strugamy patyki. Spieszymy się a mimo to wchodzimy do namiotu po 2,5h. Psssyt, aaaa, można spać.

DZIEŃ 8. 569-634km (65km)

Ten dzień był najgorszym pogodowo. Nie ma co narzekać, cały wypad elegancko nas smażyło. Raz tylko mocno oberwało chmurę, no i ten dziesiejszy dzień w którym lekko, ale cały czas padało. Koszulka + polar + kurtka = komfort. Po 15 minutach się ze mnie leje. Wpadamy na łachę piachu, ściągam polar, po 15 minutach mi zimno, nie mogę bardziej się rozgrzać. Wkurzam się i przeklinam kierownika od pogody. Lądujemy pod mostem w Wyszogrodzie. Żeby na nas nie lało wspinamy się na samą górę. W końcu sucho, udało się ogrzać po godzinie. Jakiś czas później znowu zaliczamy piach, tym razem na drzemkę. Deszcz nie ustaje, jednak Strzały to nie rusza – rozkłada plandekę i kładzie się spać. Komary hordami nadal tną, w deszczu!!! Odpuszczam takiego spartana i biorę się za przepyszną :/ świnię z puszki i gotuję wodę na kawę. To nasza druga kawa na wyjeździe. Strasznie męczymy każdy kilometr. Dopływamy do przystani w Płocku na dużej fali. Na rzece nie jest to problemem bo fale są krótkie, ale wysokie. Nasz kajak przy swojej długości ma prawie zawsze co najmniej dwie fale pod sobą dzięki czemu nie nurkuje dziobem. Na morzu wyglądało to całkiem inaczej. Strzałka w kajakowym wdzianku nie wtapia się w uczestników reggaeland festiwalu odbywającego się w tym czasie :P ale i tak wraca z pizzą. Kolacja zaliczona i płyniemy kilometr dalej na biwak.

DZIEŃ 9. 634-684km (50km)

Dzisiaj trudny dzień. Zalew Włocławski. Ruszamy bez śniadania z zamiarem zjedzenia go w Nowym Duninie. Barka cały czas jest za nami, po cichu liczymy, że skoro ma się śluzować, to jakimś psim swędem się na to załapiemy, a przypominam że śluza jest w remoncie. Podczas śniadania słychać jednak potężnego dizla. Wyprzedził nas na początku zbiornika :/ Przechodzi mi nawet zadzwonić na policję, że załoga barki chyba jest pijana :P, zawsze to 2h zysku – żart. Po paru godzinach niebo łączy się z wodą. „Widać” zaporę, gdzieś tam właśnie. Nie doznaliśmy jakiejś ekstazy patrząc na brzegi, to bardzo nudny odcinek. W ciągu dnia kilka razy na przemian była flauta i fala. Pomijam te 40km, śluza w zasięgu 0,5h. Dzwonię i pytam retorycznie czy barka już się śluzowała: -nie […] śluzować się będzie rano. Nie czekamy do rana, śluzowy wita nas na wskazanym brzegu, pokazuje trasę przejścia. To ostatnia przenoska, zajmuje nam 2h. Pod zaporą podgrzewamy słoikową fasolkę, włączamy dopalacze które wystarczają na 10km. Ten dzień wypompował nas totalnie z sił. Zaliczamy kąpiel w rzece i idziemy spać.

DZIEŃ 10. 684-768km (84km)

Po dwóch dniach w końcu czuć spadek na poziomie rzeki. Przepłynięte kilometry ładnie to obrazują. Co ciekawe nadal nie widać ścigającej nas teraz barki. Robimy zakupy śniadaniowe w Nieszawie i ciupiemy dalej. Toruń - ładne miasto. Na brzegu wygrzewają się sporadyczne foki i chyba nie tylko na brzegu bo Strzała wraca bez zupek chmielowych :/ Ogólnie stwierdzam, że zakupy maja sens tylko w dużych miastach, w małych wioskach nie ma żadnego wyboru, powiędłe owoce, słabo...

DZIEŃ 11. 768-848km (80km)

Dzisiaj zakupy w Świeciu. Żeby być bliżej miasta, wpływamy we Wdę, bardzo ładna rzeka, brzeg w zasięgu wzroku. To jest chyba to co nam najbardziej odpowiada. Podobnie jak wczoraj, z dużych miast mijamy jedno, tym razem Grudziądz. Za mostem jest przystań wioślarska, jednak w trakcie remontu. Liczyliśmy na ogolenie się, zgody nie dostaliśmy. Szukamy jakiegoś piachu do spania, ale każdy nie ma go za dużo. Bierzemy co jest – zejście do wodopoju dla krów. Wiosłami sprzątamy placki. Już powoli mamy dość ciągłej wilgoci, smrodu, braku możliwości zrobienia normalnego jedzenia. Zmęczenie daje się we znaki. Codziennością są drzemki 25minutowe, bez nich zasypiamy za kier... za wiosłem. Grunt, że od paru dni mamy inna cyfrę z przodu, co nas motywuje. Robimy to zresztą nawzajem, motywujemy się bez słów. Żaden z nas nie przestaje wiosłować dłużej niż na paręnaście sekund bo wtedy ten drugi musi wiosłować sam. To dlatego nam to tak szybko szło.

DZIEŃ 12. 848-935km (87km)

Dzisiaj ostatni dzień. Będziemy blisko morza. Trzeba dobrze zjeść – Strzała kupuje w mieście Nowe bułki i żółty ser. Tego suchara mieliłem bez możliwości szybkiego przełknięcia. Błeee. Robimy chmielową przerwę z widokiem na zamek w Gniewie. Po jakimś czasie dostajemy przypływ mocy i bez przerwy robimy blisko 2 godzinny cykl, robiąc ponad 17km, konczymy go na dziewięćsetnym kilometrze. Zamieniamy się miejscami i na luzie robimy 8km do Tczewa. W łazience restauracji robimy golenie brody i głowy (ja). Jemy coś jak ludzie...z talerza. Ostatnie zakupy i ciągniemy ostatnie kilometry. Most kolejowy w Tczewie jest naprawdę ciekawy... Kilometr za mostem w Kieżmarku tyłek boli mnie okropnie. Przyjmuję przedziwne pozycje i nagle rzuca mną delikatnie jak na tylnym siedzeniu w autokarze – czuć falowanie od morza. Bez nadziei na lepsze miejsce, wdrapujemy się na pozornie niedostępny lewy brzeg. Maczetą karczujemy miejsce pod namiot. Stąd widać ujście Wisły do morza, po raz kolejny rzeka łączy się z niebem. Po raz ostatni mordujemy komary które dostały się do namiotu. W wykoszonym trawsku miękko się śpi.

DZIEŃ 13. 935-988km (53km)

Piękny wschód słońca zagląda do namiotu. Lejemy już na wszystko, poza śpiworami wszystko mokre i cuchnące. Zapychamy bezładnie nasze bakisty, spinamy pasy, wchodzimy w nasze niebieskie kondonki. Mijamy śluzę przegalin, prom Świbno-Mikoszewo, prosto do morza. To najpiękniejszy moment, pracowaliśmy na niego 12 dni. Trzeba naprawdę coś takiego przynajmniej raz w życiu poczuć. Pamiątkowe zdjęcie pod znakiem 941 i wychodzimy w morze na wyczesane fale. Po chwili widzę jakiś pień, znika, pojawia się. Strzała też widzi w tym pień. Okazuje się to być ciekawską foką która wynurza się coraz bliżej, zaciekawiona naszymi kolorowymi wdziankami. Płyniemy do ujścia Wisły Śmiałej. Jesteśmy ok 3km od brzegu. W przystani jemy pizzę, ładujemy telefon i dzwonimy do rodzin. Końcówka do Gdańska miała być na luzie. Oszołomieni dokonaniem mijamy kanał odchodzący w prawo. Szczerze ,wyleciało mi z głowy jak mieliśmy tu płynąć. Wyglądało to tak prosto, że nie przyglądałem się temu dokładnie. Przepływamy pod mostem pontonowym i robimy ok 7km w jedną stronę niepotrzebnie. Pokierowani przez żeglarza wracamy. Na wejściu do kanału dzwonię do kapitanatu w Gdańsku z informacją, że wpływamy. Kiedyś pytałem mailowo o możliwość przepłynięcia całego portu, aż do Westerplatte. Dostałem fachową odpowiedź na piśmie, że tylko do Polskiego Haka, że mamy zgłosić wpłynięcie i wypłynięcie, itd. Mijaliśmy 3 inne kajaki. Nie wiem czy to zgłoszenie było konieczne czy nie. Dyżurny jednak był bardzo, bardzo miły. Pływanie w kanale jest dość ryzykowne. Fala odbita od betonowego nabrzeża potrafi się nałożyć na tą z przeciwnego kierunku i zalanie gotowe. Wpływamy na Motławę. Powolutku wyprzedza nas potężna motorówka, mimo to fala prawie nas zatapia – jedna z lewej i poprawka odpitej z prawej. Z lewego brzegu woła nas mój brat i żona. Potwierdzają nasz smród (mieszczuszki :P ) Namawiamy ich na obiad na mieście, a sami płyniemy pod żuraw i opływamy całe centrum. Koło żurawia byłem przerażony. Drogę zagradza nam prom, kolejny płynie z przodu i jakiś żaglowiec turystyczny na silniku z tyłu. Chyba się nami nie przejmowali. Aż dziw, że pływanie kajakiem jest tam dozwolone. Sam bym sobie zabronił. Wracamy do slipu, idziemy się kapać do jakiegoś MOSiR'u, pakujemy graty. Brat zalicza kąpiel na plaży w Stegnie, my obrzydzeni piaskiem podziwiamy największy kontenerowiec świata - Triple E. Pozostaje wrzucić 5 bieg i wracać do Bielska-Białej.
W końcu porządnie zamocowałem kajak, bez jego drgnięcia można sunąć 120km/h.

W tym momencie Eltechy ładują się do śpiworka, koło góry węgla, przygotowując się do pierwszego dnia spływu tą samą trasą :D
Dzięki za pomoc i miłe powitanie w Warszawie.
Powodzenia!
przez max
22 lipca 2014, o 21:25
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Relacja ze spływu Wisłą Max&Strzała

Zastanawiam się tylko czy płynąc w tym tempie mieliście czas na podziwianie widoków?
Zacznijmy od Krakowa po Przewozie, co widzimy? Wały i wędkarzy i tak przez kilkadziesiąt km. Następnie dopływy różnych rzek, co wygląda jak rozlewisko, połączenie dwóch autostrad, wbrew pozorom bardzo łatwo je przeoczyć i to nie ze względu na prędkość, a na zakres obrotu głowy w kajaku. Strzała na przykład nie zauważył jak wpłynęliśmy z Soły na Wisłę i był zdziwiony, że dopływamy do jakiegoś jazu, a tydzień wcześniej płynąc w przeciwnym kierunku go tu nie było :mrgreen: Wisła środkowa, owszem bardzo ładna ale ten sam widok masz mniej więcej przez kilka setek. Dolna Wisła to już mnie wysp ale brzeg podobny. Bardzo ciekawe są okolice Sandomierza i Tarnobrzegu - tam Wisła ryje piaszczysty ląd jak chce. Zakręty na Wiśle to fikcja. Prostki mają zawsze po kilka kilometrów. Nie licząc mijanych miast, mogę stwierdzić, że śpiąc i płynąc z nurtem cały dzień niewiele nas ominie. Potwierdzam słowa Strzały, że im węższa i kręta rzeka tym lepiej. Każdy zakręt to coś nowego, czekasz aż się odsłoni, drzewa stykają się z wodą, kilometry powolutku uciekają, nikomu się nie śpieszy. A Wisła, no przyznajmy, jest za długa, żeby przepłynąć ją z przyjemnością. Naprawdę podziwiam Eltechów, że tak sobie na luzie płyną, ale mają więcej niż my czasu, a poza tym miłe spotkania na trasie to jak podładowanie energii na kolejne dwa dni. Na pewno mają gorszą pogodę co dodatkowo może zdołować. Teraz optuję za mniejszymi rzekami i spływy ok. 3dni

Wyższość Wisły nad tymi mniejszymi to na pewno wyspy...momentami będąc na takiej czułem się jak Robinson Crusoe :)
taaak, a Twoim Piętaszkiem :( w sumie kolor skóry by się zgadzał...
przez max
26 lipca 2014, o 09:30
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Relacja ze spływu Wisłą Max&Strzała

Wczoraj zasiadłem do kompa i zabrałem się za klejenie filmu. Skończyłem koło 2, włączyłem renderowanie i przy kawce o 6 spokojnie go obejrzałem.
Zapraszam do oglądania filmu ze spływu Wisłą:

https://www.youtube.com/watch?v=DUG-1bh5qF0

przez max
27 lipca 2014, o 08:01
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Relacja ze spływu Wisłą Max&Strzała

ra_dek napisał(a):Napisz jakim programem składałeś?

Sony Vegas, chyba wersja 11, bardzo fajny do lepienia nawet prostych filmów.
przez max
27 lipca 2014, o 10:03
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Spływ Wisłą do Gdańska 2014 - eltechy spływają na kanu

Elteszku ależ absolutnie nie czuje się urażony, bo wiem że nie miałeś tego na myśli. Po prostu odniosłem takie subiektywne wrażenie i nawet jeżeli podświadomie gardziłeś taką formą naszego spływu, a ja mimo woli źle to odebrałem to ... chyba to wszystko wynika z mojej zazdrości że spędziliście na Wiśle więcej czasu. Zwykłem walić prosto z mostu - dlatego tak napisałem. Wiem, że jesteście z Młodym zgraną, świetną ekipą ( i przy okazji rodzinką) i oboje ze Strzałą mieliśmy okazję się o tym przekonać.
Jak już tak jadę prosto z mostu to do dzisiaj i pewnie jeszcze długo wspominać będziemy z uśmiechem jedno zdanie Wojtka z Waszej relacji: "wstaliśmy skoro świt o 7:30" (godzina może się nie zgadzać). Przeszło to do naszych osobistych cytatów i jak mamy ochotę pospać dłużej to umawiamy się na "wstawanie skoro świt" :P
Poza tym fachowcy z jednej branży (zawodowej) muszą się rozumieć :)

Już zapomniałem jak to było na spływie, chciałbym znowu to powtórzyć, ale...
W niedzielę przepłynąłem się z żoną z Tyńca do ujścia Wilgi (w Krakowie) i przypomniałem sobie to cierpienie :)

Początkiem listopada jak żona pozwoli to pojedziemy na Liswartę podrapać nasz laminat. Tym razem bez spinania i na luuuzzziiieeee.

Pozdrawiam ;)
przez max
13 października 2014, o 20:19
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Mont Blanc

Miałem okazję miesiąc temu stanąć na najwyższym szczycie Europy. Osobom, które o tym marzą chciałbym nieco przybliżyć temat i uświadomić, że jest to dość realne.
Miało nas jechać 4, ale jedna osoba się przeraziła filmami na YT, zostało więc 3. Kierownikiem wyjazdu był kolega z technikum. Urlopu wzięliśmy 5 dni plus dwa weekendy. Wyjazd późnym wieczorem po pracy. Trasa do Chamonix była bardzo prosta dlatego jak kierowca prowadził to pilot spał, zastępca kierowcy na tylnej kanapie też. Zmiana za kołem co 200km powodowała, że nikt nie jechał na autopilocie. Pierwszą noc spędziliśmy na bezpłatnym parkingu w namiocie w miejscowości wypadowej Les Houches. Strasznie napaliliśmy się na wyjazd kolejką na Aiguille du Midi. Chcieliśmy tam spędzić cały dzień przyzwyczajając się do niskiego ciśnienia. Widoki i zagospodarowanie szczytu to coś niesamowitego. W ciągu godziny każdy z nas miał uciążliwy ból głowy, po kilku godzinach jeden kolega był już całkiem blady, a spawanie było na zakręcie, więc trzeba było się ewakuować. Na górze pospacerowaliśmy trochę, taka całodniowa sielanka z przejściem do schroniska Cosmiques. Kolejny biwak na parkingu. W promieniu 100m mieliśmy kibelek publiczny, okutą ścianę do wpinania, mały park linowy i staw z fontanną. Rano po spakowaniu plecaków ruszyliśmy pod kolejkę Bellevue. Skorzystanie z niej to ujma dla wyjścia na szczyt ale plecaki ważyły ok 30km. Dalszy odcinek to marsz torowiskiem Tramway du Mont Blanc do schroniska Tete Rousse. Doszliśmy tam ok 16, dlatego zostało sporo czasu na rozbicie biwaku, obiadek i odpoczynek. Wysokość 3200m już daje się we znaki. Pogrzebanie w nosie to już wysiłek, o rozpakowaniu plecaka nie wspomnę. Kolejny dzień spędziliśmy w obozie bo pogoda była słaba na wejście na szczyt. Spędziliśmy go na jedzeniu, robieniu zdjęć, podeszliśmy też posiedzieć pod żleb zwany Rolling Stones przez który idąc na szczyt trzeba przejść. Słynie on ze spadających kamieni, wytapianych ze śniegu szczególnie późnym popołudniem. Kamienie są zazwyczaj wielkości piłki lekarskiej, ale największy jaki widzieliśmy miał gabaryt busa. Ustawiamy się na poranne wyjście do końca nie wiedząc jaka będzie pogoda. Trzeba zaryzykować bo kolejne dni mają być gorsze. Jeszcze o północy budzi nas deszcz. Wstajemy o 1. O 2 ruszamy jako ostatnia grupa. Drogę wyznacza długi wąż czołówek. Kuluar z kamieniami przebiegam nie czekając na resztę mojej grupy- muszę nakleić plastry na pięty zanim mnie dojdą. Podchodzimy niby najtrudniejszym odcinkiem trasy prowadzącym do schroniska Gouter. Trudności tam jednak nie było żadnych. Coś jak podejście na Zawrat od Gąsienicy. Mimo świeżego opadu śniegu (kwestia 200m nad obozowiskiem) idziemy bez raków. Wpadamy do Goutera, zjadamy kalorie, przegrupowanie szmat i znowu wychodzimy jako ostatnia grupa. Przed nami świetlny wąż znikający za Dome du Gouter. Czuć siarczysty mrozik. Palce w nogach i dłoniach kostnieją. Jako chyba jedyni nie posiadamy butów technicznych. Osobiście śmigam w Scarpa Kinesis Pro, a koledzy w podobnej klasy butach. Ciśnienie i wydolność nie pozwala na szybkie rozgrzanie się. Robimy częste postoje po ok. 30 sekund. O świcie docieramy na Dome d G. Widać schron Vallot gdzie w pierwszej wersji planowaliśmy biwak i start właśnie z niego. Grupa niemców poradziła nam jednak atak z Tete Roski. Tak też zrobiliśmy. Z ogromnym trudem docieramy do Vallota, zmęczenie daje się we znaki. Zrzucam balast na 4362 (śmierdzący rekord :D ) Kolega który miał problemy na Aiguille d M. odpuszcza, nie daje rady i rezygnuje. Zmęczenie, ból głowy i mdłości są nie do zniesienia. Schodzi do Goutera z grupą hiszpanów gdzie wraca do siebie. My idziemy dalej, ale jest mega ciężko. Tlenu coraz mniej. Idę aż ciało dopada omdlenie, zatrzymuję się robię łapczywą serię wdechów w cyklu 3-4/s co też męczy, stopniowo staram się je uspokoić i znowu ruszam. Po 20-30 krokach to samo i tam aż do samego szczytu. Nie mam problemów z głową tylko oddechem. Tasior cierpi ból głowy. Mijamy grupy schodzące ze szczytu. Co trzeci ma minę jakby wracał z imprezy o poranku. W końcu szczyt. Przybijamy piątki z dwójką francuzów. Cieszymy się jak cholera, ale nie mamy siły podskakiwać ze szczęcia. Wysyłam jednego sms'a do kilku odbiorców (takiego przygotowanego wcześniej gotowca optymistycznej myśli), dzwonię do żony. Lekko wieje i zaraz nas wychładza. Francuzi rozkładają glajta i robią piękny zlot do Chamonix. Zżera mnie zazdrość - kiedyś też tak zrobię. Ostrożnie zmierzamy na dół. Przy Vallocie raz jeszcze dopada nas radość. Od tego miejsca jest spacerek do Goutera. Spotykamy się z Marcinem i ruszamy tym najtrudniejszym odcinkiem do naszego obozowiska. Przed nami żleb. Zdecydowanie, osobno, jeden po drugim przebiegamy to miejsce. Przy namiocie padam na plecy i leżę bez tchu ponad godzinę. Słychać czyjeś gwizdanie na gwizdku, ktoś wzywa pomocy ze ściany. Choćby to była sama Pamela Anderson 20 lat wcześniej to i tak nie miałbym siły jej pomóc. Odnajduję poszkodowanego zumując aparatem zbocze, Marcin jako jedyny z całego obozowiska poszedł zawiadomić schronisko. Bardzo mi tym zaimponował. Nie mogli jednak go wypatrzyć. Seria zdjęć z mojego aparatu pomogła im go dopatrzyć. Śmigło w drodze. W międzyczasie z obozu rusza trójka polaków, żeby pomóc tej osobie. Czułem straszną bezradność, a w przeraźliwym dźwięku gwizdka było słychać to proszenie i pomoc. Schodząc z Goutera wyprzedzamy grupę japończyków. Schodzą w pełnej asekuracji, na lonży i lotnej. Bardzo powoli. Zejście zajęło nam niecałe 2h, a będąc godzinę w obozie oni byli dopiero w połowie zbocza. To dobrze bo prawie w tym samym czasie co polacy dochodzą do poszkodowanego. Po 10 minutach śmigłowiec zabiera nawigatora ze schroniska. Reszta akcji to kwestia minut. Desant, pakowanie i ucieczka przed nadchodzącą mgłą na kilkudziesięciometrowej linie. Spora to część relacji, ale z punktu widzenia biernego obserwatora było to niemałym przeżyciem. Ostania noc w górach. Najzimniejsza. Rano śnieg pada również w namiocie :) to nasza para, zamarzała na ściankach sypialni i sypała się na twarz. Zwijamy obóz. Żegnamy się z obozowiczami (teraz 90%polaków, a pierwszego dnia wszystkie nacje świata i tylko my jako reprezentacja polandii) Schodzimy w pełnym słońcu. Przyjemnie. Kolacja, pakowanie, mycie i ruszamy do Szwajcarii do Gridelwaldu pod Eiger. Planowaliśmy tam via ferratę ale tu tez sypnęło śniegiem. Kończymy wyjazd na przemiłym spacerku po kanionie Glescherschlucht. Wracamy do Bielska.

Koszty: wszystko zamknąłem w 1200zł (paliwo, winiety, żywność na miejscu i na drogę, liofizaty, bilet na kolejkę Bellevue 18E, i Aiguille 52E, drobne pamiątki)
Czas: równe 7 dni, da się zejść do 5 przy pewnej pogodzie.
Aklimatyzacja: bardzo ważna, ale nie na zasadzie wyjazdu na szczyt kolejką tylko trzeba gdzieś wyjść. Sporo osób robi akli na Gran Paradiso.
Zdjęcia: nie zamieszczam bo jeszcze nie poselekcjonowałem. Muszę wybrać 40-50 z 700.
Filmy:
http://www.youtube.com/watch?v=hexxxuwxnns
http://www.youtube.com/watch?v=5GUp1Kp_FGE
Ciekawostki:
1) jedząc kolację koło tete roski podszedł do mnie na odległośc 2-3metrów koziorożec alpejski, był ogromny z dużym porożem.
2) ciśnienie na Midi było takie że: jak otworzyłem Go Pro na górze to na dole już tego nie mogłem zrobić. Niskie ciśnienie w obudowie mi to uniemożliwiało. Śmialiśmy się że oddam kamerkę koledze (własność tego co nie pojechał) i dopiero jak z nami pojedzie na kolejny wyjazd to otworzy; pusty bidon z twardego plastiku na dole został wręcz zgnieciony jak puszka po piwie; konserwy na górze wyglądały jakby miały zaraz eksplodować. Wniosek: następnym razem wezmę balon nadmuchany do połowy :P


Polecam
przez max
13 października 2014, o 22:15
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Spływ Wisłą do Gdańska 2014 - eltechy spływają na kanu

1 część
http://video.anyfiles.pl/Wis%C5%82a+od+%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a+do+uj%C5%9Bcia+cz.1+-+Od+%C5%BAr%C3%B3de%C5%82+Wis%C5%82y+d+o+uj%C5%9Bcia+Dunajca/Ciekawostki+i+podr%C3%B3%C5%BCe/video/113175

2 część
http://video.anyfiles.pl/Wis%C5%82a+od+%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a+do+uj%C5%9Bcia+cz.2+-+Od+uj%C5%9Bcia+Dunajca+do+uj%C5%9Bcia+Narwi/Ciekawostki+i+podr%C3%B3%C5%BCe/video/113176

3 część
http://video.anyfiles.pl/Wis%C5%82a+od+%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a+do+uj%C5%9Bcia+cz.3+-+Od+uj%C5%9Bcia+Narwi+d+o+Ba%C5%82tyku/Ciekawostki+i+podr%C3%B3%C5%BCe/video/113179
przez max
14 października 2014, o 10:01
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: NERISEM Walkure-2 po Bugu

Tak patrzę na ogromną ilość tych rurek, rozpórek drewnianych, nakrętek i ... przeraża mnie to. Próbuję dostrzec jakieś zalety i chyba nic do głowy mi nie przychodzi :(
przez max
15 października 2014, o 21:34
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Mont Blanc

przez max
18 października 2014, o 00:01
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Mont Blanc

Na pierwszym zdjęciu widzę rzekę do spłynięcia ;)
Nie wiem czy by się nadawała. Przepływa ona przez miejscowość w Szwajcarii - Martigny, tuż przez drogą prowadzącą na przełęcz na granicy francuskiej.

napisz coś o tej przeszklonej kabinie , widać w niej jedna osobę , płaci się za ten luksus coś dodatkowo jakie to uczucie patrzeć pod nogi na przezroczystej
podłodze.
Kabina została zrobiona albo chyba końcem 2013roku. Skorzystanie z niej jest bezpłatne. Nie wolno wnosić tam swojego aparatu, kamery, czegokolwiek luźnego w dłoni, na wypadek upuszczenia. Wchodzi się tam w papciach,co widać :) Przed wejściem do niej stoi miły francuz który z uśmiechem i zaangażowaniem pstryka zdjęcia aparatami klientów i fachowo to robi.
Dwa słowa dotyczące samej góry: wjeżdża tam dwuodcinkowa kolejka. Sama góra jest pośrutowana korytarzami niczym kopiec termitów. Termity to my :D
Jest tam galeria (nie handlowa), sklep z pamiątkami i spożywką chyba, restauracja, tarasy widokowe, miejsca gdzie bez skrępowania można wsunąć swoją wałówkę. Na sam szczyt (do szklanej kabiny) prowadzi winda ok. 40m, zrobiona wewnątrz góry, bezpłatna. Jakby ktoś planował zaliczyć to miejsce to koniecznie musi jechać w pierwszej trójce wagoników. Później na szczycie robi się straszny tłok i do samej windy na górę można postać ponad godzinę, i kolejną godzinę do zdjęcia w kabinie.

max napisał(a):Poza tym finansowo nieosiągalny.


Zdawałem sobie z tego sprawę ale nie myślałem że aż tak. W takim razie może nie za 10 a 20 lat się bardziej upowszechni. 8-) .

Zupełnie pomijając cenę sprzętu. Same skoki kosztują fortunę. Zakładam, że nie skaczesz 10x w roku tylko ile się da, bo inaczej stracisz formę. Brat Strzały skacze ze spadochronem i chyba nie skłamię że ma 600-700 skoków, a i tak za rzadko to robi żeby przesiąść się na małe, szybsze skrzydło - bo to chyba etap pośredni adrenalinowania organizmu. Polatać w wingsuicie po skoku z samolotu to luz, ale żeby poczuć się jak wiewióra to skaczesz z góry, śmigłowca a to cholerne koszty.

Łącząc oba tematy: wiewiór i opisywanej góry zarzucam filmem:
ładne ujęcia samego szczytu
http://www.youtube.com/watch?v=MW51MdpfXgE
ale to od 9minuty
http://www.youtube.com/watch?v=QBG79cKaxv4
przez max
19 października 2014, o 09:33
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Jedyny na Liswarcie

Od pewnego czasu miałem niedosyt kajaka. Postanowiłem zaliczyć przed śniegiem jakaś rzeczkę, padło na Liswartę. Na tydzień przed zaczęły się poranne przymrozki i szkrobanie szyb w samochodzie. Śpiwór mam jednak przyzwoity, a woda mniej niż zero stopni na pewno mieć nie będzie :lol:
Wyjechałem w piątek wieczorem, na stacji benzynowej w Krzepicach byłem koło 22. Szybko ułożyłem się do spania w bagażniku i zasnąłem nawet nie wiem kiedy. Rano o 8 wodowałem już kajaczek. Nareszcie doświadczyłem czegoś czego na Wiśle nie ma szans doświadczyć. Zamiast nudnego sunięcia 20 pasmową autostradą, poczułem się jak kierowca "slow motion WRC" Kompletnie nie mam doświadczenia w takim płynięciu, ale z każdym kilometrem szło mi coraz lepiej. Pierwsze "mini progi", podejrzane miejsca przenosiłem, jazy, wodospad tym bardziej. Sporo było przeszkód w postaci drzew powalonych przez bobry. Ale cały ten slalom, bliskość brzegu i odpowiednia głębokość wody sprawiały mi przyjemność. Koło południa odpaliłem gaz kuchnię i odgrzałem przepyszną pieczarkową :P. Tego dnia tylko raz musiałem wejść do wody po kostki, a przenosek miałem łącznie 7. Koło 15:30 znalazłem miejsce na biwak. Wytargałem kajak na brzeg, zapuściłem się w las po patyki, znalazłem brzozę na rozpałkę. Na gaz kuchnię postawiłem kubek z grzańcem galicyjskim, na ognisku piekła się kiełbaska. Oszołomiony "naturą" wpadłem do śpiwora i zasnąłem jak dziecko. W nocy coś mnie straszyło ale chyba tylko przez sen. Rano ponownie odpaliłem ognisko i opierdzieliłem wypaśną jajecznicę + kawka fusiarka. Do połączenia z Wartą zostało mi 13-14km plus kolejne 3km do Wąsosza gdzie planowałem zakończyć spływ. Tego dnia miałem 3-4 bystrza których już nie przenosiłem (bo często się nie dało) tylko analizowałem z kajaka lub brzegu i przepływałem. Elegancko i bez strat w laminacie. Po drodze mijałem jakąś, podobnej szerokości rzekę z prawej ale wtedy nie sądziłem, że to już Warta. Po 2h byłem w miejscu które wyglądało jak to gdzie planowałem kończyć. Wędkarz potwierdził mi, że to Wąsosz jakiś tam. Spakowałem kajak na wózek od teścia i wyszedłem na drogę szukać transportu do Krzepic. Pierwszy dom nie wypalił, ale w drugim nie dość, że mogłem przechować kajak, to jeszcze właściciel nie chciał mi pożyczyć roweru tylko zawiózł mnie samochodem do Krzepic (26km w jedną stronę). W drodze powrotnej zahaczyłem o sklep, kupiłem dobre wino, wsadziłem to eleganckiej torebki i podziękowałem za ogromną przysługę. Zapraszany byłem jeszcze na obiad ale z przyzwoitości odmówiłem. Potwierdza się gdzieś głęboko skrywana dobroć ludzi - pomagam im ją odkryć :D. Do domu dojechałem jeszcze przed zmrokiem mimo iż był dość spory ruch na głównych drogach. Jestem niebywale zadowolony z tego wypadu.
Miałem okazję zobaczyć wydrę z odległości 3m. To całkiem inne doznanie niż jej widok w zoo lub tv.

zdjęcia

PS: chyba jestem za mało cierpliwy żeby ogarnąć jak wrzucić zdjęcia do postu z picasy :evil:
przez max
4 listopada 2014, o 22:44
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

cron