Cześć
Zacznę może od tego, co napisałem rok temu na innym forum, bo i dziś lepiej nie potrafię tego ująć...
Jeziorak, jak wiadomo, jest akwenem długim i kiszkowatym. Teoretycznie jest mnóstwo miejsc do cumowania przy brzegach owej kiszki, kto jednak spróbuje, oka nie zmruży do późna, a i wstanie raczej dość wcześnie. Od paru lat bowiem żeglarzom zaczęło do czegoś się śpieszyć i spędzenie nocy tam, gdzie kogoś zmrok zastał, jest poniżej ich godności. Odpalają więc silnik i ciągną kawalkady jachtów z północy na południe i z południa na północ, po wodzie do północka ciągnie się natrętne brzęczenie... a o świcie zaczyna się od nowa.
Na szczęście w połowie tej jachtostrady był wąski przesmyk, a za nim Widłągi. Duża, śliczna zatoka otoczona ze wszystkich stron lasem, wymarzone miejsce na cumowanie, na spędzenie kilku dni, spacery po lesie, przyglądanie się ptakom i nietoperzom. Przede wszystkim była tam strefa ciszy. Naturalny filtr - wpływali tylko ci, których nie zrażała halsówka w wąskiej cieśninie i nie przerażało dobicie do brzegu z użyciem żagli i kotwicy. No i ta cisza - wierzcie, dochodzące z daleka odgłosy pił mechanicznych, raz dziennie przelatujący samolot, łopot żagli i śpiewy gdzieś przy ognisku wcale nie oznaczają braku poczucia leśnej ciszy. W przeciwieństwie do brzęczących na okrągło silników...
Toteż jeżeli ktoś nie wiedział, zapomniał albo zlekceważył, zawsze zwrócono mu uwagę - na ogół skutecznie, to znaczy wyłączał silnik i radził sobie bez niego.
To się zmieniło ze trzy lata temu. Nagle na Widłągach zrobiło się śmiertelnie niebezpiecznie i każde dojście do brzegu tudzież odejście odbywało się w stanie wyższej konieczności użycia silnika. Przejście przez szyjkę także. W końcu wszyscy dziś wiedzą, że manewrowanie na żaglach jest niezgodne z dobrą praktyką żeglarską. A kotwica? - no jak to, kotwicę się wywozi, też na silniku, a potem trzeba na silniku nad nią wpłynąć żeby ją wyciągnąć. Jakże inaczej?...
Niemniej, sumienia żeglarzy takie do końca czyste nie były, a dyskomfort psychiczny to na wakacjach rzecz niedopuszczalna. W przedostatnim sezonie rozwiązano więc kwestię ostatecznie: strefa ciszy została zniesiona. Decyzję przyjęto z entuzjazmem, wreszcie można pływać do lasu jak się należy, bez jakiejś idiotycznej gimnastyki.
A że cichą zatokę przy okazji szlag trafił? Że przez cały dzień, od rana do nocy, ktoś przybija albo odbija, albo przechodzi przez cieśninę, i bez przerwy po wodzie niesie się dokuczliwe bzzzzzzzzzzzzzzzzzzz? Że Widłągi przestały się różnić od głównej trasy? - Kogo to obchodzi? Cywilizowany człowiek, ceniący sobie wygodę, nie zwraca uwagi na takie dziwactwa.
W tym sezonie po Widłągach pływały już także skutery wodne. Bo właściwie dlaczego nie?
I tylko jedna myśl nie daje mi spokoju: czego ci wszyscy cywilizowani ludzie szukają w lesie? Nie lepiej było pojechać na wczasy do Ciechocinka?
A teraz najciekawsze. Popatrzcie tutaj:
http://www.navicula.org.pl/o-nas/kanal-elblaski/260-strefy-ciszy-na-jezioraku
Wychodzi, że wszystkie strefy ciszy na Jezioraku - Widłągi, Płaskie, zatoka Rudnia - jak najbardziej obowiazują i nikt ich nigdy nie zlikwidował! Tylko jacyś "nieznani sprawcy" zlikwidowali oznaczające je tabliczki, a lokalne władze, z policją włącznie, dały na tę akcję pełne przyzwolenie.
Trwa to już kolejny sezon i nie zanosi się, żeby miało się skończyć.
Prawdę mówiąc, oczy przecieram. W jakim kraju my przypadkiem żyjemy? W bantustanie jakimś, w środkowoazjatyckiej republice, gdzie ktoś może sobie (i innym!) zdjąć tabliczki i pies z kulawą nogą nie zareaguje? - nie przypuszczałem, że aż takie rzeczy, aż tak jawnie i na bezczelnego, dzieją się pod naszym nosem.
Ma ktoś jakiś pomysł, co z tym zrobić?...
pozdrowienia
krzys