Witam Szanownych Forumowiczów kumkowiczów.
Pragnę donieść że impreza maratonowa była dla mnie niesamowitym zaskoczeniem.
Z racji mojego debiutu na tego typu imprezie i w ogóle w środowisku kajakowym (bo wiosłuję od niedawna) prawie wszystko co mnie spotyka jest zaskakujące, ale: organizacja w Iławie głównie polegająca na spontanicznym działaniu wolontariuszy wśród koleżanek i kolegów była niesamowita. Całkowity luz organizatorów od początku sugerowałby stresowe chwile, a tutaj wszytko na spokojnie z wzajemną pomocą odbyło się o dziwo! o czasie. O 7.45 wśród prób przyczepienia do mokrych od rosy łódek numerów startowych pożyczanym z ręki do ręki silwertape'em nic nie wskazywało że choćby odprawa będzie punktualnie. I nagle wszystko zagrało - odprawa, zejście na wodę, przepłynięcie na start, start, punkty kontrolne, meta, grochówka, dyplomy, nagrody, piwko, ognisko, kiełbaska. W niedzielę poczęstunki przygotowanym domowym ciastem, losowanie dżemów :) i kajaka i dekoracje pucharowe... Cholercia a w regulaminie i w terminarzu imprezy nic o tym nie było mowy... :)
Grono fajnych ludzi powiązanych wspólną pasją potrafi się świetnie bawić w klimacie lekkiego dreszczyku rywalizacji. Choć napięcie rywalizacyjne było wyczuwalne to ważne i dużo bardziej wyraziste było poczucie wzajemnego szacunku i zrozumienia dla wysiłku włożonego przez każdego zawodnika.
Każdy wcisnął w wieśka tyle mocy ile mógł zostawiając sobie jedynie siły na wyjście z kajaka bez gleby :) i taki wspólny wysiłek łączy wszystkich. Niezależnie od zajętego miejsca każdy czuł się wygranym.
Było super.
Ja musiałem się wcześniej naorać z moim kajakiem i cały tydzień do czwartku przed wyjazdem przesiedziałem w garażu do północy, a czasem nawet sporo po północy.
Efekt wyszedł taki że każdy kto zerkał na moją łódkę zatrzymywał wzrok na dłużej z lekkim niedowierzaniem że coś takiego może pływać... :) - połatane, w ciapki od spodu i od góry do tego różowe..., ale co tam..
Ponieważ w sobotę rano po raz pierwszy łódkę wodowałem pełen obaw wyruszyłem na trasę. Wszystko działało na szczęście perfekcyjnie i bez przecieków, zatem dopłynąłem szczęśliwie.
Relację z czoła stawki już mamy, to ja napiszę co działo się na tyłach :)
Kilka chwil płynąłem w obie strony razem z kolegą Krzysztofem Dybowskim i rozmawialiśmy o tym że fajnie będzie się zmieścić w czasie. Po nawrocie widzieliśmy sylwetki trzech kajakarzy przed nami. Więc zaczęliśmy przykładać się żeby może ich dogonić. Po chwili słyszę -"jakby jeden z nich się przybliża"...
Za chwilę znów... - "no wyraźnie rośnie"... Ja patrzę i jakoś wcale nie jestem przekonany że dystans się zmniejsza.
Po minucie kolega dokłada - "o cholera nie!!!! to boja"....
I w tm momencie żeby nie pełna koncentracja (bo akurat byliśmy na największej fali na trasie) to ze śmiechu bym się prawie wyglebił :)
Dla mnie to był gwóźdź programu maratonu. Ja miałem trochę więcej sił więc w połowie powrotu przycisnąłem i szybko straciłem kontakt z kolegą i faktycznie udało mi się jeszcze kilku wyprzedzić.
Krzysztof chyba był najszczęśliwszy na mecie wpływając ledwo półtorej minuty przed końcem czasu.
Ogólnie jeśli chodzi o maraton na Jezioraku ponownie - to zawsze tak. Płynę bezwzględnie.
Do zobaczenia na szlaku.