Hurra .... Brawo @synkopa ! :||: :m_:
"Opanuj krzyk, To tylko trick. Po co ci te emocje. Niepotrzebne to." Jak śpiewał Kapitan Nemo.
Spokojnie Panowie, jeszcze czas. Wszystko może się jeszcze wydarzyć. Dopiero pożegnaliśmy Czubek. Pobudka o 6-tej, a o 7-mej już w kajaku. Śniadanie obfite, jak zawsze więc energia jest, którą i tak w większości spożytkuję na ogrzanie ciała, zwłaszcza poniżej pasa. Nogi nie pracują, a stopy marzną. Nie ma co wierzyć, że będzie ciepło w stopy przez 10 i węcej godzin, a już zwłaszcza w butach z neoprenu. U mnie się takie nie sprawdzają, hamują krążenie i nie izolują. Może inaczej jest pod kokpitem, ale na wierzchu jest inaczej. Stąd te groteskowe kalosze, ale za to z ciepłej pianki EVA, a w środku gruba skarpeta robiona z trzech nici z owczej wełny i dużo miejsca na ruszanie palcami i pobudzanie krążenia. Kalosze połączone z wodoszczelnymi spodniami na własnym patencie. Całość stanowi także wodoszczelny tandem. To co, płyniemy?
Kolejny dzień zaczął się obiecująco. Najważniejsze, że deszczowe chmury odeszły precz, a te które zostały powoli ustępowały promieniom słońca. Nie było tego wiele, ale za to bardzo wyczekane. Przyglądalem się wysokim brzozom, które utracily w większości liście, ale zostały jeszcze na koronach te najbardziej żółte. Przywodziły na myśl ustawione pionowo pędzle z czubkami zamoczonymi w farbach o cudownie pastelowych kolorach. Wody ledwo mieściły się w korycie i niewiele potrzeba aby z niego wyszły. Czarne.jpg Byłem w świetnym nastroju, nastwiony na swobodny przepływ myśli przez umysł. Ciało wciąż pozostawało pod działaniem ożywczej mocy czakramu kamienych kręgów w Odrach. Czułem moc, jakiej nie miałem w sobie od dawna. Nie zachwiał nią nawet kult jednostki, którego dowody spotykałem tu i ówdzie, chyba wbrew woli samego nieżyjącego. Obleśna tłuszcza, która nie cofnie się przed uczynieniem relikwi nawet z pozostawionych przed laty ekskrementów. Papa menhir.jpg Targany niesmakiem dopływam do nieczynnego mostu kolejowego w Krępkach, na który zawsze coś mnie popycha do wejścia. Nie moge się oprzeć. Krępki.jpg
Mijają znów długie godziny, a ja mam wrażenie, że zaczynam się kręcić w kółko. To meandry i zakola przez Błędnem, a największe z nich to Rezerwat Krzywe Koło z 1,5km długości, aby stanąć w miejscu gdzie za piaskowym nasypem prawie dotykam Wdę. Krzywe koło.jpg Powoli zaczyna się ściemniać, więc wyciągam czołówkę gotową do pracy. Okazuje się mało potrzebna, bo niebawem przez chmury prześwituje księżyc. W drodze do Starej Rzeki podrywam do lotu dziesiątki łabędzi, które plochliwe są nadwyraz. Jeden z nich kieruje się w amoku wprost na mnie, nie dostrzegając światelka czolówki. Jest już za późno na korektę lotu, a ja jedynie zdążam wykonac komendę "padnij" na tyle, na ile jest to możliwe w kajaku. Otrzymuję miękkie uderzenie podbrzusza w plecy i na odchodne dwa plaskacze z łap. Potężnie tracę równowagę, ale od kabiny ratuje mnie podpórka wiosłem. Przeżywam długo całą sytuację, to śmiejąc się, to dziwiąc - zamierzone, czy niechciane tak bliskie tête-à-tête? Poniżej Starej Rzeki dostrzegam na brzegu połamane kikuty drzew - ślady huraganu z 2012. Do mostu w Tleniu dopływam tuż przed dwudziestą, ciesząc oczy feerią miejskich świateł i ciekawym widokiem na karczmę Przystanek Tleń. Mijam to wszystko, bo nie czas jeszczce. Dopływam do pierwszego mostu kolejowego i po 300m sprawdzam pozycję na smartwonie. Potem dopływam do drugiego mostu kolejowego i w oddali dostrzegam jakby znajomą scenerię. Rozpoznaję nawet Przystanek Tleń. Jak to, co się stało? Odbyłem podróż w czasie? Po chwili zrozumiałem, że w trakcie sprawdzania smartfona kajak po wyhamowaniu spokojnie wykonał zwrot o 180st. i ustawił się w stronę Tlenia. Nie połapałem się od razu, co może dziwić. Zrozumieć to może ten, co przełamywał już niejedne bariery swego organizmu. Jak już zrozumiałem pomyłkę, to zacząłem się śmiać, bo zdażyło się to już kiedyś. Nie było rady, trzeci raz oglądałem ten sam most kolejowy. Wypłynąlem wreszcie na szerokie wody zalewu Żur i poszukiwalem miejsca na nocleg. Postanowilem dać szansę wyspie Madera i znalazłem spokojne miejsce na wysokim, kilkumetrowym stromym brzegu. GPS pokazał 85km tego dnia, ale nie upieram się przy tym jednym dodatkowym z nawrotką. Ostatecznie uznaję te 84km od Czubka, co jest zgodne z tym co podaje książkowy przewodnik Panów: Wrześniowski i Sperski z 1971r. Ten przewodnik mimo swych 47 lat jest wciąż bardzo aktualny i dokładny, czego nie mogę powiedzieć o znakach wzdłuż rzeki Wdy. Wyróżniłem ich trzy rodzaje i każdy podawał inne kilometraże. W jednym miejscu różnica wynosiła aż 10km! Parodia. Pozostało już tylko zjeść i zlożyć umęczone kości do ciepłego wora. Zdawszy relację żonce, zasnąłem wreszcie wtulony w puchową kołderkę. Nie dane mi było jednak spokojnie spać. Przed północą obudził mnie dramatyczny telefon. Rodzina była w potrzebie, a ja byłem tu na wyspie. Beznadzieja. Sen odfrunął. Najbliższe godziny trawił skołatany myślami umysł w oczekiwaniu na lepsze wieści, ale te nie nadchodziły. Strach, bezsilność, obawa przed tym co nastąpi. Trzeba czekać.