Pchany silną potrzebą powrotu w miejsca wcześniej widziane, zaplanowałem wyjazd przed świętami w czwartek wieczorem. Piątek był już zarezerwowany na urlop, a w sobotę wieczorem miałem stawić się w domu. Dojechałem pociągiem tuż przed osiemnastą do Jeziorek Wałeckich i stamtąd po trzykilometrowym marszu stanąłem nad brzegiem czegoś, co było głęboko wykopanym rowem. Nie jest to jeszcze Płociczna, ale ciek nazwany przeze mnie roboczo rzeczycką strugą, od nazwy wsi przez którą przepływa. 20180329_182831.jpg Ciek ten widziałem wcześniej na filmie z YT z 2011r, którym zaczynają swój spływ kajakarze z Bydgoszczy. Wśród nich był także kolega Frasoń ze Świnoujścia. Po umiarkowanej walce z wąskim korytem, dotarłem w końcu do połączenia z właściwym nurtem Płocicznej, która ku zaskoczeniu niesie minimalnie mniej wody od tego, którym przypłynąłem. Od teraz płynęło się już całkiem wygodnie. Po niespełna kilometrze, w zapadających ciemnościach dojrzałem miejsce na biwak. Noc była z lekkim mrozem, ale mimo tego nie zmarzłem w swoim lekkim śpiworze. Dzień zaczynał się słonecznie, co dodawało ochoty do działania. Zaczęło robić się wartko, przybywało zwałek i prożków wodnych. W końcu po 10-tej stanąłem pod mostem kolejowym, po którym wczoraj dojechałem na miejsce. Rzeka spowolniła i leniwym nurtem wiodła w nieznane. Pamiętałem, że niebawem przyjmie wody dopływu Runicy i mniej więcej od tego momentu zacznie się dreszczyk związany z zakazem płynięcia. 20180330_112415.jpg Miałem jednak nadzieję, że tuż przed świętami nie spotkam nikogo na swojej drodze. Ślady kół na leśnych drogach świadczyły, że obszar jest nadzorowany przez służby leśne. Wkrótce wypłynąłem na jezioro Sitno, skąd zaczyna się Kanał Sicieński. Jak rzadko który kanał, ten interesował mnie szczególnie. Jak wygląda jego początek, do którego miejsca prowadzi wodę? Itp. Wcześniej, podczas wędrówki nie byłem tak blisko kanału, jak teraz z pozycji kajaka. Widok był dość nieoczekiwany. Po prostu naturalny wąwóz został przedzielony niskim wałem ziemnym i oba koryta, równej szerokości prowadziły tą samą ilość wody. Miejscami wał był przerwany i mogłem swobodnie przepływać z jednego koryta w drugie. Zaskakiwał prąd rzeczny. Raczej przyzwyczajony jestem do tego, że woda w kanałach praktycznie stoi, a tu wartkim strumieniem niosła w dół ku jezioru Płociczno. Jednak zanim do tego dojdzie oba koryta rozejdą się nieznacznie i w tym samym momencie sztuczny ciek natychmiast zostanie pozbawiony wody. Wciąż jednak będzie to zbliżał, to oddalał się od naturalnego biegu rzeki. Czasem wychodziłem na brzeg, aby porównać narastającą różnicę w wysokości obu koryt. Smutno jednak wyglądał ów kanał, zarośnięty i zupełnie suchy. Dziś pewnie jego funkcję zastąpiła melioracja przy użyciu pomp tłoczących wodę z Drawy, o ile w ogóle ktoś dziś chce nawadniać sztucznie łąki. Pewnie woda potrzebna bardziej do stawów rybnych w okolicy Głuska. Tuż przed jeziorem Płociczno, rzeka zwalnia i z tablicy informacyjnej umieszczonej wcześniej przy dopływie Runicy, można się dowiedzieć o unikatowej delcie jaką wchodzą wody Płocicznej do jeziora o tej samej nazwie. Rzeczywiście, rzeka nie wpływa jednym korytem, a dzieli się na kilka mniejszych i spokojnie łączy swe wody na dużej powierzchni. Było to pewnym zaskoczeniem dla mnie. Na prawym brzegu, już sporo powyżej, wciąż był widoczny przebieg kanału. Z jeziora dość szybko przechodzi się w wąwóz o wartkim przepływie, aby po kilkuset metrach dopłynąć do miejsca zwanego Pustelnią, gdzie w korycie rzecznym zachowały się wspomniane w I części pozostałości elektrowni rzecznej. Za mostem rzeka nie od razu zwalnia lecz w krótce wyprowadza na wody największego i z pewnością najpiękniejszego jeziora na trasie. Mowa o j. Ostrowieckim z przepiękną i skomplikowaną linią brzegową. Do tego trzy wyspy bezludne. Tak stwierdził mój kolega Michał, serdeczny kompan w nie jednej wyprawie. Z razu na prawym brzegu wił się Kanał Sicieński, potem znikł w lesie i jego miejsce zastąpił półwysep z cyplami o nazwach: Dębowy i Korea. Po lewej stronie majaczyły półwyspy: Psi i Harcerski, ale najbardziej przyciągała uwagę wyspa Okrzeja. Nieco mniej uwagi przykuwała wcześniej minięta wysepka Pokrzywka - niska i obrośnięta trzciną spośród której wyzierały pojedyncze kikuty wyschniętych drzew. Rzeka uchodzi z jeziora zaraz za tą wyspą. Mój plan zakładał nocleg tu, na którejś z trzech wysp. Bez wątpienia najbardziej do tego celu nadawała się Okrzeja. Największa, z dorodnym drzewostanem i wyniesiona najwyżej. Zostawiłem ją sobie jednak na koniec. Wszech ogarniająca cisza, przerywania odgłosami nielicznego jeszcze ptactwa wodnego, zachęciła do popłynięcia w kierunku wyspy Lech, tej na którą spoglądałem tęskno z punktu widokowego usytuowanego vis' a vis. Po chwili płynięcia i ocierania się o krawędzie resztek pokrywy lodowej, docieram do celu. Najpierw okrążam to cudeńko, sycąc oczy jej krągłym kształtem. Zieleni tu nie wiele, większość uschnięta, ale i tak stanowi trudną do przebrnięcia barierę. W końcu dostrzegam wyłom i dobijam do brzegu. Przerwsze postawione kroki przywiodły myśl chodzenia niczym po nieznanej nikomu ziemi. Oczywiście to nieprawda, bo widać na drzewach nisko zawieszone budki lęgowe, stare i wymagające naprawy. Zaskakiwała wysokość ich zawieszenia, ok 2m nad ziemią i blisko wody. Może miały w nich zamieszkać gągoły? Teraz jednak nikogo tu nie było. Jest jeszcze za wcześnie. To dobrze, nie chcę przeszkadzać w porze lęgowej. Walcząc z gęsto rozrzuconymi i suchymi opadłymi gałęziami równie suchych drzew, docieram na szczyt. Na którym prym wiodą chaszcze tak gęste, że przedzieranie się jest możliwe jedynie w pozycji przygarbionej. Z największym trudem okrążam wysepkę, nie dostrzegając miejsca na nocleg. Może w przypływie determinacji byłoby możliwe znalezienie skromnego miejsca na jedną karimatę. 20180330_163212.jpg Przez chwilę spoglądam w stronę jeziora Głuchego i dostrzegam dużą połać lodu, który nie poddał się jeszcze promieniom słonecznym. To odebrało ochotę penetracji tamtego regionu. Docieram z powrotem do miejsca desantu. Z poczuciem dziwnego triumfu, ale i żalem siadam do kajaka, aby oddalić się w stronę wyspy Okrzeja. Dopływam na miejsce i z satysfakcją dostrzegam przystępność jej brzegów. Od południa jest bardziej połogo. Słońce nagrzało ziemię i po wyjściu robi się przyjemnie. Zaczynam od zwiadu terenowego, który z uwagi na rozmiar wyspy, zajmuje dobrych kilkanaście minut. Szczyt tej wyspy jest dość płaski i sporo tu miejsc na obozowisko. W pewnym momencie dostrzegam... sławojkę. Zdziwienie miesza się z konsternacją. Jest stara, w kiepskim stanie i brakuje drzwi. Ich brak dziwi mniej na tym odludziu niż sama jej obecność. Tłumaczę sobie, że zapewne obserwatorzy ptactwa, fotograficy przyrody itp muszą tu czasem obozować. Taka wygódka to jedyny łącznik pomiędzy tym odizolowanym światem, a cywilizacją. Znajduję w końcu wymarzone miejsce na nocleg. Sznur i rzucony nań tarp to i tak za dużo, aby nie urągać temu zaczarowanemu miejscu. Z największą ostrożnością przygotowuję małe ognisko, aby złapać trochę ciepła przed zapadającą ciemnością. 20180330_194251.jpg Jest piątek, pełnia księżyca, odgłosy puszczyków i innych znanych mi z autopsji dźwięków ptaków, nie pozwalają długo zasnąć. Mam poczucie wielkiej celebry, namacalnego współistnienia z przyrodą i niebem nad głową. Te nie zwykle silne doznania skłaniają do rozmyślań na tematy, których nie dotykam w normalnym życiu. W końcu zmęczenie bierze górę i odpływam niesiony myślą, której sensu już nie zdołałem pojąć. Koniec części II. 20180330_194422.jpg