| Biuro Turystyki Kajakowej AS-TOURS | PROZONE - wypożyczalnia kamer GoPro! | KONKURS RELACJA MIESIĄCA |

Znalezione wyniki: 189

Wróć do listy podziękowań

Ku potomności

Końcówka roku i początek nowego sprzyja prowadzeniu pewnych zestawień, bilansu aktywności i ogólnemu podsumowaniu. Tak przynajmniej jest w moim przypadku. Swoją przygodę z kajakiem rozpocząłem w 2014r. między innymi dzięki paru osobom z tego forum. W kwietniu tegoż roku zakupiłem swojego pierwszego Solara. W tym też roku dzięki rosnącemu zachwytowi nowym nabytkiem udało mi się pokonać dystans roczny 380km, w kilkunastu spływach, a jednym z dowodów tej aktywności jest relacja ze spływu Gowienicą na tym szacownym forum. Kolejny 2015 rok przyniósł wzrost aktywności do rekordowych 41 spływów i wypadów na łącznie 995km. Od tego też roku zacząłem prowadzić notatki i spisywać wszystkie wydarzenia. 2016 rok przyniósł zakup kolejnego kajaka marki Safari i znaczny postęp w technice pokonywania trudności na rzekach. Końcówka roku zaowocowała kolejnym rekordem, który pragnę podkreślić, ma znacznie wyłącznie dla mnie, z dystansem blisko 2050km. łącznie w 23 wypadach. Wzrosła też długość etapów i pojawiła się pierwsza w życiu "setka" w ciągu dnia. Miniony rok przyniósł progres w dziedzinie techniki pokonywania zwałek. Zacząłem pokonywać szybciej i sprawniej rzeki, które wcześniej sprawiały trudność. Dziś średnio na przeszkodzę potrzebuję ok. 20s. Częściowo jednak za ten stan odpowiada wyjątkowo wysoki stan wody. Rok udało się zamknąć z bilansem 30-tu spływo-wypadach, najczęściej dwu i pół dniowych, czyli popularnych weekendach. Właściwie to ja wyłącznie pływam w weekendy, a urlopy spędzam z rodziną i czasem udaję się ją namówić na jakiś spływik. Pochwalę się, że również w zeszłym roku zakupiłem dla żony kajak Helios 1. Reasumując 2017r. zamknąłem wynikiem 1582km. W bilansie ostatnich czterech lat uzbierało się tego na ponad 5000km, co napawa mnie dumą i strachem: dokąd to wszystko zmierza? Żona jest wyrozumiała i raczej nie tu się spodziewam problemów. Ale, na co to idzie? Zanim na dobre się zamartwię, pomyślałem że mogę dodatkowo coś jeszcze pożytecznego zrobić dla tego forum i dzięki prowadzonym zapiskom odtworzyć relację z jednego z zeszłorocznych przeprowadzonych wypadów. Do wyboru proponuję: Słupia, Parsęta, Bóbr, Cetina - Chorwacja, Tara - Czarnogóra, Rega, Ina, Obra, Radunia, Korytnica, Ukleja, Myśla lub Krąpiel. Z tej ostatniej można obejrzeć mój film na YT wyszukując nazwę rzeki i mój login. Na koniec chciałem powiedzieć, że dzięki kajakowi stałem się innym i może lepszym człowiekiem, czego i Wam życzę.
przez synkopa
3 stycznia 2018, o 22:57
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Ku potomności

Dziękuję Wam. Wasze wypowiedzi przywracają wiarę w ludzi. W moim otoczeniu nikogo nie interesują moje zmagania. Wiem, że wśród Was są jednostki zainteresowane tym, co mogę mieć ciekawego do przekazania. Przyznaję też, że celowo pisałem o małym zainteresowaniu. Moim celem było i jest ożywić to forum i nieco skostniałe towarzystwo. Może się uda na jakiś czas? Obiecuję opisać te spływy, o które prosicie. Może nie tak szeroko i pseudo poetycko,bo po cichu liczę na merytoryczne pytania, zamiast usypiania czytelnika. Chcę też przekonać do siebie tych, którzy myślą, że jestem oderwany od rzeczywistości, bo kto ma tyle czasu i pieniędzy na taką ilość wypadów? Udowodnię im, że się mylą. Będzie to można wyczytać z moich opisów. Mam też nadzieję, że moją drogą pójdzie choć część w Was, bo turystyka kajakowa jest piękna. Pozdrawiam
przez synkopa
11 stycznia 2018, o 12:26
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Wrześniowa Obra 15.09.2017

Pomysł ponownego spłynięcia Obrą dojrzewał przez lat kilka, po tym jak po raz pierwszy zmierzyłem się z nią w 2014r. Było to w czerwcu w czasie tzw "bożegociała". Od tamtego bowiem roku, regularnie z żoną bierzemy udział w dużym i cyklicznym spływie organizowanym przez przyjaciół z Poznania. Świeżo zakupiony Solar był już po jednym, dwóch małych spływach, ale prawdziwy chrzest miał przejść na Obrze. Pamiętam, że wzbudził wtedy nie małe zaskoczenie u współtowarzyszy spływu. Chrzest przeszedł znakomicie i od tego momentu wszystko zaczęło się na poważnie. Nie o tym jednak chciałem pisać.
Emocje po kilku latach odżyły. Wielki sentyment do pierwszej dużej rzeki popychał do działania. W piatek 15-go września jak zwykle po pracy (no dobra, trochę się urwałem, ale nie dużo) wsiadłem w pociąg ze Świnoujścia do Szczecina. Spakowany jedynie w wór po Safari (obecnie flota liczy sobie trzy kajaki Gumotexa) łącznie z kajakiem, przesiadłem się do umówionego Blablacara. Technikę pakowania szpeju wraz z kajakiem do jednego wora doskonaliłem przez ostanie lata. Wszystko zostało odchudzone. Śpiwór z 300g puchu, tarp i pompowana mata nie przekraczają 1,5kg. Do tego skromna odzież na zmianę i do spania tudzież wyliczone dokładnie jadło. Musi też wejść trochę utensyliów do różnych obrzędów, o czym później. Wszystko to pozwala mi sprawnie się poruszać i docierać na miejsce. Samochód wysadził mnie tuż przed mostem nad Obrą na A2. Była godzina 17-ta, a pół godziny później moczyłem wiosła. Wożę ultra lekką pompkę na akumulator od wkrętarki. Resztę powietrza dobijam nie mniej lekką pompką nożną. Pozwala mi to relatywnie bardzo szybko zacząć spływ. Po kilku minutach dziób mojego kajaka otwierał wspaniały świat, do którego tęsknię każdego dnia w pracy. Nie to, że praca nudna. Odkryłem, że na prawdę żyję i doznaję uniesienia, gdy mijam otaczający mnie świat widziany z perspektywy kajaka. Więc znów "tu" jestem, "tu", choć za każdym razem gdzie indziej. Ale to jest mój świat,
moja opoka, dzięki której wciąż chcę wracać i doznawać.
IMG_20170915_172801.jpg
Za mną pierwszy trudny moment. Na rzece, pomimo wysokiego stanu wody powstał zator z roślinności. Znacie to, kiedy woda zwalnia, natychmiast w to miejsce lubi pojawić się trudna do przepłynięcia zapora. Nie do przejścia nogą, można z tym walczyć centymetr po centymetrze, ale najlepiej ominąć brzegiem. Niestety wysoki stan wody czasem to uniemożliwia. Kiedy byłem już za, odetchnąłem z ulgą widząć połać wody. IMG_20170915_173716[1].jpg
Za kolejnym jeziorem o nazwie Młyńskie pojawił się Trzciel. Było jeszcze dość widno, więc zatrzymałem się pod mostem i wybrałem do sklepu po wiktuały. Zaciekawieni mną chłopcy obiecali dopilnować sprzętu. Wciąż wierzę ludziom i jak do tej pory się nie zawiodłem. Może przybysze budzą ciekawość i szacunek? Oby to się nigdy nie zmieniło. Powrót był szybki, ale nagroda dla chłopców szła ze mną. Dostali po batonie. Zdziwieni, ale wdzięczni. Za mojej młodości wszystko było prostsze i oczywiste. Odpowiadam na szybkie pytania i ruszam dalej. Przede mną rezerwat ptaków na Jeziorze Wielkim i planowany nocleg na jego brzegu. Woda była spokojna, brzegi ciche, ale zmrok już zapadał. Mijała 19-ta, kiedy dostrzegłem cień daszku wiatki - punktu obserwacyjnego na lewym brzegu. Już wiedziałem, gdzie śpię. Wyczuwam takie rzeczy na odległość. Jeszcze małe ognisko, kiełbaska i do spania. Bilans dnia nie duży, 8,3km, ale zacząłem przecież późno. Tak minął dzień pierwszy. IMG_20170915_212639_HHT.jpg
przez synkopa
12 stycznia 2018, o 23:21
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Wrześniowa Obra 15.09.2017

Ostatnio spędzony czas w Tatrach owocował w piesze wycieczki w góry i zjazdy na nartach. To wspaniała alternatywa, a może także uzupełnienie dla kajakarstwa. Wiem, że to forum wodne, ale nie potrafiłem sobie odmówić wrzucenia paru fotek z tego wyjazdu. 20180118_121428_HDR_1.jpg 20180118_115237_1.jpg 20180117_130121.jpg
No wystarczy. Cofnijmy czas o kilka miesięcy i powróćmy do noclegu nad Obrą.
Noc była malownicza do tego stopnia, że skorzystałem z wyłazu na dach tego przybytku, w którym przyszło mi nocować. Wpatrzony w gwiazdy próbowałem wywróżyć z nich jakąś ciekawą przyszłość dla siebie. Może zimą wyskoczę w góry? Marzyłem... Myślom wtórował jedynie gromki "śmiech" kaczora z pobliskich trzcin. W końcu zszedłem na dól i odpłynąłem w sen otulony ciepłym śpiworem. Poranek spał jeszcze kiedy opuszczałem ciepłe posłanie. Śniadanie przy lampie gazowej, a potem wartkie, mechaniczne ruchy przy pakowaniu dobytku. Zrobiło się jaśniej. Pogoda trochę się popsuła, ale padać nie powinno. Powierzchnia wody wciąż była gładka. Okolica wydawała się niedostępna z brzegów. Kiedy dopływałem do ujścia Obry z jeziora, natknąłem się na wędkarzy w łodziach. Patrzyliśmy na siebie ze zdziwieniem. Każdy nie pojmował po co marnować czas przy takim zajęciu i do tego tak wcześnie. Rzeka znalazła swe ujście i na jakiś czas przekształciła się w uregulowany kanał. Rozpoznałem kładkę spod której zaczynałem spływ w 2014r. Niedaleko stąd są Rybojady. Trafna nazwa dla tych tam na jeziorze. Obra początkowo z lekka meandruje wśród lasu, by potem jego miejsce zastąpiły trzciny. Robi się trochę monotonnie. Na szczęście wyjrzało słońce i jego ciepło miło ogrzewa plecy. Słucham radiowej dwójki, gdzie przyjemność dają mi rozmowy między ludźmi, którzy się zgadzają ze sobą w jakiejś kwestii. To wspaniała alternatywa dla politycznych pyskówek, opluwania i kalumnii, dalekich od rzeczowych dyskursów na naprawdę ważne dla człowieka tematy. Czuję, że dłużej tak się nie da. Muszę i mam nadzieję, że znalazłem dla siebie oazę, w której mogę posłuchać kogoś z pasją do rzeczy które robi. Do tego ta muzyka, która od zawsze grała mi w duszy.
Mijają kolejne godziny spędzone w kajaku. Miejsce trzcin znów zastąpił las. Dopływam do Międzyrzecza, gdzie znów pon mostem porzucam na chwilę kajak, aby skoczyć do pobliskiej Biedronki. Wydarza się ciekawa rzecz. Kiedy wróciłem do kajaka i mijałem dopływ Paklicy z lewej strony, w tym samym momencie gdy mijam wędkarza, jego spławik gwałtownie pikuje w dół. Wędkarz oniemiały zacina wędzisko i napotyka potężny opór. Walka zaczyna się na całego. Szczytówka i pół wędki ugina się do samej wody, żyłka tnie powierzchnię w różne strony. Zatrzymuję się i patrzę z zaciekawieniem. Po chwili pojawia się pysk zwierzęcia, które łyknąwszy powietrze odpuszcza dalszą walkę. Wprawne oko zwycięzcy ocenia leszcza na ok. 2,5 - 3 kg. Niezła patelnia. W ruch idzie podbierak, który jak zwykle leży gdzieś daleko. Wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia i odpływam z prądem. Za miastem mijam miejsce zwane Święty Wojciech a potem Gorzycę. Pamiętnik podpowiada, że odcinek robi się ciekawy z wyraźnym nurtem. Sporo meandrów, ale sceneria przepiękna. W końcu wypływam na Zalew Bledzewski i na ostatnim półwyspie przed zaporą znajduję ustronne miejsce na nocleg. Jest 18-ta. Późniejsze wyliczenia kilometrów w domu na podstawie trasy po korycie rzeki w Geoportalu, ujawnią dystans dnia 56km. Jak dla mnie standardowy odcinek na dzień. Kąpię się jeszcze w zalewie, który zdążył się już ochłodzić. Dziś śpię pod tarpem rozpiętym na paracord'zie pomiędzy dwoma drzewami. Wieczór mija na rozmowie z żoną, słuchaniu puszczyka i siedzeniu przy ognisku. Tak minął dzień drugi.
przez synkopa
21 stycznia 2018, o 20:20
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Wrześniowa Obra 15.09.2017

Typem samotnika? Nic z tych rzeczy! Bardzo lubię towarzystwo. Niestety zauważyłem ile rzeczy umyka jeśli wybieramy się większa grupą. Trudno wtedy o ciszę. Zwierzyna dużo wcześniej umyka, a prowadzone rozmowy sprawiają, że nie skupiam się na otoczeniu i mało zapamiętuję szczegółów. Poza tym dziś bardzo trudno o dobrego i wiernego kompana. Czasem z żoną wybieram się na spływ, ale musi się złożyć wiele korzystnych uwarunkowań, które postawi małżonka. :)
Wracając do spływu Obrą. Niedziela przywitała mnie obietnicą pięknego dnia. Powierzchnia wody nie zdradzała ruchu powietrza. Z szacunków wynikało, że zostało mi do przepłynięcia nieco ponad 20km. Pozwoliłem więc sobie na nieco lenistwa. Skutek był taki, że zamiast o zwykłej porze, czyli około 7-mej, wystartowałem dopiero o 9-tej. Nie szkodzi. Słońce zdążyło się nieco podnieść i czuło się przyjemne ciepło. Noc w tej okolicy była cudownie cicha. Jeszcze przed zaśnięciem zachwycał odgłos puszczyka, który usadowił się bardzo blisko. Udało mi się nagrać to wszystko i byłbym zaprezentował to nagranie, ale zdaje się, że pliku audio nie da się dołączyć do postu. No chyba, że się mylę? Po wypłynięciu na środek zalewu, myśli moje uciekły w stronę pobliskiego Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, gdzie niegdyś poszukiwałem przygód. Teraz będąc kajakarzem, próbowałem doszukiwać się śladów działań wojennych. Z myśli wyrwał mnie dochodzący odgłos spiętrzenia wody w Bledzewie. Jest tu elektrownia i dogodne miejsce na nocleg dla zorganizowanych spływów. W 2014r. właśnie tu mieliśmy postój. Przenoskę robimy prawą stroną po czym rzeka odzyskuje nurt i po w sumie dość monotonnym zalewie zrobiło się bardzo ciekawie. Przeszkód na drodze nie ma wiele, a nie których zinteresuje dość często spotykana infrastruktura do uprawiania kajakarstwa. W Starym Dworku spotykam spore pole do biwakowania i kolejne w Lisiej Górze. Na szczęście nie ma nikogo, co nie może dziwić. Jest przecież wrzesień. O 13-tej dopływam do pola w Skwierzynie. Plany spłynięcia do ujścia do Warty zostawiam na kiedy indziej. Muszę jeszcze złapać stopa albo umówić się poprzez Blablacar. Nie idzie sprawnie jak zawsze, ale nie zniechęcam się. O 15:30 udaje się w końcu zatrzymać samochód do Gorzowa. Stamtąd błyskawicznie łapię autostop z przystanku autobusowego w mieście. Dacie wiarę? 17:20 wsiadam do pociągu w Szczecinie Dąbiu, by przywitać rodzinkę o 19-tej w domu. Dodam tylko, że ze stacji kolejowej muszę podjechać rowerem ok. 1,5km. Rower zwykle zostawiłem w piątek przy przystanku kolejowym, kiedy zaczynam wyprawę. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie śmieszna postać z wielkim worem na rowerze. Nie przejmuję się tym. To inni mają problem. To był kolejny bardzo udany spływ. Naładował mi akumulator na cały kolejny tydzień. Szkoda, że utraciłem resztę zdjęć, ale to już historia na kolejną opowieść. Reasumując, spływ dodał kolejne 86,6km do ogólnego bilansu. Nie o kilometry jednak chodzi, a o ogrom wrażeń z trasy. Obserwacje otoczenia, przyrody i zwierząt, w mniejszym stopniu ludzi, ale ich także, choć wnioski bywają smutne. Ważne, żeby się nie zniechęcać i dalej korzystać z życia - pomyślałem, kiedy zasypiałem w wygodnym łóżku. Tak zakończył się dzień trzeci.
przez synkopa
31 stycznia 2018, o 11:01
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Wrześniowa Obra 15.09.2017

W październiku przyszła czarna seria. Najpierw utraciłem kamerę Sony action, bezradnie patrząc jak zanurza się wraz z czapką, która stanowiła element wypornościowy. Zwykle udawało mi się w ciągu kilku sekund wyłowić zgubę. Tym razem przyblokowały mnie łozy do samej wody. Następnego dnia pomimo nurkowania w abc, przy słabej widoczności w wodzie, szczęście nie dopisało, choć nadzieja na znalezienie była. Potem, na początku listopada smartfon poprosił o wzór do odblokowania, który uleciał z głowy. Skończyło się na kompletnie wyczyszczonym telefonie. Backupu oczywiście nie zrobiłem. Mój kolega mawia: ludzie dzielą się na tych, którzy robią kopie i na tych którzy będą robić. Część zdjęć odzyskałem od znajomych, którym wysłałem mmsy. Tak było z tymi trzema na początku postu. Inne zdjęcia można obejrzeć na moim fb profilu derek synkopa. Od wyprawy na Ukleję pod koniec listopada mam już wszystkie zdjęcia. :)
przez synkopa
31 stycznia 2018, o 23:09
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Wrześniowa Obra 15.09.2017

Co do roweru, to jest tak, że lepiej źle jechać niż dobrze iść. Do mnie na wioskę od przystanku kolejowego jest ok. 1,5km. Uwierz, że chce mi się jak nie wiem co jak najszybciej spotkać z żoną i dziećmi. Odkryliśmy dobroczynny wpływ na nasze pożycie dzięki tym krótkotrwałym rozstaniom. Może jest w tym coś pierwotnego, jakiś atawizm który pozostał w mężczyźnie, który wyruszał na polowanie i tam się realizował ocierając o śmierć, a potem wracał do swej kobiety i dzieci ciesząc się z bycia razem. Dziś już nie polujemy aby przetrwać, więc coś trzeba robić i kajakarstwo lub inne bardziej ekstremalne sporty, że zrobię ukłon w stronę Mackewicza i innych (gdzież mi do nich), pozwalają jakoś cieszyć się z danego życia i podejmować wyzwania daleko bardziej ambitne, niż tylko przebicie się przez "korek" w drodze do domu. Wracając więc do roweru, chcę jak najszybciej przytulić żonkę i dzieci, a nagroda jest wielka, możecie wierzyć lub nie. Może też dzięki temu mam tak wielkie wsparcie i wyrozumiałość w partnerce.

Bagiennica, pytasz... Nie wiem czy mamy na myśli tą samą rzeczkę. Moja Bagiennica to odnoga Grabowej na Pomorzu. W sumie krótki odcinek bez wielkich przeżyć. Radunia nie ciekawsza?
przez synkopa
1 lutego 2018, o 13:26
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Wrześniowa Obra 15.09.2017

Grabowa nie taka znowu nudna. Zaczynałem od Polanowa i było wartko i emocjonująco. Sporo przeszkód do pierwszego mostu w lesie. Potem znacznie łatwiej i wciąż ładnie. Nieco mniej ciekawie robi się, gdy rzeka osiąga pradolinę. Płynie się wśród trzcin i łąk, ale i wtedy można dostrzec wiele ciekawych rzeczy. A to jak lis przyczaił się w trzcinie na brzegu i czeka by skoczyć do wody na kaczkę, a to znów wydra wyskoczy z wody na brzeg. Można wiele z tego świata uszczknąć. Nie zgadzała mi się nazwa Bagiennica... sprawdziłem i zwracam honor, rzeczywiście pisze się przez dwa "n". Pisząc o nudnej Grabowej, masz na myśli ten dolny odcinek do ujścia. Tego nie znam, bo płynęliśmy Bagiennicą właśnie. Były w niej momenty urokliwe, kiedy toczyła swe wody wśród drzew. Było też kilka "zarostów", ogólnie miła, spokojna rzeczka.

Synkopa. Myzykiem nie jestem, ale muzyka jest mną. Gra mi w głowie nieprzerwanie, zwłaszcza tzw. klasyczna. Rytm jako podstawa muzyki to wielki dar, ale jeszcze więcej frajdy daje rytm synkopowany, czyli dowolne przenoszenie akcentu z miejsc właściwych rytmowi, w miejsca nieakcentowane. To sprawia że muzyka zaczyna porywać. Tak też jest z moim życiem. Samo rytmiczne odtwarzanie rzeczywistości wpędza w monotonię. Potrzebna mi synkopa w postaci ciągłego działania, niezależnie od pracy i domu. Od czterech lat jest to kajakarstwo. Wcześniej były inne "fazy".
przez synkopa
1 lutego 2018, o 14:01
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: 1.08.2017 Gdańsk z kajaka

W zeszłym roku podczas spływania Radunią i dalej Motławą do Gdańska byłem pod wielkim wrażeniem widoku miasta z kajaka właśnie. Opisaną pętlę dokładnie więc znam. Do ciekawostek dorzuciłbym jeszcze Kamienną Śluzę na wlocie Motławy do miasta od strony południowej. Miałem niebywałą okazję wpłynąć 24-go września 2017 do miasta zupełnie nieświadomy obchodów 70-cio lecia działalności klubu "Żabi Kruk". Oczom moim ukazał się widok floty złożonej z blisko setki kajaków, którymi tu i ówdzie upstrzona była Wełtawa. Był nawet koncert na pomoście w stronę kajakarzy właśnie. To była ciekawa odmiana po spędzonych samotnie wcześniej wielu godzinach pływania po Raduni i Wełtawie.
przez synkopa
19 lutego 2018, o 11:36
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Woda pitna - zapasy, filtracja, porady

Rzeczywiście bardzo sprytne. I to do każdej wody??? Warta koło Wronek, te sprawy? W sumie z wodą mam zawsze największy problem...
Przyznaję, że czasem mam obawy i jeśli już biorę wodę z rzeki, to przed miastami. Rozpuszczonych związków chemicznych i metali nie odfiltruje. Jeśli mogę to wybieram mniejsze strumienie. Zawsze i tak przeznaczam wodę na herbatę, więc ją gotuję.
przez synkopa
21 lutego 2018, o 23:21
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Kamizelka. W kamizelce czy bez?

Jakie są Wasze doświadczenia?

Już to nieraz pisałem: zawsze ubieram kamizelkę. Zawsze.
Nie zamierzam nikogo odwodzić od stosowania kamizelki, wręcz mogę jedynie pochwalić. Kamizelki czy raczej środki asekuracyjne teraz tak ładnie wyglądają, że aż podnoszą ogólny wizerunek kajakarza. Rozumiem i to. Mnie interesuje obowiązek prawny, którego moim zdaniem nie ma. Znam tez conaj mniej jeden przypadek, w którym kamizelka przeszkodzi w uratowaniu życia. Mam namyśli spieniony wał za progiem. Po wywrotce najlepiej zanurkować i przy dnie wypłynąć poza obszar jego działania. Nie uda się to w kamizelce. W innej sytuacji niesiony prądem rzeki w kamizelce nie byłem w stanie podjąć walki. Bez kamizelki łatwiej dopływam do brzegu. Trzeci aspekt: w pompowanym kajaku kabiny inaczej wyglądają. Wypada się z kajaka. Ja zawsze pływam w piance lub suchym kombinezonie i to jest moja asekuracja.
przez synkopa
17 kwietnia 2018, o 13:09
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Marzec 2018, Płociczna.

Wciąż jestem pod wrażeniem przeżyć, które towarzyszyły mi w trakcie spływu Płociczną i pod wpływem powracających obrazów z tego terenu. Pomyślałem, że podzielę się tym z Wami. Pomysł na spłynięcie tej zamkniętej przecież rzeki dla ruchu turystycznego towarzyszył mi już w zeszłym roku, kiedy w okolicy kwietniowych świąt spływałem Drawę, zaczynając z jeziora Drawskiego, a na ujściu skończywszy. Podzieliłem sobie ją wtedy na trzy dni. Pamiętam, że nie było to łatwe. Pogoda tylko trochę była łaskawa. W okolicy poligonu zmierzyłem się z przeciwnym wiatrem, który mocno dał się we znaki. Spływanie Drawy w zabronionym okresie też nie było proste. Wciąż obawiałem się jakiejś obławy czy czegoś w tym rodzaju, w końcu w Drawnie byłem dobrze widoczny na jeziorze. A potem kiedy zniknąłem w ujściu rzeki, nie trudno było się domyśleć moich zamiarów. Na szczęście tylko jedna osoba mnie zauważyła, już w DPN,kiedy pokonywałem jakąś kładkę. Pytała mnie nawet o coś. Nie dosłyszawszy, odkrzyknąłem: Tak! Potem nocleg gdzieś na dziko poniżej Bogdanki, którą gdy mijałem, a właściwie dopływ Korytnicy, przyrzekłem spłynąć ją po sezonie. Udało się i to od samego Mirosławca. 20180210_075341_HDR.jpg
Tak samo, kiedy przepływałem obok dopływu Płocicznej poczułem przemożną chęć sprawdzenia jaką rzeką jest ona. Nie wiedziałem jeszcze kiedy, nie wiedziałem jeszcze skąd, ale już czułem, że na pewno.Przygotowałem się do tego solidnie. Któregoś lutowego weekendu, kiedy mrozy trzymały jeszcze, a lód na jeziorach pozwalał na stąpanie, wybrałem się autostopem do Mirosławca, skąd leśnymi duktami dotarłem do miejsca, w którym Płociczna krzyżuje się z linią kolejową. 20180210_091707_HDR.jpg
Od tej pory już się nie rozstawaliśmy. Przeżywaliśmy razem kolejne, nie tak liczne dopływy. Syciliśmy oczy wolną przestrzenią okolic jezior Sitno i Płociczno, a kiedy razem z nami podążył kanał Sicieński, była to już zgrana paczka. Dotarłszy do mostu obok Pustelni, kanał wyjawił nam swe tajemnice, choć pewnie tylko nieliczne, zaledwie tyle ile udało się zmieścić na tablicy informacyjnej, której treść po sfotografowaniu i później przepisaniu załączam:
"Kanał Sicieński.
Stanowił jeden z najciekawszych zabytków hydrotechnicznych, których ślady jeszcze dzis odnajdujemy na terenie Drawieńskiego Parku Narodowego.Obok Kanału Głuchego i Kanału Suchego spełniał w swoim czasie bardzo ważne funkcje melioracyjne, nie tylko nawadniając łąki koło Miradza i Głuska, ale wykorzystywany był również do alimentacji w wodę stawów rybnych koło Rybakówki. Kanał powstał z inicjatywy Fryderyka von Sydow, około 1820 roku. Jego długość wynosiła 22 km. Trasa jego przebiegu przedstawiała się następująco: od jeziora Sitno prawym brzegiem rzeki Płocicznej, dalej wysoko ponad lustrem i niemalże brzegiem jezior Płociczno i Ostrowieckie, a kończąc na łąkach doliny Drawy nieopodal Głuska i jest charakterystyczna dla stokowo-grzbietowego systemu melioracyjnego wykorzystującego spadki terenu dla grawitacyjnego prowadzenia wód. Spadek wynosił 30m. Ta specyficzna dla ówczesnej sztuki hydrotechnicznej budowla wyróżnia się nie tylko długością czy zakresem robót inżynieryjnych, ale również ciekawą historią. Działania wojenne prowadzone w 1945 roku na tych terenach doprowadziły do przerwania czynnego wówczas kanału w trzech miejscach koło Miradza i Głuska. Następnie podjęte w latach 50-tych XXw. prace remontowe, pogłębiające koryto na całej jego długości zniszczyły XIX wieczną, glinianą warstwę izolacyjną. Kanału już nie udało się naprawić. Obecnie kanał porastają krzewy i drzewa, a tworzące się wyrwy prowadzą do zanikania pewnych jego odcinków, które z czasem wtopią się w otaczający go krajobraz. Na prawidłowe funkcjonowanie Kanału Sicieńskiego duży wpływ miały mniejsze budowle hydrotechniczne, które i dziś można jeszcze zobaczyć w terenie. Są to nie tylko zawieszone nad kanałem mosty i kładki drewniane bądź betonowej konstrukcji, połączone z rozprowadzalnikami wody na łąki i reliktami szeregu zastawek. Kanał Sicieński prowadzony równolegle do rzeki Płocicznej to nie jedyny związany z rzeką obiekt hydrotechniczny, 40 m poniżej mostu drogowego na Płocicznej (przy którym stoisz) umiejscowiona jest mała elektrownia wodna dziś wyłączona z eksploatacji. Powstała około 1920roku w celu dostarczenia prądu dla potrzeb własnych osady Pustelnia. Ta elektrownia posiada jaz o stałym, betonowym progu podzielonym na cztery przęsła, który przebiega poprzecznie do koryta rzeki. przy lewym brzegu Płocicznej znajduje się stalowe koło wodne, które napędzało mały generator umieszczony w murowanym budynku."

Dalej ścieżka powiodła nas razem wzdłuż brzegów jeziora Ostrowieckiego z jednej i obwałowania kanału z drugiej strony. W pewnym miejscu kanał uciekł w las i rozstaliśmy się. Brzeg jeziora też się oddalił, ale tylko na chwilę, albowiem powrócił w okolicy ciekawej atrakcji, tj punktu widokowego (bardzo komfortowego i świetnie nadającego się na nocleg), który pozwalał sycić oczy widokiem zamarzniętych wód jeziora, a na pierwszym planie była ona, wyspa o niezwykle symetrycznych i krągłych kształtach, niczym pośladki kobiety zanurzonej w toni. Nazwa wyspy nie była już tak kobieca i pociągająca, była po prostu krótka i zwięzła: "Lech", co może poznaniakom kojarzy się swojsko, ale mnie nie zupełnie. 20180210_143258_HDR.jpg
20180210_143016.jpg
Jednakże zamarzyłem wtedy, że kiedyś moja stopa może stanie na tej wysepce. Sama Płociczna wypływa z jeziora w jego połowie i tego odcinka wtedy nie spenetrowałem. Nie przypuszczając, że okaże się najciekawszym na całej długości spływu. Opiszę to szerzej w drugiej części poświęconej samemu spływowi. Ja podążyłem dalej wzdłuż jeziora Ostrowiec, aż do połączenia z jeziorem Głuche u krańca którego napotkałem parking z którego w przyszłości można zacząć kolejne wędrówki lub rajdy rowerowe. Zatęskniłem za rzeką. Ku niej wiodły szlaki turystyczne. Do spotkania doszło na moście po przejściu którego, podążyliśmy znów razem. Powoli zmierzchało i czas był rozejrzeć się za miejscem na
nocleg. Byłem w pobliżu pola "Kamienna" nad Drawą tuż poniżej Głuska. Postanowiłem rozstać się na chwilę z Płociczną i zanocować nad Drawą, wierząc że może spotkam akurat jakiegoś kajakarza. Nikogo jednak nie było i trudno się dziwić, bo temperatury w nocy wciąż spadały poniżej zera. O poranku przywitał mnie piękny pejzaż doliny Drawy. Wróciłem jednak do Płocicznej, aby ostatecznie pożegnać się z nią w ujściu. Tego dnia musiałem dotrzeć jeszcze do Krzyża, skąd pociągiem miałem wrócić do domu. Droga do Krzyża też wiedzie wzdłuż Drawy, więc często miałem okazje patrzeć jak rozlewa się po lesie i łąkach. 20180211_111454.jpg
Po drodze spotkała mnie jeszcze atrakcja w postaci ruin młyna w Pilsku na rzeczce Szczuczna. 20180211_104439_HDR.jpg Potem było już tylko miasto Krzyż i długa i trochę nudna podróż do domu. Chwilami tylko urozmaicana widokiem kolejnych rzek, które może kiedyś przyjdzie spłynąć. Myślałem wtedy jednak o Płocicznej i o tym kiedy będziemy mogli znów się spotkać złączeni kajakiem. O tym jednak w części drugiej.
przez synkopa
24 kwietnia 2018, o 11:15
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Marzec 2018, Płociczna.

Pchany silną potrzebą powrotu w miejsca wcześniej widziane, zaplanowałem wyjazd przed świętami w czwartek wieczorem. Piątek był już zarezerwowany na urlop, a w sobotę wieczorem miałem stawić się w domu. Dojechałem pociągiem tuż przed osiemnastą do Jeziorek Wałeckich i stamtąd po trzykilometrowym marszu stanąłem nad brzegiem czegoś, co było głęboko wykopanym rowem. Nie jest to jeszcze Płociczna, ale ciek nazwany przeze mnie roboczo rzeczycką strugą, od nazwy wsi przez którą przepływa. 20180329_182831.jpg Ciek ten widziałem wcześniej na filmie z YT z 2011r, którym zaczynają swój spływ kajakarze z Bydgoszczy. Wśród nich był także kolega Frasoń ze Świnoujścia. Po umiarkowanej walce z wąskim korytem, dotarłem w końcu do połączenia z właściwym nurtem Płocicznej, która ku zaskoczeniu niesie minimalnie mniej wody od tego, którym przypłynąłem. Od teraz płynęło się już całkiem wygodnie. Po niespełna kilometrze, w zapadających ciemnościach dojrzałem miejsce na biwak. Noc była z lekkim mrozem, ale mimo tego nie zmarzłem w swoim lekkim śpiworze. Dzień zaczynał się słonecznie, co dodawało ochoty do działania. Zaczęło robić się wartko, przybywało zwałek i prożków wodnych. W końcu po 10-tej stanąłem pod mostem kolejowym, po którym wczoraj dojechałem na miejsce. Rzeka spowolniła i leniwym nurtem wiodła w nieznane. Pamiętałem, że niebawem przyjmie wody dopływu Runicy i mniej więcej od tego momentu zacznie się dreszczyk związany z zakazem płynięcia. 20180330_112415.jpg Miałem jednak nadzieję, że tuż przed świętami nie spotkam nikogo na swojej drodze. Ślady kół na leśnych drogach świadczyły, że obszar jest nadzorowany przez służby leśne. Wkrótce wypłynąłem na jezioro Sitno, skąd zaczyna się Kanał Sicieński. Jak rzadko który kanał, ten interesował mnie szczególnie. Jak wygląda jego początek, do którego miejsca prowadzi wodę? Itp. Wcześniej, podczas wędrówki nie byłem tak blisko kanału, jak teraz z pozycji kajaka. Widok był dość nieoczekiwany. Po prostu naturalny wąwóz został przedzielony niskim wałem ziemnym i oba koryta, równej szerokości prowadziły tą samą ilość wody. Miejscami wał był przerwany i mogłem swobodnie przepływać z jednego koryta w drugie. Zaskakiwał prąd rzeczny. Raczej przyzwyczajony jestem do tego, że woda w kanałach praktycznie stoi, a tu wartkim strumieniem niosła w dół ku jezioru Płociczno. Jednak zanim do tego dojdzie oba koryta rozejdą się nieznacznie i w tym samym momencie sztuczny ciek natychmiast zostanie pozbawiony wody. Wciąż jednak będzie to zbliżał, to oddalał się od naturalnego biegu rzeki. Czasem wychodziłem na brzeg, aby porównać narastającą różnicę w wysokości obu koryt. Smutno jednak wyglądał ów kanał, zarośnięty i zupełnie suchy. Dziś pewnie jego funkcję zastąpiła melioracja przy użyciu pomp tłoczących wodę z Drawy, o ile w ogóle ktoś dziś chce nawadniać sztucznie łąki. Pewnie woda potrzebna bardziej do stawów rybnych w okolicy Głuska. Tuż przed jeziorem Płociczno, rzeka zwalnia i z tablicy informacyjnej umieszczonej wcześniej przy dopływie Runicy, można się dowiedzieć o unikatowej delcie jaką wchodzą wody Płocicznej do jeziora o tej samej nazwie. Rzeczywiście, rzeka nie wpływa jednym korytem, a dzieli się na kilka mniejszych i spokojnie łączy swe wody na dużej powierzchni. Było to pewnym zaskoczeniem dla mnie. Na prawym brzegu, już sporo powyżej, wciąż był widoczny przebieg kanału. Z jeziora dość szybko przechodzi się w wąwóz o wartkim przepływie, aby po kilkuset metrach dopłynąć do miejsca zwanego Pustelnią, gdzie w korycie rzecznym zachowały się wspomniane w I części pozostałości elektrowni rzecznej. Za mostem rzeka nie od razu zwalnia lecz w krótce wyprowadza na wody największego i z pewnością najpiękniejszego jeziora na trasie. Mowa o j. Ostrowieckim z przepiękną i skomplikowaną linią brzegową. Do tego trzy wyspy bezludne. Tak stwierdził mój kolega Michał, serdeczny kompan w nie jednej wyprawie. Z razu na prawym brzegu wił się Kanał Sicieński, potem znikł w lesie i jego miejsce zastąpił półwysep z cyplami o nazwach: Dębowy i Korea. Po lewej stronie majaczyły półwyspy: Psi i Harcerski, ale najbardziej przyciągała uwagę wyspa Okrzeja. Nieco mniej uwagi przykuwała wcześniej minięta wysepka Pokrzywka - niska i obrośnięta trzciną spośród której wyzierały pojedyncze kikuty wyschniętych drzew. Rzeka uchodzi z jeziora zaraz za tą wyspą. Mój plan zakładał nocleg tu, na którejś z trzech wysp. Bez wątpienia najbardziej do tego celu nadawała się Okrzeja. Największa, z dorodnym drzewostanem i wyniesiona najwyżej. Zostawiłem ją sobie jednak na koniec. Wszech ogarniająca cisza, przerywania odgłosami nielicznego jeszcze ptactwa wodnego, zachęciła do popłynięcia w kierunku wyspy Lech, tej na którą spoglądałem tęskno z punktu widokowego usytuowanego vis' a vis. Po chwili płynięcia i ocierania się o krawędzie resztek pokrywy lodowej, docieram do celu. Najpierw okrążam to cudeńko, sycąc oczy jej krągłym kształtem. Zieleni tu nie wiele, większość uschnięta, ale i tak stanowi trudną do przebrnięcia barierę. W końcu dostrzegam wyłom i dobijam do brzegu. Przerwsze postawione kroki przywiodły myśl chodzenia niczym po nieznanej nikomu ziemi. Oczywiście to nieprawda, bo widać na drzewach nisko zawieszone budki lęgowe, stare i wymagające naprawy. Zaskakiwała wysokość ich zawieszenia, ok 2m nad ziemią i blisko wody. Może miały w nich zamieszkać gągoły? Teraz jednak nikogo tu nie było. Jest jeszcze za wcześnie. To dobrze, nie chcę przeszkadzać w porze lęgowej. Walcząc z gęsto rozrzuconymi i suchymi opadłymi gałęziami równie suchych drzew, docieram na szczyt. Na którym prym wiodą chaszcze tak gęste, że przedzieranie się jest możliwe jedynie w pozycji przygarbionej. Z największym trudem okrążam wysepkę, nie dostrzegając miejsca na nocleg. Może w przypływie determinacji byłoby możliwe znalezienie skromnego miejsca na jedną karimatę. 20180330_163212.jpg Przez chwilę spoglądam w stronę jeziora Głuchego i dostrzegam dużą połać lodu, który nie poddał się jeszcze promieniom słonecznym. To odebrało ochotę penetracji tamtego regionu. Docieram z powrotem do miejsca desantu. Z poczuciem dziwnego triumfu, ale i żalem siadam do kajaka, aby oddalić się w stronę wyspy Okrzeja. Dopływam na miejsce i z satysfakcją dostrzegam przystępność jej brzegów. Od południa jest bardziej połogo. Słońce nagrzało ziemię i po wyjściu robi się przyjemnie. Zaczynam od zwiadu terenowego, który z uwagi na rozmiar wyspy, zajmuje dobrych kilkanaście minut. Szczyt tej wyspy jest dość płaski i sporo tu miejsc na obozowisko. W pewnym momencie dostrzegam... sławojkę. Zdziwienie miesza się z konsternacją. Jest stara, w kiepskim stanie i brakuje drzwi. Ich brak dziwi mniej na tym odludziu niż sama jej obecność. Tłumaczę sobie, że zapewne obserwatorzy ptactwa, fotograficy przyrody itp muszą tu czasem obozować. Taka wygódka to jedyny łącznik pomiędzy tym odizolowanym światem, a cywilizacją. Znajduję w końcu wymarzone miejsce na nocleg. Sznur i rzucony nań tarp to i tak za dużo, aby nie urągać temu zaczarowanemu miejscu. Z największą ostrożnością przygotowuję małe ognisko, aby złapać trochę ciepła przed zapadającą ciemnością. 20180330_194251.jpg Jest piątek, pełnia księżyca, odgłosy puszczyków i innych znanych mi z autopsji dźwięków ptaków, nie pozwalają długo zasnąć. Mam poczucie wielkiej celebry, namacalnego współistnienia z przyrodą i niebem nad głową. Te nie zwykle silne doznania skłaniają do rozmyślań na tematy, których nie dotykam w normalnym życiu. W końcu zmęczenie bierze górę i odpływam niesiony myślą, której sensu już nie zdołałem pojąć. Koniec części II. 20180330_194422.jpg
przez synkopa
25 kwietnia 2018, o 20:03
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Pliszka 02.06.2018

Ja przynajmniej wiem od kiedy spływ Pliszką chodzi mi po głowie. Od teraz! Uwielbiam takie klimaty.
Na razie jednak trawię wspomnienia z Myśli, którą również świeżo spływaliśmy w pokaźnym składzie. Od czasu do czasu spływ organizowany grupowo ma swój urok, pod warunkiem, że to swoi :lol: Myśla równie piękna.
przez synkopa
5 czerwca 2018, o 08:24
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Gumotex Safari

Czuję się wywołany do odpowiedzi i chętnie pomogę, ale nie wiem czy rozwieję wątpliwości. Zacznę od tego, że moim pierwszym dmuchańcem był Solar - wygodny i stabilny, którym często pływam jeszcze na dużych rzekach oraz na żaglu przy wiatrach od 5m/s do 10m/s. Po zakupie safari, pierwsze odczucia były fatalne, nie potrafiłem się utrzymać w nim na wodzie. Każdy przechył na burtę grodził kabiną i tak też często bywało. Sytuacji nie poprawiały nawet pasy. Kajaczek jest też sporo wolniejszy od Solara, odczuwało się to bardzo. Każde machnięcie wiosłem sprawiało, że dziób wędrował z prawej na lewą stronę. Byłem tym wszystkim zrospaczony. Decyzja o sprzedaży zapadła prawie natychmiast. Sam się dziwię, że do tego nie doszło. Dziś jestem lata świetlne od tamtego dnia i wszystkie jego "wady" postanowiłem przekuć na atuty. Kajak nadal jest wywrotny, ale to ja stałem się bardziej miękki w biodrach. Jego mała waga i rozmiary doskonale predysponowały go do zawalonych drzewami ciasnych i krętych rzek, ale nie w pojęciu klasycznej techniki zwałkowej, ale zupełnie inaczej. Walić zwałkę i wchodzenie kajakiem na pnie i drzewa. Znacznie szybciej jest wyskoczyć z kajaka przed przeszkodą i przejść po drzewie czy brzegu z kajaczkiem na ramieniu. W ten sposób wyrobiłem własną technikę pokonywania trudno dostępnych i zawalonych rzek w tempie nie opisywanym dotychczas, z prędkościami nawet 5km na godzinę. Niesłychana zwrotność kajaka w połączeniu z dwumetrowym wiosłem dała asumpt do pływania co raz trudniejszych spływów w świetnym czasie i formie. Na to wszystko pozwolił mi Safari. Niestety, kajak nadaje się dla drobnej osoby o wzroście nieznacznie powyżej 170cm. Fabryczne siedzenie nie pozwala na wygodne kilkugodzinne pływanie - ból pleców pojawia się dość szybko. Z tego też powodu wymieniłem siedzisko na to od Seawave'a, przekonstruowałem sposób jego mocowania i odczułem poprawę. Mógłbym tak jeszcze długo się rozpisywać, ale czy tego ode mnie oczekujesz? Reasumując, dziś nie wyobrażam sobie pływania bez mojego Safari. Nie będę jednak namawiał nikogo do zakupu, ale chętnie odpowiem na pojawiające się pytania.
przez synkopa
6 czerwca 2018, o 15:24
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Gumotex Safari

Powiedziałbym, że cała spodnia część Safari, która ma kontakt z wodą jest na planie wycinka okręgu, co nie sprzyja utrzymaniu równowagi. Kajak jest jak narowisty koń, co tylko czeka na błąd nowicjusza. Pod siodłem wprawnego jeźdźcy zmienia się w organiczną całość. Wymaga zmiany wszelkich nawyków, łącznie z wypracowaniem wiosłowania, tak aby wiosło prowadzić bardziej wertikalnie, podobnie jak przy "łyżce", a w końcowym etapie ruchu wiosła wprawnie zaginać tor wiosłowania, kierując wodę pod tył kajaka. Uprawiam z nim swoisty taniec pomiędzy przeszkodami na ciasnej rzece, za honor przyjmując sobie brak kontaktu kajaka z drzewem, o dotknięciu ciałem już nie mówiąc. Oczywiście nie zawsze jest to możliwe. Jego mała wyporność pozwala mi jednak na pływanie z ekwipunkiem na kilka dni. Safari is cool.
przez synkopa
7 czerwca 2018, o 11:27
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

UV tech

Poproszono zatem opisuję. Firmy sprzedające sprzęt Gumotexa oferują płyn do zabezpieczenia nitrilonu przed "konserwującym" działaniem słońca. Stosuję go od czasu do czasu, ale głównie jako środek smarny, pomimo że smaru nie przypomina i jest zdecydowanie w formie cieczy rozprowadzanej atomizerem. Nanoszę go w zasadzie wyłącznie na te elementy kadłuba moich okrętów, które mają kontakt z wodą. Płyn po wyschnięciu jest prawie niewidoczny, ale powoduje efekt kropli wody na skrzydle kaczki. Chyba wiadomo o co chodzi. Powoduje to znacznie mniej problemów przy pokonywaniu pni, a podczas płynięcia z pewnością zmniejsza tarcie z cząsteczkami wody. Płyn jest tak dobry w tym co robi, że zgubiłem już trzy skegi po jego zastosowaniu. Musiałem dorobić specjalny klucz, który blokuje go w gnieździe. Opisywałem to już. Przeprowadzanie operacji nanoszenia UV tech'a z firmy McNett jest banalnie proste i do wykonania tuż przed spływem w terenie. Trzeba tylko dać mu kilkanaście minut na wyschnięcie. W domu, zdarza mi się przenieść nieświadomie na obuwiu trochę tego specyfiku po uprzednim pryskaniu na dworzu, na posadzkę w domu. Wszyscy wtedy się ślizgamy w tym miejscu i bywa niebezpiecznie i nerwowo. Trzeba o tym pamiętać. Płyn nie jest tani ale też nie przesadnie drogi. Na allegroszu ok. 50 zł. Wystarcza po aplikacji na 1 może dwa pływania, a całe opakowanie na może z 10 nanoszeń, ale stwierdzam, że u mnie się sprawdza.
przez synkopa
13 czerwca 2018, o 13:18
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Budowa wiosła

Praca zakończona. Oto efekty. Na wiele postawionych przeze mnie pytań, dziś znam już odpowiedź. Śmiało mogę powiedzieć, że na tym etapie osiągnąłem zadowolenie. Teraz testy z żoną na wodzie. Te dwie dodatkowe rurki, to sztucery do zmian długości wiosła dla rzeki i jeziora. 20180622_224040.jpg 20180622_223630.jpg 20180622_223645.jpg 20180622_223818.jpg
przez synkopa
23 czerwca 2018, o 07:28
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Pliszka 02.06.2018

Wczoraj dotarliśmy do Drzewiec, nie bez komplikacji. Od niepamiętnych czasów nie jechałem leśnymi duktami z tak dobrze oznaczoną znakami drogowymi trasą. Były znaki kierunkowe na miejscowości, oznaczenia terenów zabudowanych i ograniczenia prędkości, których i tak nie sposób przekroczyć, ze względu na koleiny. To wszystko bez grama asfaltu, jedynie czasem szuter. Nocleg wypadł przy rzece, powyżej zniszczonego młyna, na eksponowanej polanie. Cisza, jakiej próżno szukać w mieście. Rano, o 7:15 pobudka i pakowanie obozu. Kajaki czekają od wczoraj, a ja mam dotrzeć autem do Gądkowa Wielkiego, gdzie przy moście zostawiam auto i biegnę na dworzec, potem jazda do Rzepina, przesiadka na pociąg do Drzewiec i znów bieg przez las do moich dziewczyn, czekających przy mostku, poniżej spiętrzenia wody. Plan zakladał, że o około 12-tej ruszymy na Pliszkę. Czy dam radę? Nie biegam na co dzień, a z dworca w Drzewcu do miejsca miejsca spotkania to tylko i aż 6,5km. Komplikacje pojawiły się dość szybko. Od rzeki do stacji w Gądku Wielkim na mapie wydawało się blisko, ale niewczesny pomiar pokazał 2,5km. Zbyt mało zostawiłem sobie czasu na dotarcie. W efekcie musiałem porzucić auto w połowie drogi i gnać na pociąg. Rzadko bywa tak, że gdy wbiegam na stację, to właśnie wjeżdza On. Tym razem tak było. Ok, teraz siedzę na dworcu w Rzepinie i z zaplanowanych zadań: zdjęcie parowozu, ładowanie telefonu no i kupa, powiodły się wszystkie. Mistrz! Mam do odjazdu parę dziesiąt minut i tak stukam. 20180702_093558.jpg
przez synkopa
2 lipca 2018, o 10:14
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Pliszka 02.06.2018

Świeża krew na forum. Świetnie, to zawsze rozbudza skostniałe forum. :D Do Drzewiec dotarłem planowo o 10:54. Wskoczyłem z wagonu i płynnie przeszedłem w bieg drogą w stronę wsi Kosobudki. Po drodze na moment moją uwagę przykuła fasada zabudowania dworcowego. 20180702_105720_HDR(1).jpg Do Kosobudek biegło się gruntową drogą unosząc pył spod nóg. Za wsią trasa mojego biegu powiodła leśną drogą w kierunku leśniczówki Drzewce, gdzie rzeka Pliszka ulega spiętrzeniu. Nierówna droga wśród drzew nosiła jeszcze rany po jesienno-zimowej wywózce drewna. Biegło się trudniej, będąc wybijanym z rytmu od zagłębień terenu i widocznych kolein. Sytuację dodatkowo utrudniał skwar i brak jakiegokolwiek ruchu powietrza. Równo po 45 min. i 6,5km, dotarłem na miejsce zlany potem, ale dumny że mimo braku treningu wciąż udaje się zmusić ciało do wysiłku dzięki "czterdziestce" na karku :) . Oczy moje ujrzały przepiękny widok trzech kobietek w różnym wieku, siedzących na trawie i czytających książki. Wydawało mi się wtedy, że widok trzech gotowych do akcji kajaków będzie tożsamy z trzema gotowymi do działania kobiełkami. 20180701_201519.jpg Jakże się myliłem. Zejście poniżej ruin młyna nie było banalne i wymagało również trochę wysiłku. Na wodę udało się położyć nasze pływadełka dopiero o 12:30, a przed nami ok. 18 km pływania w trudnym terenie. Początek już dał się we znaki. Wody było akurat tyle, że niby to się płynęło, ale jednak ciągle obcierało o dno. Dodatkowo sprawę utrudniały powalone drzewa w ilości przekraczającej zwykłą przyzwoitość. Pomagaliśmy sobie "drug drugu", ale nerwy były napięte i wisiało w powietrzu coś nieokreślonego. Na szczęście po kilku kilometrach przeszkód wyraźnie ubyło, a dopływ z prawej strony poprawił komfort pływania. Po kolejnych kilku kilometrach przyszło się nam zmierzyć z inną przeszkodą, która odbierała siły, a żar lejący się z nieba niemalże dobijał. Wypłynęliśmy na dużą łąkę, którą otaczało koryto rzeczne z olbrzymią ilością meandrów. Kręciło się nam w głowie, nie wiedząc czy to od upału ciągłego zawracania. Nie to było jednak najgorsze. Najtrudniejszym przeciwnikiem okazał się grążel żółty, szczelnie pokrywający powierzchnię. Po kilku godzinach walki z nim i po pokonaniu zaledwie 3,5km, wpłynęliśmy do lasu wyraźnie zmęczeni, ale nie zrezygnowani. Zaczęły się jednak zwałki. Wkrótce dopłynęliśmy do wsi, od której wzięła nazwę rzeka, a może zupełnie odwrotnie. Po 300m przenosce, ok. 17:30 siedliśmy znów do kajaków. Od teraz było nareszcie łatwiej. Wrócił dobry nastrój moich pań i po sielankowym pływaniu tuż przed dwudziestą dotarliśmy do biwaku w Gądkowie Wlk. Tak wyglądał ten dzień, kolejnego miało wydarzyć się coś jeszcze.
przez synkopa
30 lipca 2018, o 13:39
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

cron