Dorzucę jeszcze parę słów od siebie. Przepraszam, że tak późno, ale wczoraj po wypiciu profilaktycznej szklany mleka z miodem od razu po powrocie, padłem od tych wszystkich wrażeń i obudziłem się dopiero dziś.
Koledzy z już opisali mniej więcej, jak wyglądał spływ, więc nie będę powielał, ale myślę, że na uwagę zasługuje ten krytyczny moment i ostatnie 5km.
To był mój drugi raz w życiu w plastikowym kajaku, choć kilkadziesiąt razy pływałem wcześniej moim dmuchawcem. Płynąłem razem z Młodym Eltechem, który w kajaku siedział pierwszy raz, ale pływał wcześniej kanu.
Od Pilicy ćwiczyliśmy technikę wiosłowania, skręcania itp. i cały czas trzymaliśmy się w tyle. Zaliczyliśmy mieliznę, ale jakoś ją przeoraliśmy i się w końcu uwolniliśmy. Wiatr cały czas mniej więcej był taki sam, z kierunku godziny 10-12. Jego siła nie była dokuczliwa, dało się wiosłować, płynęliśmy jakieś 7km/h i nie przeklinałem ;) Tyłki nam zmoczyło parę fal, które rozbijały się o burtę.
Ciężko zrobiło się dopiero, w zwężeniu koryta na wysokości http://pl.wikipedia.org/wiki/Wyspa_Rembezy Zrobiły się spore fale. W tym miejscu Ted, Eltech i T76 wylądowali na piaszczystej ławicy na środku Wisły a my zaraz po nich. Odpoczęliśmy, przeczekaliśmy największy wiatr i postanowiliśmy wypłynąć dalej po przeniesieniu kajaków na drugą stronę ławicy, gdzie woda była spokojniejsza. Mieliśmy zamiar przepłynąć przesmyk, który nas oddzielał jakieś 80-100m od kolejnej wyspy i popłynąć wzdłuż jej wyższego brzegu. Naszykowaliśmy się na najgorsze, pakując do luku wszystko co mogłoby odpłynąć.
Pierwszy wypłynął Ted i jakoś mu szło płynąc przesmykiem z nurtem choć pod wiatr. Potem ruszyliśmy my, lecz płynęliśmy w poprzek przesmyku, prosto do brzegu wyspy. Eltech i T76 popłynęli tak, jak Ted, w nurcie przesmyku między ławicą w wyspą.
Gdy nagle uderzył wielki wiatr z Młodym Eltechem byliśmy w połowie szerokości przesmyku. Wiosłowaliśmy z całych sił by tylko być przodem do fal. Trafiła nas jednak jedna fala zostawiając w kajaku sporo wody, ale wciąż trzymaliśmy równowagę. W pewnym momencie wiatr nas całkowicie oślepił, sypiąc w oczy gradem, deszczem, wodą z rzeki i piaskiem z wyspy. Trafiła nas druga fala, przy której już łapaliśmy się burt kajaka by nie wypaść. Wody było już prawie na pełno, ale szczęśliwie mieliśmy szufelkę do wylewania, którą chwilę wcześniej podarował nam Eltech. To naczynie nas uratowało. Młody miał na oku fale a ja, recytując wszystkie znane mi przekleństwa, wybierałem z prędkością światła wodę. To chyba była ostatnia chwila bo z początku nic nie ubywało i jeszcze krzyknąłem do młodego, że chyba mamy dziurę ;) Udało się, jednak wybrać szybciej niż się nalewało. Złapałem znów za wiosło i ruszyliśmy napędzani adrenaliną prosto do brzegu. Gdy młody się spytał, gdzie jest kanu, w tym całym kotle zobaczyliśmy tylko wystające z wody głowy T76 i Eltecha jakieś 200m od nas. Obciążeni wodą walczyliśmy by dostać się na brzeg i uniknąć losu kanu. W tym czasie zobaczyliśmy już Teda, że udało mu się wylądować, a załoga kanu zaraz złapała grunt. Dobiliśmy do pionowej piaszczystej skarpy, chcieliśmy wylać wodę z kajaka i popłynąć do rozbitków, ale poradzili sobie sami. Wszystko trwało chyba z 15 minut i zaraz wyszło słońce.
Moim zdaniem wszystko byłoby do uniknięcia, gdyby ktoś spojrzał wcześniej na horyzont. Przy drugiej takiej nawałnicy byliśmy już na wyspie i widać było wcześniej chmurę, z której pochodził ten wiatr i grad. Pływając samotnie od paru lat, udawało mi się uniknąć burz na rzece bo zawsze miałem na oku każdą podejrzaną chmurkę i w porę przybijałem do brzegu. Nie wiem dlaczego tym razem ją przegapiłem. Uśpiona czujność? Podświadomie myślałem, że ktoś z towarzyszy czuwa za mnie... Pora roku też nie jest jeszcze burzowa...
Moje zdjęcia zobaczycie tu: https://plus.google.com/photos/+LudzkietropyPl/albums/5991407414574022993