Witam.
Z powodu braku czasu oraz nowych obowiązków rodzicielskich nie mam teraz możliwości wiele popływać. Zdarzyło się jednak , że w poniedziałek 13 sierpnia dostałem przepustkę na jeden dzień na kajak. Myślałem , żeby pociągiem podjechać do Muszyny i spłynąć Popradem ile się da , ale wpadł mi do głowy pomysł, że może by tak rowerem i z kajakiem. Rano musiałem zmontować przyczepkę: dyszel dałem do zaczepu kulowego pod siodełko a nie ten na sprężynę przy kole. Ten na kulę wydaje mi się , lepszy, przyczepka się lepiej prowadzi, nie czuć jej tak. Teraz przyszło mi do głowy, że może przez to, że jak jeżdżę z zaczepem kulowym pod siodełkiiem to ciężar przyczepki naciska na kulę i przyczepka nie ma prawa wariować na drodze. W przypadku dyszla na sprężynie często większy ciężar miałem na tylnej części przyczepki a nie na przedniej i ta przyczepka nie prowadziła się tak dobrze , bywały momenty, że nią bujało na boki. Myślę , że podobne zjawisko zachodziło jak na filmie w poniższym linku
https://youtu.be/KyagKzvJwYw
W każdym bądź razie jechało się lepiej. Wyjechałem o 8.18 , zajechałem na miejsce o 13.00. Na początku jechało mi się nad wyraz dobrze. To chyba skutek wcześniejszej wyprawy z Krzysiem tandemem do Nowego Targu. Do Wiśnicza jechało mi się super, w Muchówce zrobiłem pierwszy postój. Nogi już trochę czułem, ale wiedziałem , że jest dobrze. Do Łososiny Dolnej udało mi się dojechać bez większych przeszkód, z tym , że już musiałem oszczędzać nogi, które jeszcze nie są przygotowane do długiego wysiłku z dużym obciążeniem. Wyjeżdżając na Przełęcz Św. Justa czułem już ból mięśni czworogłowych ud. Zadowolony byłem , że udało mi się bez zatrzymania wyjechać pod nią. W Tęgoborzy zjechałem nad jezioro i napompowałem kajak, spakowałem wszystko i popłynąłem w kierunku zapory. Samo płynięcie bajka: luzik, zero odczuwania zmęczenia - nie to co na rowerze. Fajnie było przepłynąć Jezioro Rożnowskie. Trzeci etap mojej zwariowanej podróży to droga powrotna na rowerze do domu. Wiedziałem, że nie będzie lekko, glikogen mięśniowy w mięsniach czworogłowych już dawno się wyczerpał i pod góry ciężko będzie wyjeżdżać. Trzeba było skorzystać z innej opcji a mianowicie pokonywanie wzniesień pieszo. Najważniejsze w tym wszystkim było wytrzymać psychicznie, co też mi się udało. Wiedziałem , że do domu dotrę po północy, więc drogę musiałem sobie podzielić na krótsze odcinki. Gdy z Czchowa dojechałem do Tymowej, to następnym punktem była Lipnica Murowana, Z Lipnicy Murowanej tylko 8km do Nowego Wiśnicza, a w Nowym Wiśniczu to już jak u siebie , tylko 5-6km do domu.
Z całej wyprawy jestem bardzo zadowolony. Chciałbym teraz w stronę Sandomierza popłynąć a później rowerem wrócić. Jeszcze jakbym Krzysia wziął na taką wyprawę to byłoby super. Pożyjemy , zobaczymy. Poniżej wklejam link do tej wycieczki.
https://youtu.be/CbkP8Oc_L9s