Czwartek (05 lipca) Siedlce - Wigry
Bambetle czekały spakowane już od tygodnia, o 10 rano uznaliśmy że możemy jechać. Jak jechać to natychmiast więc o godz 13 byliśmy już w drodze.
Do Wigier, gdzie czekało zarezerwowane rano kanu, dotarliśmy o godz 18. Kanu szybko znalazło się na dachu autka a my w namiocie pod klasztornymi murami.
Piątek (06 lipca) Wigry (Polska) - Usma (Łotwa)
Rano wczesna pobudka pod klasztorem w Wigrach aby o godz. 7 rozpocząć daleką podróż na północ. Przez Suwałki i Litwę jedziemy do Łotwy a dokładnie do Kurlandii nad jezioro Usmas. Do celu czyli do wsi USMA położonej nad dużym jeziorem USMAS docieramy pod wieczór. Tu biwak obok tablicy z mapą Kurlandii czyli mapą naszego pływania. Bazowaliśmy tylko na tych tablicowych mapach gdyż mapy Łotwy nigdzie nie udało się kupić.
Sobota (07 lipca) Usma - Dzirnavas (rzeka Engure)
Rano wizyta w sklepie po zapas wody i foto sąsiadującego z biwakiem kościoła aby po długim guzdraniu zejść na wodę około południa.
Na jeziorze lekki północny wiatr o zmiennej sile, dla nas to wiatr z boku. Czekające na nas 2 zatoki dla bezpieczeństwa opływamy bliżej brzegów nadkładając nieco drogi. Wreszcie wypływ rzeki z jeziora, najpierw szeroko i prawie bez nurtu, potem coraz ciaśniej i szybciej. Szerokość koryta rzeki stabilizuje się a korony drzew pochylają nad wodą. Rzeka Engure przypomina tu polski Wieprz na Roztoczu. Po drodze spotykamy solidną stalową konstrukcję zastawki na ryby, przepływamy po prawej, chowając się do wnętrz kanu, po chwili zawracamy i wpływamy środkiem pod coś w rodzaju pomieszczenia dźwigowo magazynowego. Dalej na rzece trochę przeszkód w wodzie które nie stanowią jednak większego wyzwania. Ok. godz. 16 docieramy do rozlewiska powstałego w wyniku spiętrzenia wody przed starą ale działającą elektrownią wodną w Dzirnavas, prawdopodobnie kiedyś był to młyn wodny. Przenoska jest przez drogę po prawej. Także po prawej znajduje się zorganizowane miejsce odpoczynku dla kajakarzy czyli: zadaszenie ze stołem, palenisko z uchwytem na kociołek, schludny kibelek, tablica z mapą, czego chcieć więcej?. Mimo wczesnej pory i przepłyniętego niewielkiego dystansu postanawiamy spędzić tu noc.
Niedziela (08 lipca) Dzirnavas - Jezioro Puzes (rzeka Engure)
Bardzo ciekawy i pracowity dzień, na rzece było co robić, musieliśmy pokonywać wiele powalonych w rzekę drzew. W zależności od sytuacji jedne braliśmy dołem a inne górą mimo że ślady wskazywały że inni kajakarze obchodzili niektóre z nich brzegiem. My nie pozwalaliśmy sobie na taki dyshonor bo dla nas im trudniejsza przeszkoda tym większe urozmaicenie i tym większe wyzwanie. Parę razy trzeba było wysiąść na przeszkodę aby odciążone kanu przerzucić na drugą stronę. Podczas przeciskania się pod nisko powalonymi drzewami często trzeba było, z powodu wystającego roweru, robić to w bardzo silnym przechyle bocznym. Ani razu nie użyliśmy cumy jako liny dźwigowej więc nie było bardzo trudno. Po drodze minęliśmy kilka mostów a sama rzeka mocno przypominała Brdę, Wdę, Czarną Hańczę. Pod koniec odcinka szuwary i gruby kożuch roślin wodnych który mocno utrudniał nam płynięcie. Biwak tuż przed ujściem rzeki do jeziora Puzes.
Poniedziałek (09 lipca) Jezioro Puzes - Spinciems (rzeka Rinda)
Na dzień dobry kilka kilometrów po jeziorze, wiatr jak zwykle od północy czyli w zawsze mordę, na szczęście niezbyt mocny a fala niewielka.
Z jeziora wypływamy na rzekę która zmieniła nazwę i teraz nazywa się Rinda. Długi czas jest ona szeroka i bardzo leniwa, na wodzie dużo grążeli i nenufarów. Płyniemy jak po jeziorze rynnowym usianym kolorowymi kwiatami wyrastającymi z brunatno grafitowego trawnika. Coś z wody na dużej powierzchni wydawało dziwne i nieznane nam dźwięki (jakby cmokanie). Naszym zdaniem dźwięki te pochodziły od pęcherzyków tlenu wydostających się na powierzchnię przez gęstą i brunatno grafitową roślinność wodną. Potem długo płyniemy wąskim i krętym korytem w szuwarach wśród łęgów oraz pastwisk. Dopływamy do mostu a przed mostem po prawej miejsce dogodne do przybicia i kąpieli. Na ławeczce podejmujemy decyzję o zakończeniu dzisiejszego etapu, chwile uprzyjemniamy sobie kąpielą w rzece. Podczas kąpieli dołącza do nas miejscowa rodzinka z którą trochę rozmawiamy. Następnie ogarniamy miejsce pod namiot, kolacja w promieniach słońca i wieczorne bzykanie .. namiotowymi zamkami.
Wtorek (10 lipca) Spinciems - Irbene (rzeka Rinda i rzeka Irbe)
Z tego dnia pamiętamy głównie kręte szuwary oraz gruby kożuch powstrzymującej nas roślinności wodnej. Wokół po horyzont wielkie NIC, po środku wielkiego NIC parę krów oraz 2 majestatyczne wiatraki energetyczne. Zmiana krajobrazu następuje w miejscowości Rinda, budynki schodzą tu do samej wody, za mostem przystajemy na piwko + ... piwko. Płyniemy dalej, po jakimś czasie, za miejscowością Rinde, bardzo ciekawy odcinek szybkiego krętego nurtu z zaskakującymi niespodziankami pośród powalonych w wodę drzew. Po pewnym czasie po prawej połączenie z rzeką Stende która niesie porównywalną ilość wody jak Rinde. Dalej zaczynają nieśmiało pojawiać się pierwsze piaszczyste łachy i wysokie skarpy. Dzisiejszy biwak rozbijamy po lewej na obrzeżach miejscowości Irbene.
Sroda (11 lipca) Irbene - most przed ujściem (rzeka Irbe)
Rano okazuje się się że spaliśmy nieopodal byłego poligonu czołgowego, bardzo blisko opuszczonej bazy wojsk armii czerwonej, tuż obok nieczynnego wielkiego radaru wojskowego, obiekty te stanowią obecnie niemałą atrakcję turystyczną. Wypływamy, podobno przed nami dzień bardzo malowniczych widoków. Okazało się że to prawda bo rzeka Irbe kręci wśród wysokich lub bardzo wysokich piaszczystych skarp z których zsuwają się do rzeki, straciwszy grunt pod nogami, liczne sosny oraz świerki. Za każdym kolejnym zakrętem zakręt następny, za każdą skarpą wysoką i piaszczystą następna wysoka i piaszczysta skarpa. Wśród tych krajobrazowo pięknych widoków na brzegu nielicznie wypoczywają ludzie lub moczą swoje kije wędkarze. Postraszywszy nas kilkoma nieśmiałymi kroplami gdzieś bokiem nieopodal przechodzi deszcz a nawet burza. Płyniemy dalej a krajobraz nie przestaje cieszyć oczu pięknymi widokami. W pewnym momencie dopływamy do ostatniego przed ujściem mostu przy którym postanawiamy zostać do rana więc rozbijanie namiotu, kolacja, piwko i wieczorne bzykanko (suwakami).
Czwartek (12 lipca) most przed ujściem - Bałtyk (rzeka Irbe)
Brzegi się obniżyły, już nie są wysokie i piaszczyste a niskie, podmokłe i porośnięte olchą. Rzeka jest teraz szersza, płytsza i częstsze na niej mielizny.
Mijamy coś co wygląda na były ośrodek ćwiczeniowy gwiaździstej armii. Widzimy duży pomost z solidnymi odbijaczami, wciągarkę ramową, walący się hangar, rdzewiejące słupy podpierające i napinające rozwieszone nad rzeką liny tyrolek oraz innych przyrządów do ćwiczeń. Kawałek dalej linowa kładka z połamanymi szczeblami spinająca dwa oddalone od siebie brzegi. Wzmagający się północny wiatr coraz bardziej utrudnia płynięcie naszego kanu. W oddali na wprost dostrzegamy ujście rzeki do morza ale z powodu wiatru postanawiamy jednak dobić do piaszczystego lewego brzegu i trochę odpocząć.
Podpływamy do brzegu, wspinamy się na piaszczyste wzniesienie, typowo wydmowy rodzaj roślinności podpowiada mi co za chwilę zobaczę.
Nie mylę się, za piaszczystym wzniesieniem ... yes ! yes ! yes ! ... woda aż po horyzont !!!.
Na tej olbrzymiej wodzie ani jednego żagielka, ani jednej łodzi, ani jednego statku.
Na wielkiej piaszczystej białej plaży ani jednego człowieka ?, olbrzymie morze, olbrzymia plaża i tylko my ??.
Po dłuższej chwili z tego oddzielającego rzekę od morza wydmowego cypla wracamy na wodę i płyniemy do ujścia rzeki, tam zawracamy aby znaleźć dogodne spokojne miejsce biwakowe. Tu podjadłwszy trochę i popiwszy postanawiamy że wracamy do Polski z marszu czyli od razu. Konieczny jest więc mój szybki powrót po auto, kolejny raz skręcam rower by z prędkością światła przez las, po leśnych piaszczystych duktach oraz po szutrowych i asfaltowych drogach dotrzeć do naszego "osiołka" aby dzięki niemu wraz z rowerem wrócić do osamotnionej małżonki. Po powrocie nad morze grzbiet osiołka przygniatamy kanadyjką aby potem do jego wnętrza wepchnąć najpierw bambetle a potem samych siebie. Ruszamy ! - przed nami męcząca całonocna jazda do Polski. Z powodu małego zapasu paliwa w baku przy niewielkim zagęszczeniu stacji benzynowych postanawiamy zrezygnować z odwiedzenia blisko nas położonego przylądka Kolka.
Piątek (13 lipca) Wigry - Siedlce
Do Wigier dojechaliśmy rano, oddaliśmy kanadyjkę i poczęstowaliśmy łotewskim piwem.
Po odpoczynku połączonego ze śniadaniem wyruszyliśmy w drogę do Siedlec, do domu dotarliśmy wieczorem.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ps 1. jeżeli pogoda to idealna
jeżeli wiatr to północny
jeżeli noc to niekoniecznie czarna
jeżeli pusta plaża to w Kurlandii na Łotwie
Ps. 2 codziennie wcześnie rano wsiadałem na rower aby wrócić po samochód
trasę spływu pokonałem więc 3 krotnie: w kanu, na rowerze, w samochodzie
rower ten to wygrzebany w piwnicy rodziców bardzo leciwy składak
codzienne powroty rowerem po samochód to osobna i pełna przygód historia
Ps. 3 wybaczcie kiepską jakość zdjęć (leciwy telefony ze słabym foto + szybko rozładowany smartfon)