Dzień trzeci - piątek 18.08.2017
Dzisiaj czeka na nas kilka przenosek. Pierwsza według opisu ma być uciążliwa ale okazuje się bardzo łatwa gdyż informacje zawarte w przewodniku są przedawnione.
Ta przenoska odbywa się następująco: - dobijamy za "Złotą Rybką" do pomostu, - wyjmujemy na pomost bambetle, - wyciągam na pomost puste canoe, - zanoszę bagaż na drugi pomost oddalony o 15-20m, - odwracam się żeby wrócić po resztę i widzę że canoe jest niesione przez 2 młodych mężczyzn (super !), - bardzo ładnie dziękujemy za okazaną pomoc, - dorzucamy resztę bambetli i w drogę.
W trakcie dalszego płynięcia zauważamy dziwny ruch w przestworzach: lotnie, motolotnie, motoszybowce. Aaa! - przecież tuż obok jest byłe lotnisko wojskowe a teraz być może jakiś aeroklub.
Dość szybko dopływamy do następnej przenoski, w tym celu przed mostem dobijamy do prawego brzegu, wyciągamy bambetle i canoe na brzeg, niosę pierwszą partię za jaz, odwracam się i ... tych samych 2 facetów niesie nasze canoe !. Bardzo ładnie dziękujemy im za pomoc, jednak z ciekawości żartem pytam czy odprawiają jakąś pokutę że tak chętnie z własnej woli przenoszą cudze kajaki? a oni ... ? ... tylko się zagadkowo uśmiechają. Sytuacja zagadkowa, miła ale i trochę niezręczna, więc my szybko na wodę - i "w nogi!". Dalej na rzece było raz wąsko i szybko z bystrzem, innym razem szerzej, wolniej i leniwiej, potem jeden most, potem drugi most, potem mostek, kładka, kolejna kładka itd.
Jak zwykle po dystansie 10-12 km robimy przerwę jedzeniowo-wypoczynkową, wybieramy miejsce tuż obok 3 wyrwanych i powalonych brzóz, w trakcie mija nas grupa kajakarzy oraz wspomnianych 2 młodych mężczyzn - pozdrawiamy się z sympatią. Po opróżnieniu z gorącej obiadowej zawartości naszego termosu znów wskakujemy ochoczo do canoe, rozpędzeni mijamy bez zatrzymywania "kamienne kręgi" i prujemy dalej. Po pewnym czasie robi się szerzej i wolniej, dopływamy do kolejnej przenoski tym razem przez drogę. Dobijamy więc do pomostu aby szybko wyjąć rzeczy, wytargać z wody canoe, przenieść to przez drogę a potem skarpą w dół na wodę. Spieszymy się bo ludzi sporo. Na skarpie roztrącamy tarasująca przejście znaną nam grupę młodych ale zmęczonych już Niemek, jedna z nich chwyta za dziób canoe i pomaga żonie na stromej skarpie. Pięknie Niemce dziękujemy ale ona jakby nieobecna, zresztą dzisiaj w tej grupie nie ona jedna, szybko więc schodzimy na wodę aby uciec od panującego w tym miejscu rozgardiaszu. Płyniemy dalej, pokonujemy kolejne bystrza, kolejne mosty, kolejne kładki, wiosłujemy/ę to w wąwozie to wśród łąk raz szybciej a raz wolniej. Coś w oddali ni to buczy ni to terkocze, może to jakiś duży agregat prądowy? przecież w bardzo wielu miejscach po huraganie nie ma tu prądu. Korony drzew nad głowami całkowicie zasłaniają nam niebo, płyniemy w cieniu, woda ciemnieje, czyżby zanosiło się na burzę?. Po chwili okazuje się że ta czarna woda to już wieś Czarna Woda. Z rzeki dziwnie ona wygląda: nad wszystkim góruje hałdą wiórów drzewnych zakład przemysłowy (stąd ten hałas), obok parę bloków a tuż nad rzeką mnóstwo altanek w ogrodzonych ogródkach. Nie zatrzymujemy się jednak, płyniemy dalej, altanki i ogródki są fajne ale hałas i zapach wydzielane przez zakład przemysłowy skutecznie nas odstraszają. Zbliża się koniec dnia a my musimy znaleźć miejsce na biwak, mijamy coś dużego na wysokim lewym brzegu ale dla nas zbyt cywilizowanie. Szukamy dalej, z mapy wynika że jak teraz czegoś nie znajdziemy to potem długo nic. Wolimy więc nie ryzykować, dostrzegamy po prawej podmokłe pole biwakowe, na nim koń, baldachim, kibelek, namiot i para znanych już nam uczynnych 2 młodych mężczyzn - zapraszają! ... my ... nie odmawiamy i zostajemy na biwak. Podczas przenoszenia bagaży jakaś "niewidzialna ręka" przenosi nasze canoe na brzeg - czary jakieś?. Oni właśnie kończą kolację, za chwilę rozpalają ognisko i ostrzą patyki na swoje kiełbaski, po chwili my wyciągamy swoje kiełbaski by pochwalić się kto ma większą . Pojedlim, pogadalim, ... okazało się że jeden jest z Poznania a drugi z Białorusi. Domyślamy się że to jacyś "braciszkowie" bo pod baldachimem wśród przemoczonych suszących się na sznurku rzeczy zauważamy "sukienkę" i haftowaną złotem stułę.
Zanosi się na deszcz, postanawiamy że dzisiaj wyjątkowo zakończymy dzień bez wieczornego "czegoś na sen" czyli bez "czegoś dobrego z procentami".
Zaczyna kropić chowamy się do namiotu/ów, po chwili solidnie pada a i nas po chwili sen dopada.