Stażu małżeńskiego mamy już niemal ćwierć wieku i na wiele sposobów świętowaliśmy kolejne rocznice, ale skoro piszę o tym tutaj to - ta dam! - tym razem padło na przygody wodne. Blanka z SUPem miała niewiele do czynienia, ot kilka "stań" wakacyjnych. Ponieważ jednak jest kobietą twardą i odważną to na propozycję zrobienia dwóch dni na rzece przystała z uśmiechem. Perspektywa romantycznej kolacji w towarzystwie komarów też nie była bez znaczenia.
Szybka analiza prognozy pogody, odpowiednich rzek (tu ukłony dla młodka za uwagę w wątku o Liwcu), opracowana logistyka i cyk, ruszyła maszyna.
Piątek: wypożyczyłem dodatkową deskę *, odstawiliśmy jeden samochód na parking przy zaporze w Węgrowie.
Sobota: podjechaliśmy do mostu na Liwcu obok miejscowości Niwiski (fachowo powinno się chyba mówić o Kiselanach, ale samochód został w Niwiskach, więc…). Przygotowaliśmy dwie dechy - mojego Aztron Titana i wypożyczonego Travellera od UOne - załadowaliśmy na nie sprzęt i odstawiłem samochód pod oddaloną o 400m Straż Pożarną. Pisząc sprzęt mam na myśli 3 sakwy z ciuchami, śpiworami, materacami, tarpem, kuchnią i elektroniką. Piszę o tym, żeby pokazać, że SUP taki większy bagaż też spokojnie zabiera. No i cóż, zwodowaliśmy się i zaczęliśmy machać wiosełkami. I było olśniewająco pięknie. Liwiec na odcinku do Wyszkowa (wsi, nie miasta) jest bajeczny. Woda przejrzysta, pełna roślinności, brzeg różnorodny roślinnie, ptactwa dużo, ryb także. Meandry szalone, ruch niewielki - aczkolwiek jest. Pogoda dopisywała, co aż szokowało biorąc pod uwagę co się działo jeszcze w czwartek i później w poniedziałek. Po 9km jest przystanek z barem, więc skorzystaliśmy z pierogów i kawy, by ruszyć na kolejne ok 15km w stronę Wyszkowa. I teraz tak, przy tak wysokich brzegach kiedy płyniesz SUPem - widzisz więcej. To plus. Ale kiedy jest tyle zielonego i wieje ci ciągle w pysk, to płyniesz wolno. To minus. Także z planów minięcia Wyszkowa trzeba było zrezygnować, a jak się okazało, na ostatnich kaemach niewiele jest dobrych miejsc na nocleg i kiedy zbliżał się zachód słońca, a w wodzie było coraz więcej przeszkód (dla SUPa nie zawsze banalnych, bo jednak wisi kilkanaście centymetrów fina) to już na lekkim zmęczeniu szukaliśmy byle sensownej łachy. Marzył nam się las sosnowy, ale mocno karkołomne byłoby dostawanie się do niego. Znalazła się jedna ładna “plaża”, ale zajęta przez parę z dmuchanym Sevylorem (uśmiechnąłem się, bo też miałem kiedyś od nich dmuchańca). Szukaliśmy dalej i z doskonałym timingiem znaleźliśmy piękne miejsce na bajeczny zachód słońca. Uzbierało się patyczków i trzcinek na usmażenie oscypków i zalanie kubków wrzątkiem i korzystając z pięknej pogody poszliśmy spać bez montowania tarpa.
Niedziela: mając czas, nie zrywaliśmy się o bladym świcie, poza pobudką na sam wschód. Piękny, a jakże. Kiedy już wyleźliśmy ze śpiworów na serio i po ogarnięciu obozu, ruszyliśmy w stronę Węgrowa. Najpierw jednak trafiliśmy na rzeczony Wyszków, gdzie naiwnie łudziliśmy się na otwarty sklepik. Naszą rozmowę o planowanych zakupach usłyszał lokalny facet od kajaków **. Zaproponował, że sprawdzi sklepiki i oddzwoni, a kiedy okazało się, że są zamknięte, zaoferował, że zrobi nam zakupy na stacji i przekaże paczkę na kolejnym kajakowym przystanku. Niektórzy ludzie mówią, że karma to suka, ale może nie jest tak źle, co? Na trasie pojawiło się więcej kajaków, odebraliśmy zapasy od naszego dobroczyńcy i płynęliśmy i płynęliśmy. Było bajkowo. Znacie to, nie muszę Was przekonywać. Widzieliście pewnie i ładniejsze miejsce, ale gdybym na szybko miał komuś polecić proste miejsce, żeby się zakochać w wyprawowym SUPie czy kajaku to ten odcinek bym polecał z czystym sumieniem. Prosty choć meandrujący, miły, płytki dla komfortu mniej pewnych siebie, uroczy, różnorodny roślinnie. Rewelacja. No ale słońce dawało w kość, byliśmy już nieźle popaleni, więc machaliśmy dalej. Mijając Liw zobaczyliśmy na brzegu znajomego faceta od kajaków. Krzyknął nam, że sklepik otwarty, więc z bananem na pyskach poszliśmy na lody. Dalsze kilometry były męczące, bo i sił mniej i wiatr dawał w kość. Stojąc na desce ma się zdecydowanie mniej opływową sylwetkę ;-) Rzeka też już od jakieś czasu była szersze, prostsza i bardziej mętna. Mniej urokliwa, aczkolwiek wciąż świetna. Najgorszy odcinek był od mostu w Węgrowie. Nurtu niemal brak, co w połaczeniu z wiatrem było niefajne. Dopłynęliśmy do zapory, gdzie dla mniej wprawnych, wysiadka może nie być miła i komfortowa. Sprzęt do samochodu i finito.
Zdjęcia: https://photos.app.goo.gl/mCuCGRDieGZze8Ka7
Film: czeka w kolejce na montaż
Trasa: Kisielany - Węgrów, ok 46km. https://www.google.com/maps/d/u/0/edit?mid=1xD5MPt1Df_cZW1CGDqkJoNC9VdnglcQ&usp=sharing
Sprzęt: SUP Aztron Titan, SUP Traveller UOne
Czas: 2 dni podzielone na 8-9h na wodzie. Można szybciej, można wolniej.
Nocleg: łacha przed Wyszkowem. Jeśli dzielić spływ na pół, to w tym regionie nie ma wielu dogodnych miejsc na dziki nocleg.
Parkingi: W Niwiskach jest Straż Pożarna blisko mostu (ok 400m), gdzie jest dużo miejsca i można zostawić samochód. W Węgrowie jest duży parking przy samej zaporze. Opcjonalnie są parkingi na ulicy (i tam jest monitoring miejski)
* reklama nr 1: deskę wypożyczałem z https://kajakwstolicy.pl/ i z czystej sympatii muszę napisać, że braliśmy od nich już trzeci raz sprzęt i zawsze jest to zorganizowane bardzo sympatycznie, elastycznie czasowo, rozsądne finansowo i w ogóle tak przyjaźnie.
** reklama nr 2: pojęcia nie mam o jakości usług http://przystanliwiec.pl/ natomiast to zachowanie pana od nich kupiło nasze serca i gdybym kiedyś szukał pomocy w spływie kajakowym to z czystej sympatii zadzwonię do nich ;-)