| Biuro Turystyki Kajakowej AS-TOURS | PROZONE - wypożyczalnia kamer GoPro! | KONKURS RELACJA MIESIĄCA |

Znalezione wyniki: 5

Wróć do listy podziękowań

Re: Namioty

Wstęp.

Jaki namiot?

Mam arpenza 2+ i po roku użytkowania uważam że to dramat nie namiot. Wymiar sypialni jeszcze ujdzie, dwa wejscia i duże przedsionki to zaleta ale.. on się powinien nazywać Kondensacja 6+ BiTurbo. Niezależnie od pory roku, pogody, miejsca, tropik po wewnętrznej stronie spływa wodą nad ranem. Nie mgiełka, tylko płynące krople. Przy całkiem zamkniętym namiocie, w środku robi się duszno w sekundę. Otwarcie przedsionków, spowodowało tylko tyle że teraz woda skrapla się wewnątrz sypialni. Z wczoraj na dzisiaj wypróbowałem opcję całkowitego otwarcia obu przedsionków, namiot praktycznie nie ma wtedy bocznych ścian. W efekcie z sufitu kapie woda, śpiwór mokry w wielu miejscach (na szczęście nie przemaka).
Wygląda na to że A2+ ma całkowicie nieoddychającą sypialnie i niewystarczającą wentylację tropiku.

Jest to bardzo dziwne, bo kupiony dwie dekady temu makretowiec HighPeak, nie miał zjawiska kondensacji wogóle. Serio. Do chwili kupienia A2+ to zjawisko było bajkami z mchu u paproci.

Stąd pytania :
Jaki namiot 2 lub 3 osobowy, z dobrą wentylacją i oddychającą sypialnią do 400-500pln?
Czy ktoś używa Colemana Darwina 2/3 ( podoba mi się ten namiot) i jak w nim z wentylacją
Jak to wygląda w samorozkładajcych?
przez marcel
19 maja 2017, o 06:57
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Rowerem do pracy od maja do października

Tak mi się idealnie ułożyła trasa pod rower. Powinny powstawać takie gęste sieci szlaków. Jakieś międzymiastowe połączenia. W Skandynawii jest sporo tras biegowych poprowadzonych do stacji kolejowych i bezpośrednio do miejsca pracy. Oczami wyobraźni już widzę jak zawijam nartami przy samej portierni. Ehh pozazdrościć i pomarzyć zawsze można ;). U mnie jest teoretycznie możliwe zrobienie w zimie 3/4 trasy do pracy na nartach. Problem oprócz pogody jest inny: brak poszanowania dla założonego śladu. Ogólnie gdyby ludzie mieli więcej alternatywnych dojazdów do pracy, to pewnie nie byłoby korków w dużych miastach.

Na upartego kajakiem można zrobić 1/4 trasy ;) ..do pracy. Zawijając hm..3km przed portiernią ;)
przez peterka
24 sierpnia 2017, o 17:54
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Wędrówki po Międzyodrzu

Szczecińska Wenecja zwana Międzyodrzem przyciąga moją uwagę nie tylko z perspektywy kajaka. Postanowiłem pieszo spenetrować obszar rozciągający się południkowo pomiędzy Odrą Zachodnią, a Wschodnia zwaną Regalicą i równoleżnikowo, pomiędzy rozejściem się obu koryt na południu w okolicach Widuchowej, do przekopu Skośnica ponownie łączącego oba koryta(błędnie Obnica) powyżej A6. Obszar ten według niektórych źródeł liczy ok. 200km kanałów, a tereny pomiędzy nimi bywają dostępne dla suchej stopy przy niskim poziomie wody (np. poniżej 525 cm słupa wody w Gryfinie). Są to jednak głownie obszary zarośnięte trzciną i poruszanie się po nich przysparza wiele trudności. Tak naprawdę interesujące jest wędrowanie po wałach przeciwpowodziowych, okalających tę część Międzyodrza. To dystans 60km poprzecinany 20-ma śluzami, kilkoma mnieszymi furtami i mostami oraz trzema pompowniami. Z historycznego punktu widzenia właśnie tu pozostało najwięcej ciekawych obiektów hydrotechnicznych wzniesionych w pierwszych dekadach XXw. W założeniu pomysłodawców system śluz miał pozwolić na osuszenie terenu pomiedzy Odrami celem wykorzystania rolniczego pod wypas bydła. Śluzami mogły przeprawiać się barki załadowane zwierzętami, a pompownie stale utrzymywały niski poziom wewnątrz areału. Niestety kosztowna inwestycja nie zdążyła się zwrócić z powodu wybuchu wojny, a po jej zakończeniu nasze władze nie podjęły kontynuacji przedsięwzięcia. W efekcie furty śluz w większości uległy grabierzy, łącznie z przęsłami niektórych mostów. Obecnie teren ten chroni obszar Parku Krajobrazowego z ograniczeniami dotyczącymi ruchu motorowodnego. Nie ma przeszkód do uprawiania turystyki kajakowej i pieszej. Wycieczkę zaplanowałem na 11-12 stycznia br. od mostu autostrady A6 na północ brzegiem po zachowanym wale. Następnie zawrócenie zachodnim brzegiem do kolejnego mostu na A6 i dalej do mostu Gryfino - Mescherin, z jednym noclegiem po drodze. Łącznie ok 25km. Mapa trasy.jpg Pokonanie 12 śluz na tej trasie zaplanowalem przy użyciu sprawdzonych dmuchanych sanek śnieżnych. Zaskoczeniem jednak okazał się szybko rosnący poziom wody w wyniku cofki do 560cm, co spowodowało silny przepływ wody w otwartych śluzach oraz podtopienia na znacznych odcinkach zdegradowanych wałów, głownie od strony zachodniej. W praktyce całe dziesiątki metrów pokonywałem brodząc w wodzie po kolana i głębiej, od czasu do czasu wychodząc na pozostałości wałów. Bardzo przydatny okazał się tu Geoportal z danymi LIDAR (ISOK cieniowanie). Już pierwsza śluza ujawniła ciekawostkę w postaci zatopionego auta. 20200111_101027.jpg
W następnym etapie zdałem sobie sprawę z niedostępności terenu. Brakowało śladów ludzkich butów, a ścieżka była wytyczona jedynie przez zwierzęta, reprezentowane glównie przez dziki i sarny. Wielokrotnie udało się napotkać wspomnianych przedstawicieli, a nawet czterokrotnie spłoszyłem bażanta, który postawił na kamuflaż do ostatnich kilku metrów przed spotkaniem, poczym uciekał w gwałtownym biegu lub podnosił się do energicznego lotu z charakterystycznym kurzym odgłosem. Scieżka była bardzo niedostępna i przedzielona powalonymi drzewami przywodzącymi na myśl zwałki. Celowo wybrałem okres poza wegetacyjny roślin licząc na łatwieszą wędrówkę. Nie było to jednak tak proste jak tego oczekiwałem. Zanim udało się dotrzeć do najdalej na północ wysuniętej śluzy, drogę przeciął mi zupełnie nie spodziewany most, a właściwie betonowe przyczółki mostu bez przęsła. Musiałem rozebrać się do pasa i przebyć ciek. Przeplywanie na snowtubie nie miało tu zastosowania z powodu roślinności wodnej. 20200111_112421_HDR.jpg Dotarłszy do śluzy, stwierdziłem silny przepływ wody, który utrudnił płynięcie po najkrótszym kursie. W efekcie zniosło mnie i ratowałem się intensywnym "wiosłowaniem" kijkami do nordic walkingu w kierunku drabinki na przeciwległym brzegu. Przyczym należy sobie uzmysłowić, że na kolanach miałem plecak z ekwipunkiem na dwa dni, liną do asekuracji (pozostała nieużyta z powodu absencji kolegi) i straszliwie ciężkich, bo oblepionych błotem butów. Zastępczo na czas przeprawy stosowałem kalosze, bo wyprostowane nad lustem wody nogi, szybko opadają na wodę. Dopadłszy drabinki, należało uczepić się jej i podczepić plecak do stopnia powyżej głowy i dźwignąć się do góry, przytrzymując kijkiem uciekające pływadełko. 20200111_120834_HDR.jpg Na drugim brzegu czekała na mnie miła niespodzianka w postaci przyjemnej łączki oświetlonej blaskiem słonecznym. 20200111_123614.jpg Zachwyt niestety nie trwał długo z powodu dużej ilości plastikowego śmiecia zalegającego tu po wysokich stanach wody i naporu wiatru. Wkrótce trudności spiętrzyły się znacznie z powodu broniącej dostępu rośliności i upadłych drzew. 20200111_132101_HDR.jpg A jednak trafiam na wyraźny dowód bytności człowieka, ale wyłącznie za pomocą sprzętu pływającego. Przypadkowo znajduję kesza geocachingu, ale wpisów prócz jednego brak. 20200111_133542.jpg Płoszę kolejną rodzinę z gatunku Sus scrofa, ale jeden osobnik wyraźnie ma problem z podniesieniem się i w sposób nieskoordynowany przebiera nogami w górze. Podchodzę na ok 3m i zastanawiam się nad objawami ASF. Zwierzę w końcu podnosi się i wyraźnie otumanione ucieka kilka metrów, po czym dzik przewraca się i sytuacja powtarza się. Nie jestem weterynarzem ani zoologiem, a to zachowanie było skrajnie dziwne. 20200111_134428.jpg 20200111_135904_HDR.jpg Z mieszanymi uczuciami docieram do kolejnej śluzy, gdzie odkrywam dziurę w moim Titanicu. Wyraźnie za sprawą źdźbła trzciny. Przekonuję się boleśnie o braku czegokolwiek do zaklejenia dziury, nie wspominając o łatkach. W sukurs przychodzi pomysł wetknięcia patyka i częściowego ograniczenia ucieczki powietrza. Z duszą na ramieniu przebywam śluzę, nieodmiennie walcząc z silnym prądem. Od tego momentu myśl o dziurze będzie mi towarzyszyła nieodłocznie. 20200111_155259.jpg
Na moment odrywam myśli koncentrując uwagę na tym co pozostało z pracującej niegdyś pompowni. Wytężam uwagę starając się zrozumieć sposób działania urządzeń, a właściwie śladów po nich. Na zewnątrz dostrzegam resztki doprowadzonej tu niegdyś linii energetycznej, fundamenty słupów będą mi towarzyszyły przez kolejne kilometry. 20200111_161349.jpg 20200111_161405.jpg Wkrótce osiągam czwartą śluzę na odcinku powyżej autostady A6, a moja towarzyszka nieodłączna dzurka powiększyła się do rozmiarów małego palca. Przychodzi mi na myśl tymczasowe zaślepienie zatyczką do uszu, które zawsze mam przy sobie na wypadek uciążliwych hałasów w nocy. O szczelności trudno mówić, ale udaje mi się przepłynąć przy akompaniamencie bąblujących dźwięków. Przez moment tracę wigor, bo przede mną dziś jeszcze dwie śluzy, a w kolejnym dniu sześć. W minorowym nastroju mijam kolejny most na A6 i wchodzę w wyraźnie zabagniony teren. Od tego momentu brodzę juz w wodzie po kostki, a w miejscach głębszych zakładam kalosze, które i tak okazują się za niskie i woda wlewa się niechcianie. To zdecydowanie najtrudniejszy odcinek całej drogi. Kalosze więzną w bagienku i zassane chcą w nim pozostać. Po męczącym pseudo marszu, przecinam trasę drogi gen. Piotra Batowa, który dowodził armią radziecką w czasie wyzwolenia Szczecina. Podjął w kwietniu 1945r. decyzję o przeprawie przez bagna Międzyodrza po zbudowanej z płyt betonowych i odwodnionej drodze. Budowę prowadzono w ciężkich warunkach o czym mogą świadczyć wspomnienia jednego z weteranów 65 armii, Bohatera Związku Radzieckiego, towarzysza W.W. Szwieca: " (...) otrzymałem zadanie zbudować pomost długości 32m, pod obciążenie 50 ton. Budowę rozpoczęlismy w nocy, wszystkie prace wykonywaliśmy ręcznie. Teren po naszej stronie był doskonale obserwowany (...) Wytworzyła się taka sytuacja: gdy rozpoczynaliśmy wbijanie pali, następował strzał, który zadawał straty w ludziach i niszczył to, co zostało zrobione. Z chwilą przerwania prac przerywano również ostrzeliwanie". Ostatecznie drogę ukończono i przeprowadzono udaną przeprawę. W kolejnych tygodniach wyzwalając Szczecin od południa. Dziś śladów drogi nie ma. Płyty zapadły się w bagno. Z wodoku satelitarnego, można domyśleć się jej przebiegu. Po zachodzie słońca docieram do piątej śluzy, do widoku dziury już się przyzwyczajam, choć na nic zdaje się zatyczka do uszu. Potrzebny byłby korek od wanny. Powietrze ucieka w zastraszającym tempie. To już nie dziura, ale rozdarcie. Zatykam czeluść zwiniętym workiem i ciskam truchło na wodę. Mam niewiele czasu na przeprawę, w ciągu dziesięciu sekund muszę być na drugiej stronie. Jeszcze się udaje, choć mój okręt powoli zmienia się w łódź podwodną. Wcześniej przed trzecią śluzą wpadam na pomysł przerzucania przez śluzę nad wodą co cięższych rzeczy, łącznie z butami. Teraz odnalezienie ich w zapadającym zmroku w trzcinie zaczyna nastręczać kłopotów. 20200111_164042.jpg W ładnym wyniesionym terenie, mijając po lewej swój biwak z małżonką w 2018r. rozkoszuję się wspomnieniami i widokami na glęboki zmierzch. Liczne chrząkania, warczenia a nawet buczenia, informują mnie o uchodzeniu z drogi niezadowolonej rodziny dzików. Wypuszczam porozumiewawczego pierda, czym zyskuję, jak mi się wydaje, aprobatę na takowy glejt. Docieram do ostatniej wodnej przeprawy i w całkowitych ciemnościach przeprawiam się na jeszcze dychającym dmuchanym rumaku. Rozpoznaję znajome miejsce, gdzie nocowałem w tym roku z żoną pod czujnym okiem Damiana. Milo się robi na wspomnienie. Przede mną jeszcze 4km i będę na miejscu. Wyjątkowo się dłuży ten ostatni odcinek. Nagrodą jest śluza z mostem, pod którym zaplanowałem nocleg. Śluza wyprowadza wodę z tzw. Podkowy - jeziorka o podobnym kształcie. Przepływalismy tamtędy, o czym zaświadczy zapewne Damian. Dochodziła 18-ta, ale widok na Dolną Odrę, a zwłaszcza perspektywa ogniska z posiłkiem, a po nim odpoczynek w hamaku przynosił radość w sercu. 20200111_200538.jpg Do okoła żywej duszy, nie licząc licznego ptactwa na bagnach. Dużo gęsi zostało na zimę. Szczęścia dopełnił księżyc, jak zwykle wysoko o tej porze roku. Zasnąłem poruszany lekkim powiewem wiatru. Obudził mnie hałas. Była około druga w nocy. Rozpoznałem charakterystyczne uderzenia w dno łodzi. Nie bylo wątpliwości, że ktoś się zbliża. Ujrzałem go w blasku księżyca. Stał na łodzi i naprzemiennie odpychał sie po jej obu stronach. Wyraźnie podążał w moją stronę. Wędkarz? A może kłusownik? Serce zaczęło kałatać. W głowie zacząłem tworzyć możliwy scenariusz. Nagle...
przez synkopa
13 stycznia 2020, o 23:15
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Mroga 11-15.06.2020

Cześć!

Na Boże Ciało zrobiłem sobie od dawna planowany spływ Mrogą, która to jest moją „macierzystą” rzeką (trzeci co do wielkości dopływ Bzury).

Spływ to był inny niż wszystkie, ale po kolei.

Postanowiłem zacząć maksymalnie wysoko, czyli od brodu na Przanowicach Dużych, to jest na 11 km rzeki.
Na ogół jest tam płyciutko, ale ostatnio wody było full. Wszystko dzięki bobrom.
Jednak ostatnio znowu wszystko wróciło „do normy”, to jest ktoś zniszczył bobrze tamy. Pewnie dlatego, że nie dało się przejeżdżać samochodami.

Na pozycje wyjściowe udałem się wykonując 4-km marsz dofrontowy z użyciem wózka 


Po krótkim odcinku w lesie trzy kolejne zalewy – Bogdanka, Rochna i Tworzyjanki. W miarę sprawnie pokonane

Na Lisowicach-Tworzyjankach plaża już zrobiona. Wcześniej na Rochnie całkiem spora ławica ryb.
Za mostem w Tworzyjankach zaczęły się „schody” – normalne zwałki, bobrze tamy, itp. I tak aż do początku kolejnego zalewu – w Rogowie. Na rzeczonym zalewie spotkałem wrzeszczących moczykijów „tu nie wolno pływać”.
W odpowiedzi wezwałem ich do podania przepisu prawa powszechnie obowiązującego jako podstawy prawnej. I zwinąłem się stamtąd tak szybko, jak to było możliwe.
Czas był najwyższy, bo dzień się już kończył.

Pierwszy nocleg wypadł w lesie niedaleko Rogowa, kolejny na prywatnej łące koło Koziołek (oczywiście uzgodniłem to z właścicielem).
Za młynem w Kołacinku był jedyny problem z wodą – przy młynie akurat po południu odcięto wodę i trzeba było przez jakiś czas, aż do biwaku, holować biwak. Od spotkanych emerytów dowiedziałem się, że niedawno spływała jakaś para i śmigali, aż miło, ale wody było o wiele więcej.
I rzeczywiście, rano wody było już dużo.
Trzeciego dnia dotarłem nie dalej niż do Głowna (pole namiotowe). Przez 3 dni dało się pokonać 10,10 i 15 kilometrów. Przede wszystkim mnóstwo zwałek, bardzo często trzeba było wysiadać i przepychać kajak przez przeszkody.
Oczywiście, miałem okazje zobaczyć z innej perspektywy wielokrotnie odwiedzany miejsca, jak np. Jasień z ruinami dawnego młyna (moje ulubione miejsce, można tam spotkać zimorodki).

Tak na marginesie – Mroga, chociaż totalnie „niekomercyjna” () ma już swoją cykliczną imprezę kajakową _ Mroga Trophy. Najdłuższe trasy zaczynają się właśnie w Kołacinie za młynem na drodze Brzeziny-Łowicz.

Czwartego dnia wyruszyłem z Głowna, przeniosłem kajak przez tamę (pod mostami kamieniste bystrza). Przed mostem kolejowym w Głownie podwójne progi (woda zmienia kierunek po pierwszym, do tego przeszkody zwałkowe). Nie spływałem, tylko przepchałem kajak a i tak sporo wody się nalało do wewnątrz (nurt bardzo silny).


Po drodze sporo różnych mostków i kładeczek. Nie pod wszystkimi dało się przepłynąć…
Najbardziej dały mi się we znaki pokrzywy – wszędzie na brzegu osiągały imponujące rozmiary. Zawsze wieczorem czułem charakterystyczne mrowienie.
W ogóle połączenie zadrapań, oparzeń i ukąszeń jest charakterystyczne dla zwałkowego kajakarstwa

Praktycznie na całym biegu Mrogi można napotkać młyny lub ślady po nich.
Na północ od Głowna moją uwagę zwróciły dwa, na północ (poniżej) od Głowna – Sopel i Boczki Domaradzkie.
Piękny jest ten drugi, z całą uroczą zagrodą. Tylko właściciel jest ..... niezbyt sympatyczny. Przez środek posesji przebiega gruntowa droga, którą co rusz ktoś jeździ. Może to to tak go denerwuje. Sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar obszczekiwać poszczególne samochody i rowerzystów.
Do mnie się doczepił, że mu niszczę łąkę (czyli połać metrowych pokrzyw).

O wiele sympatyczniejszy był właściciel młyna (w zasadzie teraz jest tam tylko elektrownia wodna) w Soplu.
Opowiadał mi o starej papierni w pobliżu z 1844, o jej właścicielu („urodzonym na Śląsku Austriackim”) o bobrach, które tną mu drzewa w sadzie i o wydrach, które czynią szkody w pobliskich stawach hodowlanych. I o norkach amerykańskich i piżmakach 
Zrobił mi fotę i powiedział też, że niedawno płynęło 2 kajakarzy z Warszawy i jeden harcerz z Głowna na desce do pływania. Harcerz czcił urodziny JPII.


Czwartego dnia udało mi się przepłynąć 20 km – z noclegiem koło Bielaw, jakieś 8,5 km od ujścia.
Za pałacem w Walewicach (tym od Pani Walewskiej i Napoleona, dzisiaj jest tam hotel) rzeka się rozwidla – część wody jest odprowadzona do dużych stawów.
W efekcie lewe ramię zwęża się niesamowicie (z 8-10 metrów do 1), płynie przy tym w szuwarach. Nie sposób posługiwać się wtedy wiosłem. Płynąłem czepiając się trzcin.
Na koniec, tuż przed ujściem, rzeka na powrót się poszerza. Ale towarzyszy temu wyjątkowy tor przeszkód, bo odcinek ujściowy jest leśny…
Jeszcze tylko fajne bystrze i mamy Bzurę koło Soboty (tej niedaleko Piątku )


Po Mrodze Bzura była jak deptak na Piotrkowskiej – tylko 1 przenioska przez 20 kilometrów…
Bzura na tym odcinku świetnie kajakowo oznakowana, chyba najlepiej w Polsce.
Wylądowałem na przystani – plaży na wysokości samego centrum miasta.

Generalnie Mroga to była niesamowita przygoda ale stopień trudności nieporównywalny z żadnym innym moim spływem. Może tylko pierwszy dzień na Czarnej Malanieckiej (Koneckiej), na odcinku puszczańskim daje się jakoś zestawić z Mrogą (podobna ilość zwałek).

Pomysł był taki, żeby dopłynąć do Płocka, ale nie starczyło czasu. Co się jednak odwlecze, to ….
I tak, marzenie się spełniło :)
przez Płaj
31 sierpnia 2020, o 14:52
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Kanu - lista

Proszę.
Zrobione.
przez Marshall
1 września 2020, o 21:36
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

cron