Szczecińska Wenecja zwana Międzyodrzem przyciąga moją uwagę nie tylko z perspektywy kajaka. Postanowiłem pieszo spenetrować obszar rozciągający się południkowo pomiędzy Odrą Zachodnią, a Wschodnia zwaną Regalicą i równoleżnikowo, pomiędzy rozejściem się obu koryt na południu w okolicach Widuchowej, do przekopu Skośnica ponownie łączącego oba koryta(błędnie Obnica) powyżej A6. Obszar ten według niektórych źródeł liczy ok. 200km kanałów, a tereny pomiędzy nimi bywają dostępne dla suchej stopy przy niskim poziomie wody (np. poniżej 525 cm słupa wody w Gryfinie). Są to jednak głownie obszary zarośnięte trzciną i poruszanie się po nich przysparza wiele trudności. Tak naprawdę interesujące jest wędrowanie po wałach przeciwpowodziowych, okalających tę część Międzyodrza. To dystans 60km poprzecinany 20-ma śluzami, kilkoma mnieszymi furtami i mostami oraz trzema pompowniami. Z historycznego punktu widzenia właśnie tu pozostało najwięcej ciekawych obiektów hydrotechnicznych wzniesionych w pierwszych dekadach XXw. W założeniu pomysłodawców system śluz miał pozwolić na osuszenie terenu pomiedzy Odrami celem wykorzystania rolniczego pod wypas bydła. Śluzami mogły przeprawiać się barki załadowane zwierzętami, a pompownie stale utrzymywały niski poziom wewnątrz areału. Niestety kosztowna inwestycja nie zdążyła się zwrócić z powodu wybuchu wojny, a po jej zakończeniu nasze władze nie podjęły kontynuacji przedsięwzięcia. W efekcie furty śluz w większości uległy grabierzy, łącznie z przęsłami niektórych mostów. Obecnie teren ten chroni obszar Parku Krajobrazowego z ograniczeniami dotyczącymi ruchu motorowodnego. Nie ma przeszkód do uprawiania turystyki kajakowej i pieszej. Wycieczkę zaplanowałem na 11-12 stycznia br. od mostu autostrady A6 na północ brzegiem po zachowanym wale. Następnie zawrócenie zachodnim brzegiem do kolejnego mostu na A6 i dalej do mostu Gryfino - Mescherin, z jednym noclegiem po drodze. Łącznie ok 25km. Mapa trasy.jpg Pokonanie 12 śluz na tej trasie zaplanowalem przy użyciu sprawdzonych dmuchanych sanek śnieżnych. Zaskoczeniem jednak okazał się szybko rosnący poziom wody w wyniku cofki do 560cm, co spowodowało silny przepływ wody w otwartych śluzach oraz podtopienia na znacznych odcinkach zdegradowanych wałów, głownie od strony zachodniej. W praktyce całe dziesiątki metrów pokonywałem brodząc w wodzie po kolana i głębiej, od czasu do czasu wychodząc na pozostałości wałów. Bardzo przydatny okazał się tu Geoportal z danymi LIDAR (ISOK cieniowanie). Już pierwsza śluza ujawniła ciekawostkę w postaci zatopionego auta. 20200111_101027.jpg
W następnym etapie zdałem sobie sprawę z niedostępności terenu. Brakowało śladów ludzkich butów, a ścieżka była wytyczona jedynie przez zwierzęta, reprezentowane glównie przez dziki i sarny. Wielokrotnie udało się napotkać wspomnianych przedstawicieli, a nawet czterokrotnie spłoszyłem bażanta, który postawił na kamuflaż do ostatnich kilku metrów przed spotkaniem, poczym uciekał w gwałtownym biegu lub podnosił się do energicznego lotu z charakterystycznym kurzym odgłosem. Scieżka była bardzo niedostępna i przedzielona powalonymi drzewami przywodzącymi na myśl zwałki. Celowo wybrałem okres poza wegetacyjny roślin licząc na łatwieszą wędrówkę. Nie było to jednak tak proste jak tego oczekiwałem. Zanim udało się dotrzeć do najdalej na północ wysuniętej śluzy, drogę przeciął mi zupełnie nie spodziewany most, a właściwie betonowe przyczółki mostu bez przęsła. Musiałem rozebrać się do pasa i przebyć ciek. Przeplywanie na snowtubie nie miało tu zastosowania z powodu roślinności wodnej. 20200111_112421_HDR.jpg Dotarłszy do śluzy, stwierdziłem silny przepływ wody, który utrudnił płynięcie po najkrótszym kursie. W efekcie zniosło mnie i ratowałem się intensywnym "wiosłowaniem" kijkami do nordic walkingu w kierunku drabinki na przeciwległym brzegu. Przyczym należy sobie uzmysłowić, że na kolanach miałem plecak z ekwipunkiem na dwa dni, liną do asekuracji (pozostała nieużyta z powodu absencji kolegi) i straszliwie ciężkich, bo oblepionych błotem butów. Zastępczo na czas przeprawy stosowałem kalosze, bo wyprostowane nad lustem wody nogi, szybko opadają na wodę. Dopadłszy drabinki, należało uczepić się jej i podczepić plecak do stopnia powyżej głowy i dźwignąć się do góry, przytrzymując kijkiem uciekające pływadełko. 20200111_120834_HDR.jpg Na drugim brzegu czekała na mnie miła niespodzianka w postaci przyjemnej łączki oświetlonej blaskiem słonecznym. 20200111_123614.jpg Zachwyt niestety nie trwał długo z powodu dużej ilości plastikowego śmiecia zalegającego tu po wysokich stanach wody i naporu wiatru. Wkrótce trudności spiętrzyły się znacznie z powodu broniącej dostępu rośliności i upadłych drzew. 20200111_132101_HDR.jpg A jednak trafiam na wyraźny dowód bytności człowieka, ale wyłącznie za pomocą sprzętu pływającego. Przypadkowo znajduję kesza geocachingu, ale wpisów prócz jednego brak. 20200111_133542.jpg Płoszę kolejną rodzinę z gatunku Sus scrofa, ale jeden osobnik wyraźnie ma problem z podniesieniem się i w sposób nieskoordynowany przebiera nogami w górze. Podchodzę na ok 3m i zastanawiam się nad objawami ASF. Zwierzę w końcu podnosi się i wyraźnie otumanione ucieka kilka metrów, po czym dzik przewraca się i sytuacja powtarza się. Nie jestem weterynarzem ani zoologiem, a to zachowanie było skrajnie dziwne. 20200111_134428.jpg 20200111_135904_HDR.jpg Z mieszanymi uczuciami docieram do kolejnej śluzy, gdzie odkrywam dziurę w moim Titanicu. Wyraźnie za sprawą źdźbła trzciny. Przekonuję się boleśnie o braku czegokolwiek do zaklejenia dziury, nie wspominając o łatkach. W sukurs przychodzi pomysł wetknięcia patyka i częściowego ograniczenia ucieczki powietrza. Z duszą na ramieniu przebywam śluzę, nieodmiennie walcząc z silnym prądem. Od tego momentu myśl o dziurze będzie mi towarzyszyła nieodłocznie. 20200111_155259.jpg
Na moment odrywam myśli koncentrując uwagę na tym co pozostało z pracującej niegdyś pompowni. Wytężam uwagę starając się zrozumieć sposób działania urządzeń, a właściwie śladów po nich. Na zewnątrz dostrzegam resztki doprowadzonej tu niegdyś linii energetycznej, fundamenty słupów będą mi towarzyszyły przez kolejne kilometry. 20200111_161349.jpg 20200111_161405.jpg Wkrótce osiągam czwartą śluzę na odcinku powyżej autostady A6, a moja towarzyszka nieodłączna dzurka powiększyła się do rozmiarów małego palca. Przychodzi mi na myśl tymczasowe zaślepienie zatyczką do uszu, które zawsze mam przy sobie na wypadek uciążliwych hałasów w nocy. O szczelności trudno mówić, ale udaje mi się przepłynąć przy akompaniamencie bąblujących dźwięków. Przez moment tracę wigor, bo przede mną dziś jeszcze dwie śluzy, a w kolejnym dniu sześć. W minorowym nastroju mijam kolejny most na A6 i wchodzę w wyraźnie zabagniony teren. Od tego momentu brodzę juz w wodzie po kostki, a w miejscach głębszych zakładam kalosze, które i tak okazują się za niskie i woda wlewa się niechcianie. To zdecydowanie najtrudniejszy odcinek całej drogi. Kalosze więzną w bagienku i zassane chcą w nim pozostać. Po męczącym pseudo marszu, przecinam trasę drogi gen. Piotra Batowa, który dowodził armią radziecką w czasie wyzwolenia Szczecina. Podjął w kwietniu 1945r. decyzję o przeprawie przez bagna Międzyodrza po zbudowanej z płyt betonowych i odwodnionej drodze. Budowę prowadzono w ciężkich warunkach o czym mogą świadczyć wspomnienia jednego z weteranów 65 armii, Bohatera Związku Radzieckiego, towarzysza W.W. Szwieca: " (...) otrzymałem zadanie zbudować pomost długości 32m, pod obciążenie 50 ton. Budowę rozpoczęlismy w nocy, wszystkie prace wykonywaliśmy ręcznie. Teren po naszej stronie był doskonale obserwowany (...) Wytworzyła się taka sytuacja: gdy rozpoczynaliśmy wbijanie pali, następował strzał, który zadawał straty w ludziach i niszczył to, co zostało zrobione. Z chwilą przerwania prac przerywano również ostrzeliwanie". Ostatecznie drogę ukończono i przeprowadzono udaną przeprawę. W kolejnych tygodniach wyzwalając Szczecin od południa. Dziś śladów drogi nie ma. Płyty zapadły się w bagno. Z wodoku satelitarnego, można domyśleć się jej przebiegu. Po zachodzie słońca docieram do piątej śluzy, do widoku dziury już się przyzwyczajam, choć na nic zdaje się zatyczka do uszu. Potrzebny byłby korek od wanny. Powietrze ucieka w zastraszającym tempie. To już nie dziura, ale rozdarcie. Zatykam czeluść zwiniętym workiem i ciskam truchło na wodę. Mam niewiele czasu na przeprawę, w ciągu dziesięciu sekund muszę być na drugiej stronie. Jeszcze się udaje, choć mój okręt powoli zmienia się w łódź podwodną. Wcześniej przed trzecią śluzą wpadam na pomysł przerzucania przez śluzę nad wodą co cięższych rzeczy, łącznie z butami. Teraz odnalezienie ich w zapadającym zmroku w trzcinie zaczyna nastręczać kłopotów. 20200111_164042.jpg W ładnym wyniesionym terenie, mijając po lewej swój biwak z małżonką w 2018r. rozkoszuję się wspomnieniami i widokami na glęboki zmierzch. Liczne chrząkania, warczenia a nawet buczenia, informują mnie o uchodzeniu z drogi niezadowolonej rodziny dzików. Wypuszczam porozumiewawczego pierda, czym zyskuję, jak mi się wydaje, aprobatę na takowy glejt. Docieram do ostatniej wodnej przeprawy i w całkowitych ciemnościach przeprawiam się na jeszcze dychającym dmuchanym rumaku. Rozpoznaję znajome miejsce, gdzie nocowałem w tym roku z żoną pod czujnym okiem Damiana. Milo się robi na wspomnienie. Przede mną jeszcze 4km i będę na miejscu. Wyjątkowo się dłuży ten ostatni odcinek. Nagrodą jest śluza z mostem, pod którym zaplanowałem nocleg. Śluza wyprowadza wodę z tzw. Podkowy - jeziorka o podobnym kształcie. Przepływalismy tamtędy, o czym zaświadczy zapewne Damian. Dochodziła 18-ta, ale widok na Dolną Odrę, a zwłaszcza perspektywa ogniska z posiłkiem, a po nim odpoczynek w hamaku przynosił radość w sercu. 20200111_200538.jpg Do okoła żywej duszy, nie licząc licznego ptactwa na bagnach. Dużo gęsi zostało na zimę. Szczęścia dopełnił księżyc, jak zwykle wysoko o tej porze roku. Zasnąłem poruszany lekkim powiewem wiatru. Obudził mnie hałas. Była około druga w nocy. Rozpoznałem charakterystyczne uderzenia w dno łodzi. Nie bylo wątpliwości, że ktoś się zbliża. Ujrzałem go w blasku księżyca. Stał na łodzi i naprzemiennie odpychał sie po jej obu stronach. Wyraźnie podążał w moją stronę. Wędkarz? A może kłusownik? Serce zaczęło kałatać. W głowie zacząłem tworzyć możliwy scenariusz. Nagle...