Zbąszyń - Skwierzyna. 101 km wg Garmina.
Chęć „zrobienia” Obry dojrzewała we mnie od jakiegoś czasu. Najbardziej podobało mi się, że z Obrą związana jest ta cała historia, że w sumie nie wiadomo, gdzie się zaczyna, te wszystkie Kanały Obry, a z drugiej strony – relacje kajakarzy, którzy traktowali spływ tą rzeką, jako „must”.
Zabrałem się do tego metodycznie. Najpierw, jeszcze nie wiedząc, że to Obra, spłynąłem z Mosiny Kanałem Mosińskim do Warty (z dalszym ciągiem w Poznaniu). To był mój pierwszy spływ gumofilcem, przed trzema laty. Przed rokiem zrobiłem już Kanał Kościański i Kanał Mosiński, startując z Kościana i kończąc w Mosinie. W ten sposób „domknąłem” szlak kościański.
W tym roku namówiłem Macieja (na forum Maciej66) na wspólny wypad z Łęków Wielkich do Obry i w ten sposób z grubsza odfajkowałem Kanał Północny. Pozostała Obra, jako taka.
Początkowo planowałem rozpoczęcie spływu właśnie w Obrze ale szczegółowa analiza szlaku (ok. 130 km), a także perspektywa zaledwie 3 dni na spływ sprawiły, że zweryfikowałem plany. Całe szczęście.
W ten sposób na miejsce startu wybrałem Zbąszyń. Pomysł, żeby wystartować z plaży Jeziora Zbąszyńskiego, zaliczyć od razu przenioskę na początku wypływu Obry z tego jeziora i dopiero zacząć zaliczać samą rzekę, uznałem za durny. Wstępnie wybrałem most na Senatorskiej.
Pozostała kwestia logistyczna. Koniec końców, po przeliczeniu kosztów, konsultacjach z żoną i długim rozmyślaniu, zdecydowałem się wynająć firmę wynajmującą kajaki ze Św. Wojciecha (http://obra.pl/). Nie dostałem jakiejś szczególnej ulgi ale to temat na osobną dyskusję. Zatem pojechałem do Międzyrzecza, a dokładniej – do Św. Wojciecha właśnie i tam zostawiłem samochód. Miły kierowca zawiózł mnie do Zbąszynia – doradzono mi, żebym zaczął spływ w miejscu, w którym znajduje się pomnik JPII. I przyznam, że był to pierwszy pomnik papieża, i jak dotąd ostatni, który mi się autentycznie podobał.
https://farm1.staticflickr.com/826/28042535608_aa01ef8a29_b.jpg
Spływ rozpocząłem potworną wtopą – w czasie wchodzenia do kajaka złamałem pióro wiosła. Z całą pewnością była to trochę moja wina (pióro opierało się na podłożu tylko zewnętrzną krawędzią) ale wzbudziło to moją refleksję na temat jakości i trwałości polskich wyrobów kajakarskich (http://kajak.pro/) . Ponad godzinę straciłem na ustaleniu, kto w okolicy może mi pożyczyć/ sprzedać wiosło, aż w końcu właściciel Agroturystyki „Pod Bocianem” (https://sites.google.com/site/obrakajaki/) zgodził się sprzedać mi używane, hand-made wiosło drewniane za jedyne 40 złociszów. Przyznaję, że widok tego urządzenia wzbudził moje wątpliwości ale… dało radę!
https://farm1.staticflickr.com/979/28042532988_eaee55174b_b.jpg
I tak, około 11.00 byłem już zdecydowanie na wodzie. Pierwszy odcinek Obry to odcinek jeziorowy. Za Zbąszyniem zaczynamy od Jeziora Lutol, które kończy się w miejscu, gdzie Obrę przecina autostrada A2. Zaraz potem zaczyna się Jezioro Młyńskie, z którego widać już Trzciel. Po przepłynięciu tej miejscowości zaczyna się Jezioro Wielkie.
https://farm1.staticflickr.com/826/28042529788_5e9a158bb7_b.jpg
Jezioro Wielkie to rezerwat przyrody. Wszelkie informacje z przewodnika Lityńskiego, a także wyczytane tu i ówdzie oraz obejrzane na filmach na YT ze spływów wskazują, że tam do 15 czerwca jest zakaz pływania kajakami. I tu zaczynają się schody. Po pierwsze: tablica w Trzcielu głosiła, że ograniczenie dotyczy spływów grupowych. Właściciele wypożyczalni twierdzili różnie: jedni uważali, że zakaz nie obowiązuje ale należy płynąć wzdłuż czerwonych boi, inni natomiast, że należy płynąć szybko i sprawnie, to może nikt nie zobaczy. Na stronie Pszczewskiego Parku Krajobrazowego nie było żadnej wzmianki na ten temat. Postanowiłem ten odcinek przepłynąć. Co się okazało? W Trzcielu nie ma już tablicy z ograniczeniami, a na jeziorze nie ma żadnych oznakowań szlaku. No i spoko ale szlag człowieka trafia, że żadnemu złamasowi z administracji takiej albo innej nie chce się w sposób rzetelny opisać warunków spływania, a to, czy można płynąć, weryfikuje się na środku jeziora. Koszmar.
A samo jezioro… cóż: bajka. Na wstępie należało pokonać rozległą zwałkę / zator. A potem już tylko rechot żab, krzyki ptaków, kormorany, dzikie gęsi (chyba zbożowe), łabędzie, grążel, który jeszcze co prawda nie kwitnął ale specyficzne zielone liście robiły niesamowite wrażenie. Jeziorem płynie się ok. 4 km, po których na lewym brzegu widać zabudowania jakiegoś ośrodka wczasowego. 500 metrów dalej należy wypłynąć z jeziora w lewo, w Obrę (na wprost znajduje się jezioro Rybojadło).
https://farm1.staticflickr.com/872/27043831177_3e8fd24379_b.jpg [/url]
Około kilometra dalej znajdują się resztki jazu, który spływamy bez stresu, a po ok. 3 km po prawej znajduje się pole biwakowe – kiedy płynąłem, okupowane przez srogich wędkarzy.
https://farm1.staticflickr.com/982/27043828727_98405a8cd9_b.jpg
Dalszy odcinek Obry jest właściwie bezstresowy. Momentami rzeka przechodzi w rozlewisko, jest dużo trzcin ale nie przeszkadzają w pływaniu. Po dalszych ok. 5 km po lewej widzimy pole biwakowe przy leśniczówce Rańsko. Warto rozważyć tę opcję noclegu, bo podobno gospodarze mili, a miejsce ładne. Ja się nie zdecydowałem.
https://farm1.staticflickr.com/977/27043828067_e64bb2bcb4_b.jpg
https://farm1.staticflickr.com/952/41195564014_313b1b47c4_b.jpg
https://farm1.staticflickr.com/827/41195556114_c3ce6a89ac_b.jpg
https://farm1.staticflickr.com/870/41013439575_4936f53098_b.jpg
W ten sposób dopłynąłem do wsi Policko, za którą, po ok. 3 zakrętach i przepłynięciu pod starym mostem kolejowym, po prawej znajduje się pole biwakowe. Tam się zatrzymałem na nocleg, po pora była już właściwa. Pole biwakowe, to zbyt szumna nazwa – wiata bez osłaniających od wiatru ścian, dużo śmieci, wychodek w stanie rozkładu, brak jakiejkolwiek dodatkowej infrastruktury. W trosce o własne bezpieczeństwo pozgarniałem co większe szkła, butelki i puszki do torby na śmieci (zostawiłem ją na polu w obawie przez przedziurawieniem kajaka przez ostre krawędzie puszek i szkła).
Pierwszego dnia zrobiłem 36 km.
W nocy pełnia, koło księżyca tajemnicza gwiazda – planeta. Pięknie. To wszyscy lubimy na spływach.
https://farm1.staticflickr.com/965/28042504858_0e21bf166c_b.jpg
Drugiego dnia założyłem sobie, że dopłynę do Bledzewa. Po ok 7 km od Policka po prawej wypływ z jeziora Żółwin, na którym znajduje się pole biwakowe, podobno fajne. W ogóle to jezioro podobno też jest fajne. Mnie się spieszyło, więc nie sprawdziłem. Tam natknąłem się na pierwsze tzw. spływy komercyjne. Na szczęście głównie stały, a nie płynęły, więc wyprzedziłem je z gracją i popłynąłem dalej.
https://farm1.staticflickr.com/869/28042503328_28b157f41a_b.jpg
Wkrótce dotarłem do Międzyrzecza. Przez miasto płynie się miło, ponieważ w ogóle to miasto widać. Są parki, zadbane nabrzeża, historyczne budowle, w tym ruiny zamku. Mniej więcej na tej wysokości po lewej powinno być ujście Paklicy ale mi jakoś umknęło. Po ok. 5 km po prawej znajduje się pol biwakowe „Na wyspach” z którego startuje dużo spływów ze stanicy Św. Wojciech – tak więc samo miejsce również jest nazywane w skrócie „św. Wojciech”.
https://farm1.staticflickr.com/823/28042499358_3a34cecef9_b.jpg
https://farm1.staticflickr.com/906/28042491548_39a327554f_b.jpg
https://farm1.staticflickr.com/949/41912920301_717ee55aaa_b.jpg
https://farm1.staticflickr.com/964/40105875440_583b288f79_b.jpg
Od tego momentu zaczyna się najładniejszy, a równocześnie bardzo uciążliwy odcinek rzeki. Obra płynie przez lasy, a brzegi porośnięte głównie olchą (sprawdźcie sobie, jakie toto ma korzenie) są raczej piaszczyste. Do tego dochodzi radosna twórczość bobrów i mamy przepis na zwałki. NA SZCZĘŚCIE poziom wody był w miarę wysoki, toteż większość przeszkód można było pokonać bez wychodzenia z kajaka, co najwyżej z wychodzeniem z siebie przy manewrach albo ruchach posuwistych, kiedy jest się przewieszonym przez pień, a gumowy solar zwisa sobie wesoło w poprzek.
https://farm1.staticflickr.com/863/41912918581_46d6c22d77_b.jpg
https://farm1.staticflickr.com/969/40105873480_d43018fc8e_b.jpg
https://farm1.staticflickr.com/867/41912913711_11140bb917_b.jpg
https://farm1.staticflickr.com/944/41912906571_ed2bc8f7d9_b.jpg
Na jednej zwałce… Widziałem, że brzeg jest wydeptany, a to oznaczało, że ludzie obnoszą tam kajaki. Ale mnie uruchomił się wewnętrzny kombinator – wiecie: „jak bym tu wjechał, zaraz potem skręcił, przez ten pień przeskoczył, tu się przesunął, a potem znów skręcił…” i wpłynąłem między te pnie. Wtedy zdałem sobie sprawę, że dalej nie popłynę, a wrócić się nie dało. Cóż… trwało z pół godziny, gdy ryzykując, że sęki z powalonego świerka wbiją mi się w dupę, siedząc po pas w wodzie, a równocześnie okrakiem na wyżej wymienionym świerku, zdołałem przeciągnąć kajak do brzegu i pokonać przeszkodę. Byłem bardzo z siebie zadowolony. Naprawdę. Nawet zrobiłem zwałce zdjęcie. I właśnie wtedy dotarło do mnie, że kajak mi odpłynął. Zobaczyłem, jak znika za pniem, który wystawał na środku nurtu. W rozpaczy rzuciłem się w kipiel, końcem palców udało mi się pod wodą wyczuć cumkę i zaczepiłem nią o pień. I wtedy… zdałem sobie sprawę, że jak rzucałem się, aby ratować kajak, to odruchowo puściłem w wodzie wiosło. Dalej więc, zwinnym ruchem foki, podążyłem za wiosłem. Miałem szczęście, udało mi się je chwycić i razem z nim dopłynąć do brzegu. Pozostało jeszcze dostać się do kajaka, który dyndał na cumce na środku rzeki uczepiony pnia i znów mogłem płynąć. Tyle, że cały mokry.
Po ok. 4 km (od Międyrzecza jakieś 12), w Gorzycy, po lewej, są dwa pola namiotowe. Zatrzymałem się przy pierwszym – musiałem zdjąć mokre ciuchy, zjeść coś ciepłego i ochłonąć, bo, dalibóg, nie byłem jako ten kwiat lotosu na tafli jeziora. Podszedł do mnie pan przedstawiający się, jako właściciel. Dowiedziawszy się o celu mojego pobytu, zażądał… złotówki. Tak, właśnie: 1 polski złoty. Zapłaciłem. Do dziś nie wiem, czy byłem zaskoczony bardziej tym, że muszę płacić za możliwość skorzystania z wiaty przez godzinę, czy tym, że to była tylko złotówka.
Było już po południu, kiedy ruszyłem dalej. Po ok. 8 km od Gorzycy dopływamy do przenioski. Jest tam osławiony przepust rurowy, któremu towarzyszy profesjonalnie wykonana tabliczka „przed wojną most Wilhelma, po wojnie Bieruta, teraz przepust rurowy pomysłu jakiegoś fiuta”. Też zrobiłem zdjęcie, bo to główna atrakcja turystyczna, a na dodatek szczera prawda. Przenioska ok 30 metrów i wpływamy na Zalew Bledzewski. Piękny. Zaczepisty. Wspaniały. Wszelkie przewodniki i opisy szlaku głoszą, że mnóstwo miejsc biwakowych i generalnie jest to prawda, pod warunkiem, że akurat nie ma tam obozowiska jakiejś watahy wędkarzy. W dużej części brzegi w ogóle są obudowane podestami wędkarskimi i należy się zastanowić, czy wybierając takie miejsce na nocleg, nie narazimy się na cios na odlew z podbieraka. Mnie się na szczęście udało znaleźć fajne miejsce, na czymś w rodzaju cypla, po prawej stronie. W nocy miałem dreszcze ze zmęczenia i wyłażącego ze mnie przebytego stresu ale przepiękne okoliczności przyrody w końcu mnie ukoiły.
https://farm1.staticflickr.com/982/41013410745_0af92bf5a6_b.jpg
https://farm1.staticflickr.com/909/41013408155_99636499ed_b.jpg
https://farm1.staticflickr.com/830/41912900731_0c5116250a_b.jpg
W tym dniu zrobiłem 38 km.
Trzeci dzień, to kontynuacja spływu Zalewem Bledzewskim. Po ok 3 km (kurde w pewnym momencie się zgubiłem na tym jeziorze, bo kilka zatok, i nie wiadomo, gdzie płynąć) dopływamy do zapory i ładnie prezentującej się elektrowni. Przenioska 100 metrów i znów Obra. Tu jeszcze jedna uwaga: wyczytałem, że można spłynąć w kółko – z Gorzycy na Zalew Bledzewski, na nim w lewo, następnie przez Strugę Jeziorną do Jeziora Chycińskiego i Długiego i jesteśmy 4 km od Gorzycy. Warto rozważyć.
https://farm1.staticflickr.com/912/41013405775_a35f208d68_b.jpg
https://farm1.staticflickr.com/903/41013402995_a1aca40bb6_b.jpg
https://farm1.staticflickr.com/954/41912890521_aa4b7da2c7_b.jpg
Tymczasem wszyscy straszyli Obrą za zaporą w Bledzewie. Rzeczywiście, początkowo kilka zwałek, ale udało mi się je „przeskoczyć” bez problemu. Potem długo nic. Momentami brzeg wzmocniony blachą Larsena (tak to się chyba nazywa), co oznacza, że wkraczamy w rejon, gdzie Niemcy w czasie wojny regulowali rzekę w związku z budową systemu MRU. W końcu, mniej więcej na wysokości pola biwakowego „Hobbiton” – brzydki, w dużej mierze śmieciowy, zator, który udaje mi się pokonać przeciągając kajak przez trzciny i trawy (na szczęście zalane wodą). Potem, było już tylko gorzej. Im bliżej Skwierzyny, tym więcej zwałek. Widziałem m.in. młodych, ogorzałych (zapewne od słońca) dżentelmenów walczących z kajakiem wbitym na sztorc między pnie zwałki. Moja wyobraźnia, posiłkowana wiedzą z fizyki zdobytą w szkole, a także licznymi scenami z Królika Bugsa, które przywołałem, nie pozwoliła na wymyślenie, JAK ONI TO ZROBILI. Nie wiem, poddaję się. Dostałem ataku śmiechu.
Nadal płynie się pięknie. 2,5 km przed końcem Obry, na przedmieściach Skwierzyny, przepływa się pod mostem z drogą krajową, a następnie (zaraz) pod taką drewnianą kładką. Jeśli nie chcecie płynąć do Warty, tam po lewej warto skończyć spływ. Ja popłynąłem dalej. Dwie kolejne zwałki przepłynąłem ale ten wyczyn pozbawił mnie resztek sił, i kiedy zobaczyłem kolejne możliwe wyjście z wody, a zaraz dalej następną zwałkę złożoną z wielkiej wierzby i mnóstwa śmieci, poddałem się. Tu zakończyłem spływ – jakiś 1-1,5 km od ujścia do Warty. W dali widać już było most na Warcie, więc można uznać, że zrobiłem całość.
https://farm1.staticflickr.com/945/41912886541_75cc0b9ac0_b.jpg
W tym dniu zrobiłem 27 km.
Podsumowując: Obra jest piękna. Chyba najpiękniejsza z rzek, którymi w krótkiej mojej karierze kajakarskiej płynąłem. Ale nie jest łatwa, wymaga co najmniej podstawowych umiejętności, niezłej sprawności i kondycji, jeśli zamierza się robić dłuższe odcinki.
Mój Solar zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Dzielnie, z obciążeniem, pokonywał kolejne pnie, świetnie manewrował, ani razu nie doprowadził do sytuacji, gdzie miałbym choćby poczucie ryzyka wywrotki. Można do niego wskakiwać prawie na szczupaka, wiercić się i wychylać, żeby sięgnąć oddalonego konaru. A oględziny powłok na koniec wykazały, że nie ma na nim głębszych bruzd i żadnej dziury.
Amen (jak mi się coś przypomni, to jeszcze napiszę).
PS
1. W stanicy Św. Wojciech można dostać poglądową mapkę Obry od Zbąszynia, do Skwierzyny. Zarówno odległości na tej mapie, jak i podawane w innych opisach / przewodnikach, nie są precyzyjne, a błędy wahają się między 1, a 4 km. Co ciekawe: w sumie odległość całkowita w kilometrach mniej więcej się zgadza.
2. Nie polecam wyżej opisanego pola namiotowego w Gorzycy. Miejsce ładne, ładne wiaty biwakowe i kosze na śmieci – to jest bardzo ok. Ale kibel, czy też wychodek…. Matko Jedenasta…
https://farm1.staticflickr.com/976/41912885511_34b2017a2d_b.jpg
Całość zdjęć (zachęcam) jest tu:
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.1028037067334486.1073741968.100003846084699&type=1&l=b35d594faf
Będzie, jak zwykle, film ale nie wiem, kiedy :D