Cześć!
Na Boże Ciało zrobiłem sobie od dawna planowany spływ Mrogą, która to jest moją „macierzystą” rzeką (trzeci co do wielkości dopływ Bzury).
Spływ to był inny niż wszystkie, ale po kolei.
Postanowiłem zacząć maksymalnie wysoko, czyli od brodu na Przanowicach Dużych, to jest na 11 km rzeki.
Na ogół jest tam płyciutko, ale ostatnio wody było full. Wszystko dzięki bobrom.
Jednak ostatnio znowu wszystko wróciło „do normy”, to jest ktoś zniszczył bobrze tamy. Pewnie dlatego, że nie dało się przejeżdżać samochodami.
Na pozycje wyjściowe udałem się wykonując 4-km marsz dofrontowy z użyciem wózka
Po krótkim odcinku w lesie trzy kolejne zalewy – Bogdanka, Rochna i Tworzyjanki. W miarę sprawnie pokonane
Na Lisowicach-Tworzyjankach plaża już zrobiona. Wcześniej na Rochnie całkiem spora ławica ryb.
Za mostem w Tworzyjankach zaczęły się „schody” – normalne zwałki, bobrze tamy, itp. I tak aż do początku kolejnego zalewu – w Rogowie. Na rzeczonym zalewie spotkałem wrzeszczących moczykijów „tu nie wolno pływać”.
W odpowiedzi wezwałem ich do podania przepisu prawa powszechnie obowiązującego jako podstawy prawnej. I zwinąłem się stamtąd tak szybko, jak to było możliwe.
Czas był najwyższy, bo dzień się już kończył.
Pierwszy nocleg wypadł w lesie niedaleko Rogowa, kolejny na prywatnej łące koło Koziołek (oczywiście uzgodniłem to z właścicielem).
Za młynem w Kołacinku był jedyny problem z wodą – przy młynie akurat po południu odcięto wodę i trzeba było przez jakiś czas, aż do biwaku, holować biwak. Od spotkanych emerytów dowiedziałem się, że niedawno spływała jakaś para i śmigali, aż miło, ale wody było o wiele więcej.
I rzeczywiście, rano wody było już dużo.
Trzeciego dnia dotarłem nie dalej niż do Głowna (pole namiotowe). Przez 3 dni dało się pokonać 10,10 i 15 kilometrów. Przede wszystkim mnóstwo zwałek, bardzo często trzeba było wysiadać i przepychać kajak przez przeszkody.
Oczywiście, miałem okazje zobaczyć z innej perspektywy wielokrotnie odwiedzany miejsca, jak np. Jasień z ruinami dawnego młyna (moje ulubione miejsce, można tam spotkać zimorodki).
Tak na marginesie – Mroga, chociaż totalnie „niekomercyjna” () ma już swoją cykliczną imprezę kajakową _ Mroga Trophy. Najdłuższe trasy zaczynają się właśnie w Kołacinie za młynem na drodze Brzeziny-Łowicz.
Czwartego dnia wyruszyłem z Głowna, przeniosłem kajak przez tamę (pod mostami kamieniste bystrza). Przed mostem kolejowym w Głownie podwójne progi (woda zmienia kierunek po pierwszym, do tego przeszkody zwałkowe). Nie spływałem, tylko przepchałem kajak a i tak sporo wody się nalało do wewnątrz (nurt bardzo silny).
Po drodze sporo różnych mostków i kładeczek. Nie pod wszystkimi dało się przepłynąć…
Najbardziej dały mi się we znaki pokrzywy – wszędzie na brzegu osiągały imponujące rozmiary. Zawsze wieczorem czułem charakterystyczne mrowienie.
W ogóle połączenie zadrapań, oparzeń i ukąszeń jest charakterystyczne dla zwałkowego kajakarstwa
Praktycznie na całym biegu Mrogi można napotkać młyny lub ślady po nich.
Na północ od Głowna moją uwagę zwróciły dwa, na północ (poniżej) od Głowna – Sopel i Boczki Domaradzkie.
Piękny jest ten drugi, z całą uroczą zagrodą. Tylko właściciel jest ..... niezbyt sympatyczny. Przez środek posesji przebiega gruntowa droga, którą co rusz ktoś jeździ. Może to to tak go denerwuje. Sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar obszczekiwać poszczególne samochody i rowerzystów.
Do mnie się doczepił, że mu niszczę łąkę (czyli połać metrowych pokrzyw).
O wiele sympatyczniejszy był właściciel młyna (w zasadzie teraz jest tam tylko elektrownia wodna) w Soplu.
Opowiadał mi o starej papierni w pobliżu z 1844, o jej właścicielu („urodzonym na Śląsku Austriackim”) o bobrach, które tną mu drzewa w sadzie i o wydrach, które czynią szkody w pobliskich stawach hodowlanych. I o norkach amerykańskich i piżmakach
Zrobił mi fotę i powiedział też, że niedawno płynęło 2 kajakarzy z Warszawy i jeden harcerz z Głowna na desce do pływania. Harcerz czcił urodziny JPII.
Czwartego dnia udało mi się przepłynąć 20 km – z noclegiem koło Bielaw, jakieś 8,5 km od ujścia.
Za pałacem w Walewicach (tym od Pani Walewskiej i Napoleona, dzisiaj jest tam hotel) rzeka się rozwidla – część wody jest odprowadzona do dużych stawów.
W efekcie lewe ramię zwęża się niesamowicie (z 8-10 metrów do 1), płynie przy tym w szuwarach. Nie sposób posługiwać się wtedy wiosłem. Płynąłem czepiając się trzcin.
Na koniec, tuż przed ujściem, rzeka na powrót się poszerza. Ale towarzyszy temu wyjątkowy tor przeszkód, bo odcinek ujściowy jest leśny…
Jeszcze tylko fajne bystrze i mamy Bzurę koło Soboty (tej niedaleko Piątku )
Po Mrodze Bzura była jak deptak na Piotrkowskiej – tylko 1 przenioska przez 20 kilometrów…
Bzura na tym odcinku świetnie kajakowo oznakowana, chyba najlepiej w Polsce.
Wylądowałem na przystani – plaży na wysokości samego centrum miasta.
Generalnie Mroga to była niesamowita przygoda ale stopień trudności nieporównywalny z żadnym innym moim spływem. Może tylko pierwszy dzień na Czarnej Malanieckiej (Koneckiej), na odcinku puszczańskim daje się jakoś zestawić z Mrogą (podobna ilość zwałek).
Pomysł był taki, żeby dopłynąć do Płocka, ale nie starczyło czasu. Co się jednak odwlecze, to ….
I tak, marzenie się spełniło :)