Miałem nie robić opisu ale z uwagi na fakt, że to ja ze Strażowym zaczęliśmy go fizycznie, to niech coś powstanie z naszej strony.
Pierwotnie pomysł narodził się około lutego 2019 w głowie Synkopy do którego dołączył Maciej i razem we dwójkę go zrealizowali po raz pierwszy w 2019.
Relacja tutaj: http://forumwodne.pl/zimowa-drawa-8-10-03-2019-t10957.html
W tym roku spływ miał być powtórzony w większym składzie.
Po pewnych perypetiach z ustaleniem składu ekipy z powodów różnych, w tym dość wysokiego stanu wody oraz epidemii korona wirusa, ostatecznie udział wzięło 5 osób.
Plan całościowy zrealizowałem Ja z Piotrem (strażowy) stawiając się we dwójkę w piątek 13 o 13 na starcie w Prostyni.
Po wypakowaniu gratów z auta, odstawiłem je na drugą stronę szosy pod „dworzec PKP”, skąd miał je zabrać wieczorem synkopa z żoną i dojechać do Drawnika.
Gdy kończyliśmy pakowanie się do kajaków zaczęło padać i nieco wiać. W opozycji do narastającego deszczu i wiatru które miały nam w różnym nasileniu towarzyszyć do dziennej mety, my mieliśmy wesołe humory i pełne brzuchy, zasilone chwilę wcześniej w knajpie przy pobliskiej stacji paliw. Wiatr z deszczem momentami smagały nas niemiłosiernie, a fale próbowały nas cofać. O ile ja siedziałem zamknięty szczelnie w moim plastiku, to Piotr siedział w wodoodpornym kubraczku w swoim otwartym solarze i moczył zadek :D
Aż do jeziora Rudne poza aurą i kilkoma drzewami nie było jakichś większych przeszkód.
Dopływając do jeziora zatrzymaliśmy się przed wpływem Drawy, osłonięci z prawej strony zadrzewionym cyplem, i patrzyliśmy na fale przewalające się przez jezioro, które musieliśmy pokonać w poprzek, a o czym nas uprzedzał Maciej.
O ile dla mnie nie była to pierwszyzna, o tyle dla Piotra, jakby nie było całkiem niedawno upieczonego kajakarza i jego balona miało to być pierwsze spotkanie ze sporymi falami i bocznym wiatrem.
Po rozważeniu paru koncepcji pokonania problemu, Piotr zadeklarował, że lekkim skosem spróbujemy przepłynąć je w poprzek do Drawna. Po kilku głębszych oddechach wystartował, a ja z lekkim jakby nie było niepokojem za nim, patrząc co się dzieje. Majtało nim zdrowo, jednak dzielnie metr za metrem parł powoli naprzód. Nifty z kolei jak tylko poczuł fale, to przykleił się do nich, a mnie zaczęło kusić aby popłynąć bokiem do fal i sprawdzić reakcje kajaka i swoje. Jednak biorąc pod uwagę, że mam ze sobą Piotra i jakby nie było porę zimową, zwyciężył rozsądek i wspólne dotarcie do celu. Fale były dość spore, momentami też przelewały mi się przez pokład, a kajak raz po raz nieco nurkował dziobem. Mniej więcej do połowy jeziora płynąłem z prawej strony Piotra jednak doszedłem do wniosku, że jeśli mam w razie czego łapać jakieś graty Piotra, to lepiej jednak by było jak będę z lewej. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Po małej chwili walczący z falami i utrzymaniem kierunku Piotr się obciął, że zniknąłem i nerwowo spojrzał w prawo. Ja byłem już tymczasem z jego lewej i w tym momencie krzyknąłem, że jestem, aby go uspokoić ;)
W ten sposób dotarliśmy na drugiego brzegu, gdzie było już spokojniej i wzdłuż którego cofnęliśmy się nieco do mostu aby wpłynąć pod nim na jezioro Dubie.
Po dotarciu do mostu zrobiliśmy :shock: , gdyż ujrzeliśmy lejek z jeszcze większymi falami próbującymi się przedostać do j. Rudno. Wyglądało to dość drastycznie, tym bardziej, że prześwit pod mostem miał około 0,5m. Szybka ocena i widząc nieco trzcin po drugiej stronie, które osłaniały nieco groblę, ruszyłem pierwszy przeciskając się prawą stroną przy samym brzegu. Piotr po chwili dołączył do mnie i po rozważeniu za i przeciw zadeklarował, że skoro dotarliśmy aż tutaj i po lewej mamy brzeg, to spróbuje dać radę pod wiatr i fale.
O ile dla nifty przecinanie fal to wręcz zabawa, to Piotr w swoim dmuchańcu przez kilkaset metrów siłował się z żywiołem. A naprawdę było co robić, bo mordewind wyciskał mi łzy spod okularów.
Po kilkuset metrach wiatr i fale osłabły przytłumione przez las po prawej stronie brzegu. A na dodatek przestało padać i na moment wyszło słońce.
Aura nas poszarpała i po stwierdzeniu, że jednak z nami nie wygra, na ostatnich metrach nam odpuściła [emoji38]
I tak po chwili dotarliśmy do wypływu Drawy i DPN-u, które powitały nas tablicami informacyjnymi o obcowaniu z naturą, oraz stosownych opłatach za to, co było pewną ironią z uwagi na wpychający się w nosy smród wody z oczyszczalni....
Około 1 km dalej po pokonaniu 16 km około godz.17 znaleźliśmy się na biwaku w Drawniku, gdzie po wyładowaniu się, ponownie zaczęło padać i nieco wiać. Piotr zajął się przebieraniem w coś suchego, ja natomiast postanowiłem napalić w kominku, co okazało się zadaniem nieco skomplikowanym, z uwagi na fakt że całe dostępne drewno leżało zmoczone na dworze, a do tego… w 0,5-1 m balach.
My natomiast mieliśmy jedynie dwa noże Mory i scyzoryk z piłką [emoji38]
Rzezając nożami drzazgi z mokrych bali i wzmacniając się nieco grzańcem, dotrwaliśmy przy nikłym płomyku do przyjazdu Miandasa z siekierką i tuż po nim Synkopów.
Piotr stwierdził później, że jeśli ktoś z DPN-u oglądał nas na kamerach, to sikał ze śmiechu nad naszymi popisami ekwilibrystycznymi z nożami i podtrzymywaniem minimalnego ale jednak ognia. Przez moment nawet chciał powiesić sobie na plecach kartkę z napisem o treści: jeśli nas widzicie to przywieźcie nam siekierę [emoji38]
Ciąg dalszy i wrzucenie fotek pozostawiam reszcie ekipy...