Musi bardzo zajęty Turabacik, że fotosików nie ma czasu wrzucić... :(
A wczoraj cmyknęliśmy tradycyjnego (środowego) treninżolka z WKW w górkę. Tradycję (ku naszej radości) lekko zamącił jeden z najlepszych kajakarzy długodystansowych w Polsce niejaki Milimetr. Po raz pierwszy przybył on popływać z nami i zdaje się, że bardzo mu się spodobało. Ja popłynałem ze Słoneczkiem w Sekatexie Double, Milimetr w Raiderze, Batyak w Popieli, a Sebuś na Sekatusiu Solo. TiTi popłynał na swojej jedynce PE (ciągle zapominam, co to za bryka).
Wczoraj nie było zmiłuj, daliśmy ździebko w palnik. Nie było nowicjuszy, których obecność w oczywisty sposób spowalnia nasze przebieżki i od samego wyjścia z portu zaczęło się ostre płynięcie. Gdy tak sobie rozkosznie dawaliśmy w górke, będąc na wysokości golasów obejrzeliśmy się za siebie, a od Wawy w naszą stronę szły czarne chmury. Nie to, żebym nie lubił czarnego koloru. Kobieta w czerni, fajna sprawa... Ale na niebiesiech zdecydowanie bardziej błękit preferuję. No i chlusnęło (można powiedzieć, że tradycyjnie) z nieba. Okrążyliśmy pierwszą z Wysp Zawadowskich, przytulając się na chwilę do brzegu w celu przebrania i sruuu z powrotem. Tempo musieliśmy mieć niezłe, bo Milimetrowy GPS pokazał 15,3 km/h. Kończyliśmy w strugach deszczu i nie wiedzieć czemu wszystkim nam te waruny dodawały atrakcyjności... Taaa... Stara prawda: całkiem normalnych człowieków, to chyba nie ma... No, to do następnej środy Ludziki! :)