| Biuro Turystyki Kajakowej AS-TOURS | PROZONE - wypożyczalnia kamer GoPro! | KONKURS RELACJA MIESIĄCA |

Znalezione wyniki: 37

Wróć do listy podziękowań

Re: Relacja ze spływu Wisłą Max&Strzała

Wczoraj zasiadłem do kompa i zabrałem się za klejenie filmu. Skończyłem koło 2, włączyłem renderowanie i przy kawce o 6 spokojnie go obejrzałem.
Zapraszam do oglądania filmu ze spływu Wisłą:

https://www.youtube.com/watch?v=DUG-1bh5qF0

przez max
27 lipca 2014, o 08:01
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Pilica-Wisła w terminie 21-27 lipca

Sławek... gratulacje 8-)
Jak to sam napisałeś pierwsze koty za płoty :||:
Najważniejsze że są chęci i jest radocha! Co do nadmiernego bagażu wszystkim się to na początku zdarza. My nadal zabieramy sporo ponad niezbędne minimum, nie ma w tym nic złego. Doświadczenie przychodzi z czasem ;)
P.s. 100 km. w 2 dni to nie mało 8-)
Zresztą nie o dystans przecież chodzi a o radochę z obcowania z przyrodą :D
przez ra_dek
27 lipca 2014, o 09:12
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Pilicą do Wisły, Wisłą do Bałtyku.

To mój pierwszy post na tym forum, a więc: cześć!

Mam na imię Kuba i około miesiąc temu udało mi się zakończyć spływ pneumatycznym, ożaglowanym kajakiem Pilicą do Wisły i Wisłą do Bałtyku. Poniżej zamieszczam relację, na wypadek, gdyby okazała komuś do czegoś przydatna (czuję się lekko zobowiązany, bo przygotowując się do spływu korzystałem z informacji z tego forum).

Kto?
Powiedzieć że mam "żadne" doświadczenie wodne to skłamać, powiedzieć, że mam "małe" to przesadzić. Łącznie uzbierałoby się tego: godzinka kajakiem po stawie jak miałem z 6 lat, godzinka łódką z tatą trochę później, dwa/trzy pływania na rowerze wodnym, kilka kilkugodzinnych pływań w charakterze załogi na 470 i małej kabinówce na zalewie włocławskim oraz fartem 2 tygodnie na jachcie na morzu. Ot i wszystko.

Dlaczego?
Pomysł narodził się w zimie właściwie znikąd. Podświadomie zawsze lubiłem łodzie, wodę i tym podobne klimaty, jednak poza krótkim epizodem w klubie sportów wodnych na sferze podświadomości zawsze się kończyło. Szalę przeważyła (chyba?) znaleziona w internetach fotografia jakiegoś dziadka na pontonie z żaglem z parasola ogrodowego. Poza tym tak się szczęśliwie złożyło, że akurat kończyła mi się umowa o pracę, miałem trochę oszczędności i sporo wolnego czasu.
Pokój zamieniłem w czytelnio-szkutnię i kilka kolejnych miesięcy zeszło mi na czytaniu, planowaniu i trochę nawet budowaniu.

Czym?
Ponieważ mieszkam w bloku i nie mam auta decyzja o kupnie pneumatyka była chyba naturalnym wyborem. Ponieważ brałem pod uwagę możliwość, że ostatecznie całe to kajakarstwo może mi się nie spodobać, a także, że pneumatyk można zwyczajnie przebić szukałem raczej czegoś nieprzepłaconego, po czym nie będę długo płakał gdyby coś się z nim stało.
Ma się rozumieć patrzyłem też na relację jakość-cena - stąd programowo zrezygnowałem z najtańszych marketówek (czy słusznie - nie wiem).
Zdecydowałem się na Sevylor Columbus, który w promocji kosztował trochę ponad 600 zł. Niby cerata tak jak i Sevylor Tahiti (tak przynajmniej czytałem na forach), ale przynajmniej obciągnięta szmatką (czy to cordura czy nie niech specjaliści rozstrzygają), 3 komory i gwintowane zawory (oprócz podłogi).
Dla porządku dodam, że jakiś czas po otrzymaniu kajaka, jeszcze przed pierwszym wodowaniem znikąd pojawiła mi się dziurka na burcie, jednak firma w której go kupowałem ekspresowo i bezproblemowo wymieniła mi go na nowy.
Miałem więc kajak, nie miałem wioseł. Bardzo chciałem składane, bardzo nie chciałem wydawać prawie dwustu złotych. W komórce znalazłem stare wiosła od marketowego pontonu, wykorzystałem więc ich plastikowe pióra, osadzając je na starym aluminiowym, składanym maszcie od namiotu. Ostatecznie wiosła wyszły pięcioczęściowe, łączone na śruby (spiłowane), z okapnikami ze zrolowanej dętki rowerowej. Dla większej bajery środkową część pokryłem dętką rowerową.
Z perspektywy czasu zmieniłbym kąt osadzenia piór, bo zrobiłem jednakowy a z 90 stopniowym chyba jednak rzeczywiście wygodniej wiosłować (szczególnie jak wiatr wieje).
Kajaka i wioseł było mi mało, zacząłem kombinować z ożaglowaniem. Moje założenia: ma być maksymalnie proste, małe, składane i tanie. Przypadkiem wpadłem na rozwiązanie idealne dla mnie - żagiel łaciński (wzorowałem się trochę na suahilijskich łodziach dhow). Sam żagiel zrobiłem z materiału plandekowego (grubszy niż ta niebieska plandeka oferowana w marketach budowlanych), który dorwałem za kilka złotych w jednym łódzkim sklepie z takowymi materiałami + ductape'a. Żeby nie cudować ze żmijkami i remizkami zrobiłem w żaglu jedną dużą kieszeń na drzewce.
Same drzewce podobnie jak wiosła zrobiłem z 4 aluminiowych części masztu od namiotu. Przez pustą przestrzeń między nimi przeciągnąłem i zawiązałem shockcord - żeby w razie czego drzewce się nie rozłączyły.
Maszt tak jak drzewce zrobiłem składany - z dwóch aluminiowych (chyba) rur od odkurzacza, połączonych śrubą. Do tego w szczycie przewierciłem otwór i przeciągnąłem przez niego ucięty i zeszlifowany kawałek plastikowej obudowy od mazaka - powstało ucho do fału grota. Oprócz tego w pewnej długości masztu wywierciłem też dwa otwory w które wsadziłem własnej roboty knagę ze starego klocka do hamulca rowerowego. Żeby się nie ruszała zalepiłem ją taką plastyczną zastygającą masą, którą dostałem od kolegi - nie wiem jak się nazywa, ale trzyma jak beton.
Maszt trzyma się łodzi w dwóch punktach: przy dnie i na wysokości burty. Przy dnie osadzony jest w stopie masztu zrobionej z trójników i rurek hydraulicznych z PCV, na wysokości burty przechodzi przez otwór w takim minipokładzie. Minipokład trzyma się łodzi za pomocą 4cm parcianej taśmy, przechodzącej pod dnem i z przodu, za uchem do trzymania kajaka. Na minipokładzie osadzony jest też kątownik, do którego śrubą przymocowałem miecz holenderski (jeden), i dwie takie śruby z oczkami do których przyczepione są metalowe kółka, przez które przechodzą linki od steru. Minipokład i miecz zrobiłem z wodoodpornej sklejki.
Najgorzej wyszedł mi sam system sterowania. Płetwę sterową zrobiłem ze starej, niepotrzebnej, plastikowej deski do krojenia i ta wyszła jeszcze całkiem całkiem. Z rumpla musiałem zrezygnować, ponieważ zawadzałby o bagaże z tyłu kajaka, poza tym w pozycji w której siedziałem byłby dość niewygodny. Na zrobienie sterowania nożnego jestem za mało zdolny, wybrałem więc kompromis - sterowanie ręczne za pomocą linek. I to też byłoby w porządku, gdybym nie chciał systemu upraszczać za bardzo - zdecydowałem o 1 łączonej z 2 części rurze z PCV, przywiązanej do tyłu kajaka, na której miało być osadzone urządzenie sterowe. Niestety okazało się, że niezależnie od tego jak dobrze i mocno przywiążę - całość będzie się ruszać na boki. System koniecznie muszę poprawić.
Komplet uzupełniała żeglarska kamizelka ratunkowa Tribord - na pneumatyczne mnie nie stać, a asekuracyjnych nie chciałem. Ponieważ płynąłem sam byłem zdania, że lepiej przeholować z bezpieczeństwem niż się efektownie utopić. Tak czy siak wiosłowało się w niej bez problemów.
Żeby mi było ciepło w zimniejsze i deszczowe dni wymyśliłem też sobie piankę do nurkowania - akurat była w decathlonie w promocji za 5 dych więc postanowiłem przetestować - spisała się.

Co do akcesoriów obozowych wartych wspomnienia to:
- namiot Hannah Troll (igloo, 2os.+ bagaże)
- śpiwór Hannah Fall (kupiłem trochę za duży, ale i tak był dobry, wolę brać za ciepły niż potem marznąć)
- chińska saperka z bricomarche za 2 dychy z otwieraczem kapsli, piłką i tysiącem różnych pierdół;)
- scyzoryk Victorinox
- zalaminowana mapa Pilicy (mapy Wisły nie znalazłem, po trasie dopiero dowiedziałem się, że jest opisany odcinek od Bydgoszczy do ujścia - jako fragment międzynarodowej drogi wodnej)
- garnek i pokrywka
- kubek metalowy
- nakręcany palnik i 450g kartusz
- szmata do podłogi z mikrofibry Jan Niezbędny jako ręcznik

Transport tego wszystkiego opierał się o:
- szarą torbę na kajak, którą dostałem wraz z nim + własnej roboty szelki zamieniające ww. torbę w plecak (parciany pas z szelek dublował się jako element przymocowywania minipokładu do kajaka)
- 10 l plastikową beczkę do peklowania i kiszenia (okazała się super - wchodzi idealnie między burty, trzyma się, nie wypada, nie przecieka, można w niej trzymać wystające, ostre, kanciaste przedmioty)
- 30 l. nieprzemakalny worek Aquarius GoPack (na ubrania i śpiwór)
- grube worki na śmieci z marketu (na namiot i buty).
- duża torba podróżna (do lądowego transportu beczki, wioseł, ożaglowania, steru, namiotu, na wodzie zamiast nich trzymałem w niej jedzenie)

Dokąd?
Nie wiem skąd wziął się pomysł spływu akurat tą trasą, na pewno przyczyniły się do tego:
- słyszałem i czytałem, że Pilica i Wisła są ładne
- na wybranej przeze mnie trasie nie ma na nich specjalnych przeszkód
- obie rzeki są relatywnie łatwe (przynajmniej tak czytałem)
- są w miarę blisko miejsca mojego zamieszkania
- taka trasa pozwala "potrenować" na mniejszej rzece, przed wypłynięciem na większą
- taka trasa pozwala na w miarę długi, zróżnicowany i ciekawy spływ

Jak?
Założenia spływu były takie:
- ma być przyjemnie - jeśli aura nie sprzyja - nie płynę
- nie będę się mordował wzamian za kilka kilometrów więcej
- na wodzie nie będę szarżował - paranoicy i tchórze żyją dłużej ;)
- zero alkoholu na wodzie (choć banał to nie szkodzi wspomnieć)

Właściwa relacja (w relacji opisuję tylko dni na wodzie, których było około 14, na lądzie spędziłem drugie tyle):

Dzień 1:
Wodowanie w Spale, pierwsze złożenie całej łodzi i zaształowanie wszystkiego nie zajęło mi dłużej niż 1,5h a więc super. Co prawda robiłem to "na sucho" w domu tysiące razy, ale tak czy siak dobrze.
Pogoda była śliczna, chociaż po drodze mijałem sporo kajakarzy (indywidualni i grupy), to jednak rzeka i tak wydaje się "dzika", nie ma wrażenia jakiegoś tłoku. W Inowłodzu zrobiłem przerwę na zakupy, żeby było lżej, do miejsca wodowania jechałem bez żadnego prowiantu. Minąłem tam też bystrze - spodziewałem się niewiadomo czego, a było spokojnie.
Jak już wspominałem nie miałem większego pojęcia o kajakarstwie i wiosłowaniu, stąd też zakładałem, że w ciągu dnia zrobię około 10/20 km. Pierwszego dnia wyszło mi 40. :) Ba, zrobiłem nawet z 200 metrów pod prąd - kiedy okazało się, że nad wpadającą do Pilicy rzeką Drzewiczką znajduje się smażalnia ryb (tanio nie było, ale za to smacznie;). O ile dobrze pamiętam kawałek przed Drzewiczką jest kawiarnia/bar tuż przy samej wodzie i chyba nawet z pomostem - nie skorzystałem, ale miejsce wydawało się sympatyczne.
Jedyną niefartowną decyzją tego dnia było miejsce na nocleg - raz, że na dwumetrowej skarpie, więc wciągając kajak + rzeczy na górę trochę się ubłociłem, dwa, że komary zjadły mnie żywcem. Dobrą stroną tego wydarzenia był przyspieszony kurs zachowania w takiej sytuacji: jak najszybciej ubrałem się od stóp do głów, szybko rozłożyłem namiot i dopiero pod osłoną moskitiery na spokojnie sobie wszystko porządkowałem. Ze względu na wieczór i komary planowane ognisko zamieniłem na kuchenkę turystyczną. Wieczorem musiałem się też nasmarować żelem łagodzącym oparzenia po opalaniu - z wrażenia zapomniałem nasmarować się olejkiem do opalania i efekty tego odezwały się na przedramionach i kolanach. I znów dobra strona złej przygody: podczas następnych dni nigdy już nie zapomniałem się nasmarować.
Warte odnotowania: bardzo się bałem przepływania pod mostami, dwa tygodnie przed spływem widziałem bystrze za mostem kolejowym w Tomaszowie Mazowieckim i myślałem sobie, że to zawsze tak wygląda - na szczęście okazało się, że pod mijanymi mostami było dużo spokojniej.

Dzień 2: Chociaż budząc się na chwilę w nocy bolały mnie ręce i myślałem, że chyba tego dnia nie popływam, to jednak rano wstałem jak nowonarodzony i przepłynąłem kolejne 40 km. Z ciekawostek: na prawym brzegu (nie pamiętam gdzie), mijałem pastwisko, z którego stado koni i krów schodziło sobie do wody plażą napić się. Bardzo malownicze.
Nocowałem w okolicy Bud Michałowskich na polance u przemiłego pana, którego profilaktycznie zapytałem czy mogę się rozbić. Przypadkiem zapoznałem się też z ogrodzeniem elektrycznym jego pola, myśląc (?) że to sznurek.

Dzień 3: Końcówka Pilicy. W Warce poszedłem na zakupy, kajak zostawiłem przycumowany koło ośrodka/wypożyczalni kajaków (lewy brzeg, tuż za pierwszym mostem, okolice ulic Solec i Nowy Zjazd) pod opieką miłych państwa, którzy akurat tam sobie plażowali. Dopływając do Wisły nawet nie wiedziałem, że na nią wpływam, jednak już wpłynąwszy obejrzałem się, zobaczyłem Wisłę w całej krasie i jednak różnicę w szerokości dało się wyczuć.;) Na spokojnie dobiłem do pierwszej wielkiej piaszczystej plaży (nie wiem czy była to kępa czy półwysep), z obawy, żeby w nocy woda nie podeszła przeciągnąłem kajak i rzeczy ze 100 m. w głąb plaży, nazbierałem opału i zrobiłem sobie pierwsze ognisko podczas podróży. Ognisko i pstrąg (kupny) z ogniska były bardzo fajne, komary, które trzymały się mimo ogniska już niespecjalnie. Zamiast planowanej długiej posiadówy przy ogniu wróciłem do namiotu i poszedłem spać.

Dzień 4: Dzień żagla! :) Co prawda przepłynąłem żenująco mało tj. jakieś 20 km. do Góry Kalwarii jednak za to część drogi na żagielku! Z uwagi na fakt, iż wiało raczej N, "część" drogi ograniczała się najczęściej do płynięcia na drugi brzeg, żagielek pozwalał iść niewiele ostrzej niż półwiatrem, musiałem więc nieco zrewidować plany żeglugi nad morze. Nieco = zamiast żeglować wiosłuję.
Z ciekawszych wydarzeń to pomyliły mi się wejścia za mostem do portu w Górze Kalwarii. Na mapce miałem zaznaczony normalny port, tymczasem pierwsze wejście było tak straszliwie zarośnięte rzęsą, glonami i plugastwem, że zrezygnowałem i zamiast tego przybiłem obok niepracującego statku wybierającego piasek z Wisły. Po przycumowaniu okazało się, że tuż za tym statkiem było wejście do normalnego portu. No cóż. Po powrocie z zakupów od wędkarza pilnującego mi kajak dowiedziałem się, że zaraz za mostem kolejowym na prawym brzegu jest świetna kępa, na którą ciężko dostać się z lądu, więc będzie dla mnie super miejscem na biwak. Oczywiście jak to w takich razach bywa zaraz po przycumowaniu do kępy okazało się, że jest już zajęta przez 3 chłopaków. Profilaktycznie postanowiłem sprawdzić kto zacz i wyszło, że to tubylcy w moim wieku, przy tym normalni*, więc można biwakować.
*Normalność to pojęcie względne. Chłopakom nudziło się na plaży więc od 3 dni kopali dołek. Najpierw od niechcenia rękami, później saperkami i łopatami. Kiedy ich spotkałem wykopali już 3 lub 4 metrowy biedaszyb i dokopali się do wody. Wisła jednak przyciąga specyficzny typ ludzi. Opasawszy się cumką i asekurowany przez nowopoznanych kolegów oczywiście zlazłem do dołu. Głupio, gdyby mnie tam zostawili lub zasypali, ale cóż, ryzyko zawodowe.:) Po tym jak chłopaki i odwiedzające ich dziewczyny wrócili do domów zrobiłem sobie ognisko, zjadłem kolejnego pstrąga i uważając aby nie wpaść do kilkumetrowego dołu poszedłem spać.

Dzień 5: Góra Kalwaria-stolica. Znów niezbyt długie pływanie. Bardzo przydała mi się lornetka, pomagając wypatrzyć przejście między trzema statkami-refulerami, Grubą Kaśką i jeszcze czymś. Mijałem również plażę nudystów gdzie bardzo sympatyczne nagusy życzyły mi dobrej drogi. Ostatecznie dopłynąłem do portu czerniakowskiego, gdzie przycumowałem moim dmuchańcem jak PRAWDZIWA ŁÓDŹ. Chociaż całego tego cumowania była w sumie z godzinka to jednak i tak duma rozpierała mnie do końca dnia. Łódkę zwinąłem, akcesoria spakowałem i zostawiłem w przyjaznym bosmanacie. W porcie poznałem Rafała prowadzącego spływy tradycyjnymi wiślanymi pychówkami z rozprzem, z którym umówiłem się za dwa dni na jeden krótki spływ do Gassów w górę rzeki.
Łódka została w hangarze, ja wróciłem na dzień do Pabianic i trzynastego w piątek ruszyliśmy z Warszawy do Gassów.
Flotylla liczyła trzy łodzie - dwie pychówki i jeden galar (jednostka tak duża, że na środku znalazło się miejsce na palenisko i kociołek, a burty miał umajone niewielkimi brzózkami).
Ze względu na wiatr i czas, zamiast na żaglach szliśmy na silnikach, jednak i tak było super! Przy okazji chciałem wszystkim polecić chłopaków z Domu Wisły - robią świetną robotę, zwracają rzekę ludziom a w wakacje okazji do pływania z nimi po stołecznym odcinku wisły jest naprawdę sporo - polecam pogrzebać w sieci. Wyszła z tego reklama, ale cóż.
Po powrocie ze spływu podmiejskim autobusem wróciłem do stolicy, przespałem się u znajomych i kolejnego dnia ruszyłem dalej.

Dzień 8 (o ile dobrze liczę): Koło południa dotarłem do portu, akurat w trakcie wodowania przeszła po mnie spora ulewa, ale taki już urok spływu. Wiało tego dnia dość mocno (jak na dmuchany kajak) bo 3 a w porywach i więcej. Wszystkiego przepłynąłem ze 20 km, po czym zaliczyłem PRZYGODĘ. Przygoda polegała na tym, że na Wiśle na wysokości Legionowa były 2 wyspy. Szlaku jeszcze nie wytyczono, nurtu nie widziałem a więc wylosowałem sobie odnogę, którą będę płynąć. Okazało się, że cała odnoga przegrodzona jest groblą z kamieni. Myślałem, że jednak jakiś przesmyczek się znajdzie, podpłynąłem więc bliżej. Przesmyczek się nie znalazł, za to przyspieszający nurt zniósł mnie na kamienie. Cóż, musiałem wysiąść i przeciągnąć łódkę do brzegu. Ostatnie parę metrów kamienie schodziły jednak pod wodę, a ze względu na szybki nurt w tym miejscu nie chciałem iść - pomyślałem, że te kilka metrów do brzegu przepłynę na łódce, potem przeniosę ją brzegiem i tyle. Niestety przy wsiadaniu jakoś mocniej zachybotało i ostatecznie wpadłem do wody a łódka zrobiła wywrotkę. Szybko ją złapałem i doholowałem do brzegu, jednak straty okazały się dotkliwe. Połowa zapasu wody (1,5 l) popłynęła z prądem a lornetka poszła na dno. Robiło się późne popołudnie, więc doszedłem do wniosku, że to znak aby dalej nie płynąć i rozbiłem sobie obóz na sympatycznej wiślanej wysepce.
Komarów o dziwo było ciut mniej niż zazwyczaj, za to ognisko musiałem rozpalać z godzinę, tak wszystko było mokre (i tak nie umiem rozpalać;).

Dzień 9 Rano zwinąłem manatki i już bez wiatru, jednak w drobnym deszczyku i chmurkach popłynąłem przed siebie. Minąłem Modlin, rzuciłem okiem na twierdzę, jednak bez zwiedzania i wpływania na Bugonarew ruszyłem dalej. Kawałek dalej na prawym brzegu, na skarpie zauważyłem wielki napis "ZAKROCZYM", wybetonowany slip i taras widokowy. Zakroczym zaskoczył, większość mijanych do tej pory miast raczej odwracało się od wody (podejrzewam w tym strategię bezpieczeństwa narodowego, gdyby wróg zaatakował nas desantem od strony rzeki większość miast pozostanie niezauważone;) a tutaj takie cuda... Po przycumowaniu wdrapałem się stromym slipem na skarpę (nie zauważyłem schodków) po czym ... konsternacja. Wlazłem komuś na podwórko. Stał co prawda cokół z kotwicą, ale stał też dom, w ogrodzie porozrzucane były dziecięce zabawki, po dojściu do domu wewnątrz zauważyłem młodą kobbietę bawiącą się z dzieckiem. Nieco dziwne jak na wejście do miasta, no ale co ja tam wiem...
Po krótkiej autoprezentacji zaczynającej się od słów: "dzieńdobry, nie jestem złodziejem, ale chyba przypadkiem wlazłem Państwu do ogródka..." zapytałem miłą panią gdzie ja właściwie jestem i gdzie tu jest sklep, bo muszę uzupełnić zapasy. Okazało się, że posesja jest rzeczywiście prywatna, a napis i taras to po prostu fanaberia taty. Okazało się również, że nie jestem pierwszym wodniakiem, który do nich zawitał. Zarówno córka jak i ojciec nie potrafili wyjaśnić jak dojść do sklepu, za to wzamian podwieźli mnie tam i z powrotem. Jeżeli przypadkiem to czytają to bardzo, bardzo dziękuję.:) Wnioski: mieszkasz nad rzeką, lubisz towarzystwo? Zrób napis z nazwą miasta, goście sami przypłyną!
Drugim ciekawym spotkaniem tego dnia była trójka kajakarzy płynąca od zerowego kilometra do Gdańska. Panowie mieli normalne kajaki (sztywne) mogli więc sobie pozwolić na spore dzienne dystanse, 60 do 90 km, dla mnie marzenie ściętej głowy.
Chwilkę pogadaliśmy, poprosiłem ich o zrobienie pamiątkowego zdjęcia (do tej pory nie miałem żadnej fotki na kajaku) po czym popłynęli dalej (ja też, ale już swoim tempem).
Dzień zakończyłem wpływając do strefy świecącego słońca, co było bardzo przyjemne. Widok z namiotu miałem równie przyjemny - biwakowałem naprzeciw Czerwińska n. Wisłą. Na lewym brzegu, naprzeciw miasteczka znalazłem sobie w zaroślach akurat tyle miejsca aby zmieścił się i kajak i namiot. Tradycyjnie opędzając się od komarów w dobrym nastawieniu poszedłem spać. Prawdopodobnie za sąsiada miałem bobra, lub coś co wskakuje do wody w podobny do bobra sposób.

Dzień 10: Od rana słońce, komary gdzieś poznikały, mogłem więc w spokoju napić się porannej kawy, spakować się bez pośpiechu i ruszyć dalej. Po niedługim czasie minąłem wielki czerwony napis Wyszogród i korzystając z dobrej pogody kilka kilometrów za miastem, na jednej z wiślanych piaszczystych łach zrobiłem sobie pranie. Po kolejnych kilku kilometrach spotkałem chłopaków z fundacji Dom Wisły, wracających ze swoimi łodziami z wodnej pielgrzymki Gassy-Płock. Chociaż planowałem tego dnia spokojne pływanie połączone z suszeniem gaci, to jednak superlatywy jakimi obsypali portowe miasto Płock w ogóle i przystań Morka w szczególe spowodowały zmianę planów. Postanowiłem pogonić ile się da, a nuż do wieczora dopłynę do Płocka. Mimo, że sam zbytnio w to nie wierzyłem - udało się! Żeby było śmieszniej koło 20, kiedy byłem już na opłotkach (nomen omen) Płocka, zebrała się taka duża czarna chmura, że zrobiło się ciemno jakieś dwie godziny wcześniej niż zazwyczaj. Chociaż do Morki dopływałem właściwie po ciemku (czego się obawiałem i wolałem unikać) to jednak los mi to wynagrodził ślicznym widowiskiem - przepływając pod mostem drogowo-kolejowym zaświeciła się cała jego iluminacja. Czułem się, jakby to było specjalnie dla mnie i w nagrodę za te 50 przepłyniętych kilometrów. W Morce przekonałem się, że ani jedna z dobrych opinii o państwie bosmaństwie nie była przesadzona. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, wynająłem pokój (tanio, a jaki widok z okna!) i poszedłem spać.

Dzień 11: Zwiedzanie Płocka.

Dzień 12: Wczesnym popołudniem wypłynąłem z gościnnego Płocka, jednak z obietnicą, że jeszcze tu wrócę na Dni Wisły za kilka dni. Było to tym bardziej możliwe, że moim kolejnym przystankiem był położony o jakieś 15 km dalej Nowy Duninów, a w nim ośrodek Pabianickiego Klubu Sportów Wodnych, gdzie daaaawno temu uczęszczałem. Trochę wiało, a że słyszałem już sporo opinii o możliwych warunkach na zalewie włocławskim profilaktycznie szybciutko przepłynąłem na lewy, płaski brzeg i trzymając się go na wieczór dobiłem do Duninowa. Czy wspominałem już, że wiało? Wiało.

Dzień 13,14 i 15 (chyba): Duninów. Właściwie dobrze się złożyło, że pogoda zepsuła się akurat wtedy. Kilka dni na odpoczynek plus gruntowne wyczyszczenie łódki plus baza wypadowa na płockie Dni Wisły plus jednego dnia mogłem sobie w szklarniowych warunkach (przy pomoście czekała motorówka, gotowa w razie potrzeby mnie ściągać) pożeglować. Tam też przekonałem się, że ster jest hmmm... do poprawy.
Kolejnego dnia, jeśli nie będzie strasznie postanowiłem ruszać.

Dzień 16: Planowo miałem odpłynąć już o 4 rano, meteo wskazywało, że rano najmniej wieje, stąd też spodziewałem się dotrzeć do tamy zanim się zalew poważnie rozbuja. Życie jak zwykle zweryfikowało plany. Wypłynąłem po 6, mimo słów bosmana, że jak jeszcze dzień zostanę to wstydu nie będzie, ma wiać. Za bycie mądrzejszym nawiosłowałem się sporo. Najpierw wpłynąłem na mieliznę (prędzej bym się diabła spodziewał niż mielizny na zalewie) i kawałek musiałem łódkę przeciągać, później zaczęło wiać i musiałem się solidnie namachać. Ale nic to. W pewnym momencie na lewym brzegu utworzyła się taka zatoczka. Programowo płynąłem blisko lewego brzegu, żeby w razie metrowych fal o których się nasłuchałem szybko zwiać na brzeg. Pomyślałem sobie jednak "aaa, taka mała zatoczka, skrócę sobie drogę". Błąd. Przede mną pojawiła się jakby mgła i po niedługim czasie przestałem widzieć prawy brzeg, a po jeszcze chwilce ledwo dostrzegałem koniec zatoczki. Ponieważ jestem ostrożny i płynięcia we mgle nie przewidywałem obiecałem sobie dopłynąć tylko do końca zatoczki i przeczekać mgłę. Jak tylko to pomyślałem zaczęło kap, kap, padać. Po kilkunastu sekundach zaczęło lać. Po kilku następnych sekundach oberwała się chmura, ja zrobiłem w tył zwrot i razem ze wściekłymi (choć nie ogromnymi) falami co sił zapieprzałem do brzegu. Pod sam koniec złapał mnie nawet lekki grad.
Na brzegu oczywiście żadnego krzaczka, więc tylko przeczekałem, zjadłem całą czekoladę, napiłem się wody i cały mokry (mimo, że w piance do nurkowania) ruszyłem dalej. Sytuacja z mgłą/ulewą powtórzyła się po godzince, ale mądrzejszy o niedawne doświadczenia zawczasu schowałem się pod drzewko. Po godzinie oglądania deszczu spod krzaka znów ruszyłem dalej i po raz kolejny po jakimś czasie musiałem przymusowo podziwiać przybrzeżną roślinność.
Na szczęście do trzech razy sztuka i złe poleciało z wiatrem w kierunku, z którego wypłynąłem. Popołudniem udało się dobić do portu we Włocławku i tu pojawił się dylemat: jak obejść tę zaporę. Na pewno lewą stroną, tam gdzie śluza, ale jak? Kajaków podobno nie śluzują... Zresztą z zasłyszanych po drodze wieści byłem przekonany, że ze względu na remont śluza i tak nieczynna. Zapamiętać: zasłyszane informacje zawsze weryfikować na miejscu. Po chwilce kręcenia się w kółko w poszukiwaniu kogokolwiek ze śluzy (zatrzymałem się sporo przed) wyszli do mnie dwaj baaardzo pomocni panowie z bosmanatu. Nie dość, że pozwolili pożyczyć wózek do przenoski, to zaoferowali miejsce na namiot (zbliżał się wieczór) i -UWAGA- zadzwonili do jednego z ostatnich prześluzowujących się w tym sezonie jachtów, czy nie wzięliby mnie na hol i nie prześluzowali razem z nimi. Wzięliby. Następnego dnia, w moje urodziny, o 9 rano miałem więc prześluzować się z jachtem Bo - Ra. Lepszego prezentu nie mogłem sobie wymarzyć (przed wyjazdem widziałem śluzowanie na YT i bardzo chciałem zobaczyć na własne oczy).
Info praktyczne: bosmanat jest nowy, port monitorowany, za drobną opłatą można wziąć prysznic, skorzystać z kuchni, uprać, słowem szaleństwo.

Dzień 17: Urodziny! Zaczęły się jednak dziwnie. W nocy słyszałem jakieś szelesty i hałasy przed namiotem, jednak sądziłem że to wiatr wieje. Rano okazało się, że jednak nie, zginęła mi z przedsionka torba podróżna. Dziwne, bo nie było w niej nic cennego dla ewentualnego złodzieja - właściwie to tylko ożaglowanie, trochę jedzenia, buty i susząca się pianka. Jeszcze dziwniejsze, bo ponoć teren wokół bosmanatu miał być monitorowany. Jeszcze dziwniej zrobiło się po wyjściu przed namiot - torba okazała się leżeć jakieś 100 m. od namiotu, kolejne metry dalej - pianka. Zgłupiałem do reszty. Po krótkiej inspekcji zawartości torby układanka się ułożyła - nie był to wiatr, do przedsionka rzeczywiście się włamano, a torbę wyciągnięto. Złodzieja też miałem właściwie na widelcu, jednak nic mu nie mogłem zrobić: był to pies, zeżarł kiełbasę.
W urodzinowym nastroju życzyłem pieskowi smacznego, zwinąłem namiot i w ostatniej chwili spotkałem się z żeglarzami, z którymi miałem się śluzować (sądziłem, że pojawią się w marinie o 9 rano, wyszło, że o 9 mieli umówione śluzowanie - truizm, ale warto dokładnie zawczasu dogadywać takie rzeczy).
Po dopłynięciu do śluzy czekaliśmy jeszcze pół godzinki - miała do nas dołączyć jeszcze jedna jednostka - ku mojemu zdziwieniu okazał się nią galar, na którym niedawno jeszcze widziałem chłopaków z Domu Wisły.
Śluzowania opisywał nie będę, ale różnica poziomów rzeczywiście robi wrażenie. Ponieważ a) wiało b) bardzo chciałem urodziny spędzić w Toruniu, a nie przybrzeżnych krzakach Bogdan i Radek z łódki zaofiarowali się podwieźć mnie tam - kajak na holu działał jak dryfkotwa, wsadziliśmy więc łódkę na łódkę i na silniku poszliśmy na północ. Na miejscu byliśmy po południu, umówiliśmy się, że skoro zostają w Toruniu do jutra, to rozłożę sobie tylko namiot na kempingu, zjem coś i wrócę świętować z nimi urodziny. Jak postanowiłem tak zrobiłem i w efekcie choć niewielkie, to jednak urodziny na łódce w toruńskim porcie były jednymi z moich najlepszych urodzin w ogóle.

Dzień 18, 19, 20, 21, 22: Planowany krótki pobyt w Toruniu z różnych przyczyn wyewoluował do prawie tygodnia. O lądowych przygodach na forum wodnym nie ma co pisać, w każdym razie bardzo miło będę wspominał to miasto i na pewno jeszcze do niego wrócę. Skoro już wspomniałem o wracaniu - powrót na wodę miałem dość ... huczny. O ile kiedy wpływaliśmy z Bogdanem i Radkiem do portu (otwartego ponoć dwa tygodnie wcześniej) to nie było w nim nikogo oprócz nas (gwoli ścisłości mimo instalacji nie było nawet wody i prądu), o tyle w drugą stronę... najpierw, gdy przenosiłem łódkę z hangaru sympatycznych WOPRowców (bo tam ją sobie przechowywałem) do portu okazało się, że wpływają do niego dwa kajaki z panelami solarnymi i psem, zaś na slipie grupka Czechów montuje łajbę na pontonach. Wodni Czesi (lekki dysonans poznawczy;) zgodzili się nawet przypilnować złożonego kajaka na kilka godzin mojej nieobecności. No, w każdym razie, po południu wracając ostatecznie i definitywnie do portu na nabrzeżu napotkałem dzikie tłumy, huczącą muzykę i ludzi o twarzach ufarbowanych różnokolorowymi proszkami - okazało się, że właśnie w miejscu i godzinie mojego odjazdu odbywa się toruński Festiwal Kolorów. Czaru tego npopołudnia dopełniał unoszący mi się nad głową filmujący wszystko dron oraz grupa samolotów niewiele wyżej wykonująca powietrzne akrobacje. Jak wypływać to w wielkim stylu! ;) Ruszając po południu daleko nie upłynąłem (pod Solec Kujawski), za to cały czas płynąłem w kierunku zachodzącego słońca, które tego dnia było chyba najładniejsze z całego spływu.
Żeby nie było jednak do końca idealnie, miejsce na nocleg wybrałem sobie w swoim stylu - na kilkunastometrowej piaszczystej skarpie. Jak wciągnąłem łódkę i bagaże na górę było już właściwie ciemno. Rozłożyłem namiot, zjadłem coś na szybko i poszedłem spać.

Dzień 23: Raz, że miałem doświadczenie, dwa, że miałem (dosłownie) z górki. Pakowanie i wodowanie poszło naprawdę szybko. Minąłem Solec Kujawski z wielką fabryką cementu (?) na lewym brzegu i dopłynąłem do Bydgoszczy. Tu otarłem się o śmierć - płynąłem sobie spokojnie środkiem rzeki, gdy na lewym brzegu dostrzegłem łabędzie. Pan łabądź, pani łabądź i małe łabądki. Ponieważ ze względu na maleństwa rodzice nie mogli tak po prostu odlecieć/odpłynąć tatuś łabądź zmienił taktykę i obrał kurs na mnie. Czytałem kiedyś, że ptaszysko może skrzydłem złamać rękę dorosłemu mężczyźnie, nie pragnąc się więc o tym przekonać na własnej skórze, wytyczyłem sobie nową, maksymalnie odległą od wkurzonego łabędzia trasę. Ten kawałek jeszcze mnie pogonił i udowodniwszy wszystkim kto tu rządzi wrócił do rodziny i przestał interesować się paranoicznym kajakarzem. Za Bydgoszczą zjadłem drugie śniadanie i ruszyłem dalej. Ambitny plan zakładał dopłynięcie do Chełmna. Ambitny plan zweyfikowało życie: a) pomyliła mi się kolejność, myślałem że najpierw jest Świecie, potem Chełmno a wyszło odwrotnie b) chłopaki z mijanej motorówki bardzo polecali kemping i port (odważne określenie na 1 pomost) w Świeciu. Jak łosoś popłynąłem więc jeszcze 2 km rzeką Wdą pod prąd i moim oczom ukazał się jedyny krzyżacki zamek wodny, wymieniony wcześniej pomost i leżący tuż przy zamku kemping.
Tu również nie było grama przesady w poleceniu - miejsce naprawdę super i każdemu, kto będzie szedł podobną trasą polecam się tu zatrzymać (nie, nie płacą mi;). Są nowe sanitariaty, jest specjalna wiata na kajaki (kemping to rodzinny interes, syn właścicieli pomógł mi przenieść rzeczy i kajak z pomostu), są gniazdka, jest gdzie się rozbić a w razie czego są i domki (nie wiem czy czynne). Jest wreszcie ciekawy widok z namiotu - zamek.

Dzień 24: Rano okazało się, że stojący koło mnie camper na niemieckich blachach należy do niemieckiego Polaka, spędzającego emeryckie wczasy w Polsce. Okazało się też, że sąsiadowaliśmy na kempingu w Toruniu - świat jest jednak mały. Pan był bardzo dumny ze swojego campera i pokazał mi i opisał chyba wszystko co było w nim do pokazania i opisania. Dowiedziałem się też od niego, że w Chełmnie, mimo, że stamtąd pochodzi kemping jest mówiąc oględnie średni i dobrze zrobiłem decydując się na Świecie. Pozwiedzałem zamek, zrobiłem zakupy, popołudniem zwinąłem manatki i choć bez słońca to jednak i bez deszczu wróciłem na Wisłę i spokojnym tempem dopłynąłem do Grudziądza. Tutaj tradycyjnie miałem piękny widok z namiotu - rozbiłem się kawałem za starówką i tradycyjnie - musiałem wciągać kajak na skarpę (tym razem już tylko kilka metrów). Równie tradycyjnie komarów było od groma, a miejsce na skarpie musiałem sobie udeptywać (wysokie trawy, pokrzywy, etc.). Na szczęście torba podróżna i beczka wspaniale spełniały rolę walca.

Dzień 25: Rano jeszcze świeciło słońce. Zebrałem się więc i popłynąłem. Niestety stan rzeczy zaczął się zmieniać na wysokości rozebranego mostu w Opaleniu. Właściwie to chwilkę za mostem miałem powtórkę z zalewu włocławskiego: przestałem widzieć drugi brzeg i lunęło. Choć znalazłem kryjówkę pod drzewem, to jednak zanim do niej dotarłem trochę mnie zlało. Szybko przebrałem się w piankę i trochę bardziej przygotowany czekałem aż czarne chmurzyska przejdą. Zanim przeszły spróbowałem wypłynąć, po jakiś 50 przepłyniętych metrach znów oberwanie chmury. Nic już nie mogłem poradzić - musiałem czekać. Po jakiejś godzince zrobiło się na powrót jasno, wyszła ładna tęcza a ja ruszyłem dalej, aby na koniec dnia dopłynąć na urokliwą plażę naprzeciw zamku w Gniewie. Choć plaża miała już lokatorów - sarenkę z młodymi, to jednak zwierzęta zwinęły się kiedy przybiłem do brzegu. Nocleg był nie w moim stylu bo na płaskim.;) Były za to komary, a że nie chciało więc mi się łazić i zbierać chrustu na ognisko - zrobiłem na szybko na palniku jajecznicę, o której marzyłem od początku spływu i żegnany prześlicznym zachodem słońca i widokiem na gniewski zamek - poszedłem spać.

Dzień 26: Powtórka z rozrywki. Rano świeciło słońce, gdy zaczynałem się pakować zrobiło się jakoś tak dziwnie ciemno. Profilaktycznie zrezygnowałem z pakowania namiotu i schowałem się pod nim. I bardzo dobrze bo najbliższe 2 godziny lało. Złamał mi się też drugi pałąk od namiotu, i jakiś czas (szczególnie jak wiało) musiałem tropik przytrzymywać ręcznie. Kiedy się przejaśniło szybko owinąłem pałąk ductapem, spakowałem wszystko wsiadłem na łódkę i przeżyłem kolejną ulewę i wicher. Na szczęście przedostatnią tego dnia. Podejście miałem już jednak takie, że skoro i tak jestem mokry, leje i wieje - mam to gdzieś, płynę ile się da. Jak się okazało dało się wcale nieźle bo aż do Tczewa. Przy dobrej pogodzie. Kawałek drogi leciał wzdłuż Wisły wojskowy helikopter, miałem więc swego rodzaju eskortę. Bardzo się tym Tczewem ucieszyłem, jak się okazło - przedwcześnie. W porcie owszem, mogę przycumować (a właściwie spakować kajak, przechować go w kotłowni portu i zapłacić za cumowanie), jednak znaleźć noclegu nie mogę. Miejsc noclegowych nie przewidziano. W ogóle w Tczewie miejsc noclegowych poniżej stówy nie przewidziano. Za to przewidziano opieprzanie ludzi przez złą babę, za takie fanaberie jak próba rezerwowania pokoju przez telefon po godzinie 20, przewidziano również starszego recepcjonistę, który na proste pytanie "czy jest wolny pokój poniżej 100 zł" zrobił mi wykład na temat tczewskiej bazy noclegowej na przestrzeni dziejów zakończony stwierdzeniem, że "Panie, za komuny było lepij". Ostatecznie noc spędziłem na podłodze w porcie.

Dzień 27: Niedowierzając, że to ostatni etap podróży nieśmiało wyruszyłem przed siebie. Z wartych odnotowania chwil - przepływanie pod ostatnim mostem na Wiśle w Kiezmarku umilił mi kierowca ciężarówki, który mi trąbił na szczęście. Kawałek dalej, już w okolicach Przekopu minąłem pchacz i dwie barki - ten też mi trąbnął. No skoro tak, to będę miał szczęście i dopłynę do morza. Do ostatniej chwili zostawiałem sobie decyzję, czy iść prosto Przekopem, czy skręcić w Martwą Wisłę. Zadecydował los, pogoda i lenistwo. Mijając śluzę w Przegalinie byłem akurat na prawym brzegu, a nie chciało mi się już odbjać do śluzy. Poza tym nie wiało i pomyślałem, że a nuż się uda (naczytałem się, jakie to straszne warunki mogą się utworzyć na Przekopie przy północnym wietrze i do ostatniej chwili wypatrywałem metrowych fal). Kawałek po minięciu śluzy zatrzymałem się na prawym wyłożonym kamieniami brzegu, zadzwoniłem do domu, pośliznąłem się i omal bym głupio nie skończyłem przygody topiąc telefon. Na szczęście nie utopiłem, za to dostałem naukę na przyszłość - do samego końca (a właściwie szczególnie przy końcu) nie warto tracić koncentracji.
Widoku kończącej się Wisły nie zapomnę, mieszanina podziwu, niedowierzania i strachu co mnie tam czeka. Na szczęście nic złego tam na mnie nie czekało, płynęła sobie za to motorówka Instytutu Morskiego, której załoga porobiła mi zdjęcia, poopowiadała trochę o rzece, ujściu i kajakarstwie (jeden miał ponoć przepłynięte wszystkie nasze rzeki, jeśli to czyta to pozdrawiam!:) i popłynęła dalej. Ja zaś odbiłem w lewo, opłynąłem rezerwat Mewia Łacha (nie można się zatrzymywać ze względu na gniazdujące ptaki) i po około 1 mili morskiej, przy dźwiękach soundtracku z filmu 1942 dopłynąłem do plaży. Koniec spływu!
Sam w to nie wierząc, wyciągnąłem łódź głęboko na plażę i ległem na piasku. Udało się. :)

Epilog: Plaża w Świbnie to świetne miejsce na ostatni biwak/nocleg. Jest bardzo spokojnie i pusto, można zbierać bursztyny, można obserwować rzadkie ptaki i foki (największa kolonia w Polsce). W samym miasteczku jest rozwinięta baza noclegowo turystyczna, autobusy (w tym i nocne) jeżdżące do Gdańska ok 40 min., kilka smażalni i sklepy.

Koniec. :)
przez kubakokos
15 sierpnia 2014, o 16:26
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Wyścig Warszawski

Ropuch po proszę dla tej pani o poemat chwalący już po wieki ten wyczyn.
"Poemat", to nie jest, ale proszę:

Hej! Ludziki! Powiem Wam, że
dziś z wrażenia oniemiałem!
Aga robi takie rzeczy,
jakich jeszcze nie widziałem

Wiem, że Aga świetnie pływa.
Na treningach, w każdą środę
już z zazdrością patrzę na nią,
jak z finezją "młóci wodę".

Chociaż "zazdrość", to złe słowo
bardziej "radość" tu pasuje,
że wspaniała "moja" Aga,
tak wspaniale już wiosłuje.

Teraz, gdy te słowa piszę
wszyscy gały swe wlepiają
w telewizor no, bo przecież
dziś siatkarze nasi grają.

Mnie siatkówka tak nie kręci,
mnie kajaki tylko w głowie
i dlatego o Agnieszce
kilka słów Wam teraz powiem:

Pierwszy raz ją zobaczyłem,
gdy schodziła z wody w zimie.
Jeszcze wtedy nie wiedziałem,
że Agnieszka pływa w KIMie.

Później znów się z nią spotkałem,
gdy też z KIMem popłynąłem,
no i wtedy, po tym spływie
przyjaźń z Agą rozpocząłem.

Potem były wspólne "pstrągi",
wreszcie Pętla (nawet dwie)
i Agusia swe osiągi
wciąż zwiększała z każdym dniem.

No, i wczoraj, na wyścigu
pokazała Aga klasę,
kiedy w pokonanym polu
zostawiła "chłopów" masę.

Gdy na wodzie ją spotkacie
czapki z głów zdejmijcie chłopy.
Raczej z nią się nie ścigajcie,
bo wyjdziecie na jełopy...

W naszych wspólnych planach z Agą
jest płynieta "wspak" Pętelka
ale dzisiaj już zawołam:
Hej! Agusiu! Jesteś Wielka!!! :)
przez Ropuch
21 września 2014, o 23:18
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Treninżol Piliczny

Ja również jestem za uhonorowaniem cię tytułem "Najlepszy debiut roku". Gratuluję cyfry , oznacza ona tylko jedno , wspaniale spędzony wolny czas.
Zrobiłem kilka fotek jak nigdy bo na tym odcinku Pilicy jesień nie jest jeszcze jakaś super mocna.
Trzeba wpaść z kajakiem do położonego niedaleko większego miasta z gospodarczą wizyta ;) a zabiorę cię na pływanie po jesiennym dywanie ;) .
http://zmniejszacz.pl/zdjecie/178/1071179_DSC00136.JPG
przez Ted
12 października 2014, o 14:04
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Rechu, rechu! Kum, kum!

Przenosząc naszą (Peterki i moją) pogawędkę o poezji z tematu Warka - Wawa przypominam wierszyk jaki kiedyś popełniłem dla Peterki o Jego "Solarze":

Kurczę, nie mogę znaleźć tego wierszyka o Solarze. Ale znalazłem takie moje pożegnanie z mijającym 2013 rokiem. Poczytaj Peterka (póki co), a ja poszukam jeszcze tego o Solarze.


Skończył się "trzynasty" roczek,

więc w "czternasty" róbmy kroczek.

Gdy ten moment już nadchodzi

wszyscy: starzy, piękni, młodzi

podsumowań dokonują

różne,nowe plany snują,

O czymże Turabat może

myśleć, gdy Raiderem "orze"

wodę (niczym kombajn zboże)?

"K...a! Jeszcze im dołożę!"



Na północy, hen daleko

nad Parsętą - piękną rzeką,

też zadumał się Piotr Wielki,

jak ten wodny ludek wszelki

bardziej zdominować jeszcze,

by, te "miękkie ...y", "leszcze"

jeszcze bardziej podziwiały

Piotra, co to "jest ze skały".

Kazik przestał już planować,

no, bo zaczął ustępować

pola "świeżej krwi", co wpływa

w nasz długolski, mały światek.

Choć na karku sporo latek

już Kaziowi się zebrało,

można stwierdzić jednak śmiało,

że on nas zadziwi jeszcze,

że te wszystkie"miękkie...leszcze"

schylą czoła przed Kazikiem

powaleni wręcz wynikiem,

jaki Kazik jeszcze zrobi

i tym samym "przyozdobi"

kajakowe maratony,

jeśli będzie zgodę żony

miał nieborak, bo Milimetr

zgody takiej ma "centymetr",

więc z powodu "centymetra"

rzadko widzę Milimetra,

jak Wisełkę ze mną "orze".

Może biedak już nie może

z żony wyrwać się niewoli...?

Niech mu powie Grześ Boboli

ten, co w KIMie sobie pływa,

że z babami często bywa tak,

że trzeba im "przyłożyć",

by bez stresu sobie pożyć

i popływać wraz z Ropuszkiem

-sadzawkowym, żabim duszkiem.

Cóż za teksty niepoprawne!

Wydać może się zabawne,

że ja - Ropuch, co swą Żabcię

po sto razy cmokam w łapcię,

wzywam tutaj do agresji

i nieulegania presji

ukochanych naszych żonek,

które wiążą nam postronek...



No i przyszła teraz chwila,

żeby wspomnieć też Bazyla.

Na Pomorzu człowiek żyje.

Trzeba przyznać, że nie gnije

w łóżku przed telewizorem.

Może dla nas być on wzorem

jak w tzw średnim wieku

ruszać się. Więc hej! Człowieku!

Gdy zwątpienia przyjdzie chwila,

to przypomnij se Bazyla!

Z domu wyjdź i rusz swą dupę.

Poznasz wtedy ludzi kupę,

co jak Bazyl się ruszają,

na kajaczkach se pływają.

Może poznasz też "dupencję",

co podniesie Ci potencję...?

Więc nie dawaj człeku dyla

w marazm, lecz Bazyla

rad posłuchaj, byś wciąż w życiu

swego.......miał w użyciu!

Jak to zrobić? Ci podpowie

Bazyl - samo zdrowie!



Czasem lubię poregacić

i dlatego znam dwóch braci.

Fajne, tęgie chłopy skromne,

więc dlatego Wam tu wspomnę

o tych braciach, co to jeszcze

nam księżyca nie ukradli.

Mówię tak, zebyście zgadli

co to są za bracia. "Drwale"?

Tak! To nie pomyłka wcale!

Tak ich wszyscy nazywają,

gdy z Drwalami popływają.

Mocna jest z tych braci para.

Nazywają się - Sumara.



Od pisania ręka boli.

Tylu jeszcze jest "Długoli",

co opisać by tu można,

lecz ma ręka jest ostrożna.

Nie chcę, by powstała draka,

gdy opiszę tu Ślimaka...

Jeszcze komuś się narażę...

Biorę zmilczam więc i ważę

słowa, bo już ma ropusza głowa

lekko "dymi" od pisania.

Słaba jest ta moja "bania"...

Biorę, zmilczam więc, lecz krzyczę,

że Wam wszystkim dobrze życzę!

Byście wszyscy w Nowym Roczku

pomalutku, krok po kroczku

plany swoje pospełniali,

kilometrów napływali.

Zdrowia, szczęścia, pomyślności,

z kajakarstwa w bród radości!

O czym jeszcze "Długol" myśli?

Może nam się dzisiaj przyśni...?



Może coś podobnego uda mi się popełnić w tym roku na naszym Forum... :)
Dobranoc Ludziki :)
przez Ropuch
17 października 2014, o 00:24
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Rechu, rechu! Kum, kum!

O! Znalazłem ten o Solarze:

Kiedyś "Solar", wraz z "Palavą"

na wycieczkę się wybrali.

Byli w bardzo wielkim stresie

wcześniej razem nie pływali.

Właściciele ich, a jakże

obeznani dobrze z wodą

władowali im na "grzbiety",

to, co "grzbiety" unieść mogą.

Jęczy Solar do Palavy:

"Rany boskie! To tyrania!"

A Palava:- E! Ty! Solar!

To Peterka? Czy pirania?

Żeby tak nas załadować?

W pełnym słońcu gnać po rzekach?

Trzeba nie mieć wręcz sumienia!

Albo serce mieć "z człowieka"!

Płyną dalej w trudzie, znoju

taszcząc wszystkie te bagaże,

aż stanęli na postoju.

I co dalej? Czas pokaże...

Właściciele wyszli na brzeg

piwko, mięska zajadają,

a Palava oraz Solar

tuż przy brzegu spoczywają.

"Ty! Palava"- rzecze Solar "

Jam jest wąski, tyś szeroka,

nie odpływaj więc ode mnie,

kiedy woda jest głęboka.

Ten Peterka, co mną płynie

niby z wodą obeznany

ale... kończy szóste piwo...

zaraz będzie więc pijany...

Sama wiesz, jak to się płynie,

gdy właściciel ledwo widzi...

naprowadzi mnie na kołek,

nawet tym się nie zawstydzi,

że mi porwie cienką skórkę.

Rany boskie! Co za czasy!

Nawet Solar ma "pod górkę"

płynąc rzeczne wygibasy.

Więc Palava do Solara

jakby lekko przytulona

cicho szepce mu do uszka:

"Ty się nie bój, jam twa żona...

Ja mam doświadczenie wielkie,

ja cię skrzywdzić nie pozwolę,

jakby co, to ja Peterkę

tak porządnie op...lę!

, że wnet bystry wzrok odzyska,

zacznie płynąć jak należy,

dając swym płynięciem przykład

wszelkim ludkom i młodzieży.



Płyną dalej w pięknym słońcu,

czas leniwie im ucieka

woda głaszcze burty łódek

pięknie niesie, piękna rzeka.

Z brzegu patrzy jakiś człeku

na Palavę i Solara

Nawet do łba mu nie przyjdzie,

że to jest małżeńska para...

O co chodzi w tej bajeczce?

Chyba wreszcie wyznać muszę.

Otóż Solar i Palava,

także mają jakąś "duszę"...

Dbajmy więc o nasze łódki,

jakby przyjaciółmi były,

by ich żywot nie był krótki,

żeby długo nam służyły.

W zwariowanych naszych czasach

w zagmatwaniu świata tego,

można też pogadać z łódką.

Co? Nie wierzysz?

Sprawdź, Kolego... :)
przez Ropuch
17 października 2014, o 01:17
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: Mont Blanc

przez max
18 października 2014, o 00:01
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: urodzinowa Rawka 26.10

Gratulacje z okazji urodzin oraz zrealizowania spływu. Świetny pomysł.
przez Sikor
29 października 2014, o 00:29
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: urodzinowa Rawka 26.10

Wszystkiego dobrego z okazji urodzin ;)
Bardzo fajny wypad, fotki i rzeczka.

Zgadzam się z Młodym. MO wpadnie tam na inspekcję (kwestia czasu) ;) 8-)

P.S. Tylko uważajcie....bo jak nam się jakaś rzeczka spodoba to lubimy ją sobie zagarnąć pod swoje rządy :lol: ;)
Jeszcze raz gratuluję urodzinowego spływu :||: :||: :||:
przez Czołg
29 października 2014, o 08:56
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: urodzinowa Rawka 26.10

Ja również dołączam się do życzeń z okazji 18 urodzin ;) .Fajnie że i na moim podwórku powstał oddział FW
Jeszcze raz najlepszego i gratki za fajny spływ dla całej ekipy SOFW :||: :||: :||:
przez Orzech
29 października 2014, o 10:16
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Re: urodzinowa Rawka 26.10

Wszystkiego dobrego i jeszcze raz zdrówka z okazji urodzin :D
Dzięki za fajną relację :||:
Trzymam kciuki za rozwój nowego oddziału :D
przez Qbowy
29 października 2014, o 11:01
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Nie masz wystarczających uprawnień, aby przeglądać ten dział.
przez eltech
29 października 2014, o 11:07
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Do wrót Piekła, czyli piesza wędrówka po okolicach Chęcin

Sposób spędzenia wolnej niedzieli, na która co dość istotne zapowiadano ładną pogodę zmieniał się mi kilkukrotnie. Miał być pieszy spacerek po Ponidziu, później rower po południowej Jurze, w sobotę po południu stanęło na rowerze z Ponidzia do domu, a skończyło się na dość szybkiej przebieżce po wzgórzach Chęcińsko-Kieleckiego Parku Krajobrazowego. Plan zmieniłem dosłownie kilkadziesiąt minut przed wyjazdem, stąd trasa nie była zbyt dobrze przygotowana, a jedna z map wgranych do tel. okazała się być błędnie skalibrowana. Przyczyną zmiany planów był dość silny wiatr, pod który prowadziła by znaczna część mojej zakładanej trasy rowerowej.

Wracając do wędrówki, impulsem do takiej a nie innej trasy był ciekawy blog CK Rajd Commando , a głównie chęć odwiedzenia Miedzianki. Pogoda dopisała, praktycznie całą trasę za wyjątkiem wygwizdowia na Miedziance i powrotu z Chęcin do Tokarni przeszedłem w koszulce z krótkim rękawkiem (19 października). W terenie, na szlakach znaczy, ludzi zero, w rezerwatach i w Chęcinach pojedyncze małe grupki. Na Jurze w miejscach z takim potencjałem był by pewnie tłok...

A okolice Chęcin mają ów potencjał kolosalny, rezerwaty i dawne kamieniołomy bardzo ciekawe, podobnie jak na Jurze obecnie częściowo odsłonięto szczyty niektórych wzniesień, są ciekawe tablice informacyjne, odnowiono oznakowanie szlaków (miejscami nie zbyt szczęśliwie wybrano miejsce znakowania ścieżek edukacyjnych). W takiej szybkiej ocenie, również ze względu na bliskość czystej Nidy/Wiernej Rzeki, śmiało wygrywa ten obszar konkurencję z np. Olsztynem...

+/- 32km, czas dość szybkiej momentami wędrówki z postojami na fotki (część z kompakta, część z lustra), krótka penetracją jaskini, ok. 7h
Grzywy Korzeczkowskie - Grząby Bolmińskie - rez. Góra Miedzianka - Dolina Chęcińska - Pasmo Zelejowskie - Chęciny - Góry Chęcińskie - Tokarnia

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_mapa.png
Mapa wycieczki

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_1.jpg
Wycieczkę rozpoczynam na opłotkach Korzecka od wdrapania się na Grzywy Korzeczkowskie.
Oczywiście na początku, skręcając zbyt wcześnie z asfaltu, mylę drogę jednak dzięki temu trafiam do fantastycznego i bardzo głębokiego wąwozu. Dopiero po jego pokonaniu i krótkim przedzieraniu się przez dość gęsty tam las wchodzę na żółty szlak pieszy.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_2.jpg
Widok ze skraju lasu (z żółtego szlaku) północnego zbocza Grzyw Korzeczkowskich na zamek Chęciny, rez. Góra Rzepka (koło niego 2 duże żurawie, budują coś sporego) i wzgórza, którymi będzie biegła trasa mojej wędrówki.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_3.jpg
Na szlaku przez Grzywy Korzeczkowskie, jesień w pełni a pod stopami kamienista wapienna ścieżka. Skały wieku jurajskiego, jednak w odróżnieniu od Jury K-Cz, las z bardzo dużym udziałem dębów i klonów.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_4.jpg
Na północnym krańcu Grzyw pod wzgórzem Chrostynia leśnicy autostradę szykują.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_5.jpg
Między Grzywami a Grząbami głębokim przełomem płynie Hutka, niewielki dopływ Białej Nidy

[img]http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_6.jpg"%20alt="Grząby%20Bolmińskie[/img]
Za Jedlnicą szlak wprowadza stromą ścieżką na szczyt Grząb Bolmińskich.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_7.jpg
Grząby Bolmińskie, zbudowane z wapieni jurajskich, podobnie jak inne okoliczne wzgórza mają charakter wąskiej grani.
Informacje o wzgórzach można znaleźć m.in. na bardzo ciekawej stronie http://krystyna_lagierska.republika.pl/grzaby_bolminskie.html

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_8.jpg
Widok w kierunku Małogoszczy na jeden z bardzo licznych tu zakładów związanych z przemysłem wydobywczym i cementowym.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_9.jpg
Kamienista droga z Bolmina do Podpolichna przecinająca Grząby.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_10.jpg
Widok na ładnie położony kościół XVIIw. pw. Narodzenia NMP w Bolminie.
W nadziej na ciekawe widoki opuszczam żółty szlak i wchodzę na szczyt grzbietu, przez co przegapiłem ścieżkę prowadzącą w dół. Jednak znajduję inną równie ciekawą i do szlaku docieram na śródleśnych polach.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_11.jpg
Pierwszy, iście jurajski, ładny widok na skalisty grzbiet Miedzianki, wcześniejsze psuły domy miejscowości Miedzianka.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_12.jpg
Droga ku Miedziance.
O ile wcześniej pod stopami sporo jurajskich skał i piasku to tu podłoże przybiera czerwoną, miedzianą, barwę a i w budynkach widać liczne bryły charakterystycznego czerwonego piaskowca triasowego.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_13.jpg
Widok ze szczytowych partii jednego z 3 wierzchołków Miedzianki na północny zachód.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_14.jpg
Środkowy wierzchołek Miedzianki w tle olbrzymiego kamieniołomu Ostrówka, Pasma Zelejowskiego i Gór Chęcinskich.
Szczytowa część rezerwatu, podobnie jak naszego jurajskiego rez. G. Zborów, została wykarczowana, dzięki czemu odsłonięto bardzo liczne dawne wyrobiska powstałe podczas poszukiwań m.in. rud miedzi i galeny. Opis wzgórza na podstronie linkowanej już wcześniej witryny http://krystyna_lagierska.republika.pl/miedzianka.html

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_15.jpg
rez. G. Miedzianka

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_16.jpg
Otwór Jaskini w Sztolni Zofia na Miedziance http://www.sktj.pl/epimenides/inne/jwsznm_p.html
Po wyjściu rozmawiam ciekawie chwilę ze starszym małżeństwem mieszkającym w Miedziance - ponoć są plany udostępnienia obiektu dla turystów.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_17.jpg
Z plecakiem i bez ubrań na zmianę zbyt daleko w głąb nie docieram, trzeba coś zostawić na kolejny wyjazd ;)

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_18.jpg
Wygodną szutrową drogą biegnącą między dawnymi wyrobiskami (cały obszar od Miedzianki po Chęciny jak olbrzymie kretowisko wygląda) kieruję się do Charężowa.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_19.jpg
Charężów i zdaje się wypływ wód odwadniających wyrobisko potężnego kamieniołomu Gałęzice.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_20.jpg
Domy Gałęzic położone na wzg. Ostrówka prawie na krawędzi kamieniołomu.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_21.jpg
Kamieniołom Ostrówka w Gałęzicach należący do Nordkalk, opis na stronie http://geotyda.pl/miejsca/tki/ostrowka.php

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_22.jpg
Kalcyt na jednym z bloków skalnych ograniczających drogę.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_23.jpg
Kamieniołom Ostrówka

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_24.jpg
Kamieniołom Ostrówka

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_25.jpg
Kamieniołom Ostrówka

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_26.jpg
Na podejściu do kamieniołomu Stokówka.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_27.jpg
Kamieniołom Stokówka, "Szpara Gałęzicka" - opis na podstronie http://szlakarcheogeo.pl/pl-PL/opis_obiektu8.html Świętokrzyski Szlak Archeo-Geologiczny(są też opisane inne miejsca z mojej wędrówki).

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_28.jpg
U wrót Piekła, czyli u podnóża rez. Góra Żakowa.
Oznakowanie ścieżki między szczytem nad Stokówką a dnem dolinki kuleje, dobrze że w dolinie piasek i wystarczyło skręcić tam gdzie większość śladów prowadziła ;)

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_29.jpg
U wrót Piekła, czyli główne wejście do http://szlakarcheogeo.pl/pl-PL/opis_obiektu5.html Jaskini Piekło

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_30.jpg
Jaskinia Piekło

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_31.jpg
Czyżby jeden z mieszkańców pobliskiej jaskini?

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_32.jpg
Są i skałeczki...<br>
Dalsza wędrówka skalisto-błotnistą ścieżką przez las żywo przypominający wschodnie krańce Pasma Smoleńsko-Niegowonickiego.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_33.jpg
Kolejny ciekawy kamieniołom na terenie rez. Góra Zelejowa, opis na stronie http://szlakarcheogeo.pl/pl-PL/opis_obiektu5.html Świętokrzyski Szlak Archeo-Geologiczny, a super archiwalne fotki na http://www.krystyna_lagierska.republika.pl/zelejowa.html

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_34.jpg
Góra Zelejowa, podobnie jak Miedzianka częściowo wykarczowano fragmenty terenu. Gdyby tak przywrócić dawny wygląd tego wzgórza, pozostawiając niewielkie remizy drzew i krzewów miejsce miało by naprawdę potężny potencjał turystyczny.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_35.jpg
Góra Zelejowa.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_36.jpg
Zawilec wielkokwiatowy na grani Góry Zelejowej.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_37.jpg
Widok na Chęciny.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_38.jpg
Skalna grani Góry Zelejowej, dobrze że się tu z rowerem nie wybrałem bo to faktycznie grań. Coś w rodzaju jak nasz Grzebień w Dol. Cisowej tylko w większej
skali.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_39.jpg
Skalna grani Góry Zelejowej, tabliczka poświęcona pamięci gen. M. Zaruskiego.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_40.jpg
Góra Zelejowa.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_41.jpg
Rzut okiem wstecz na Pasmo Zelejowskie.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_42.jpg
Zabudowania, mur i obronna furta chęcińskiego klasztoru Franciszkanów.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_43.jpg
Detal jednej z bram w drodze na Rynek.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_44.jpg
Chęciński Rynek, jak wszędzie ostatnio "rewitalizowany" znaczy przerobiony na kamienno-betonową pustynię...

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_45.jpg
Zachód słońca spod muru chęcińskiej warowni.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_46.jpg
Zamek Chęciny http://zamekcheciny.pl , sam armata spoczywa jeszcze na budowanych schodach Ścieżki Mnicha

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_47.jpg
Droga ku Tokarni.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_48.jpg
Ostatnie spojżenie na zamek i do mety czas ruszać.
Ostatni odcinek tzn. poboczem 7-emki z pędzącym sznurkiem samochodów w jedną i drugą stronę przyjemny nie był, jednak nie ma innej możliwości by przekroczyć Czarną Nidę.

http://jurapolska.com/foto_wycieczki_forum/okolice_checin_19102014_49.jpg
Zaryglowana brama Skansenu Wsi Kieleckiej w Tokarni, godz. 18:30 - koniec wędrowania i super spędzonego dnia.
Ostatecznie dobrze że nie pojechałem rowerem bo na Zelejowej i Stokówce chyba bym go w krzaki wrzucił, a i wiatr po południu/wieczorem był naprawdę bardzo silny.
przez MichałD
2 listopada 2014, o 22:19
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Wilga - 9.11.2014

W dn. 9 listopada zgadaliśmy się z Tedziem
DSCF0077 (Kopiowanie).JPG
żeby popływać wykorzystując po wodniacku długi weekend. Wybór padł na niedawno eksplorowaną przez Tedzia Wilgę.
Dołączył do nas Ryba
DSCF0076 (Kopiowanie).JPG
wraz z żoną Anią
DSCF0078 (Kopiowanie).JPG
i córką Olą.
DSCF0089 (Kopiowanie).JPG
Mają bardzo fajne podejście do pływania i spore umiejętności. Nie straszne im kabiny. Pełen luz, zabawa i czerpanie przyjemności z czasu spędzonego nad wodą. Bezapelacyjnie należy brać z nich przykład. :||: :||: :||:

Teraz o rzece.
Przepłynięty odcinek: Rębków - Wilga. 14 km., 6 h.
Stan wody w/g Tedzia podniósł się nieco przez te kilka dni co ułatwiło nam trochę pływanie. Zwałek dużo, niektóre trudne, inne do obniesienia, ze względu na mój długi kajak. Przy zwałce można sobie spokojnie kombinować bo nurt nie był rwący.
DSCF0099 (Kopiowanie).JPG
Kilka progów, bystrza raczej nie za duże.
Widoczki fajne.
DSCF0080 (Kopiowanie).JPG
DSCF0095 (Kopiowanie).JPG
DSCF0106 (Kopiowanie).JPG
Dużo kamulców, pni i różnych gałęzi pod wodą. Należy zwracać na to uwagę. Trafiały się mielizny.

Dziękuję wszystkim za spływ i emocje na skarpie ;) Zwałki przy tym to mały pikuś :lol:
Ted - na jaką próbę Ty jeszcze wystawisz swój kajak? Po tym co zobaczyłem na skarpie, jestem po raz kolejny żywym dowodem, że sprzęt jest wart zachodu i swojej ceny!
Po spływie byłem pozytywnie zmęczony jak obiecał Tedzio ;)
Było fajnie!
P.S. Zapomniałem dodać Ryba, Aniu i Olu, że jesteście nasi, mazowieccy i Was nie oddamy!
Bo już tam ze Świętokrzyskiego ząbki sobie na Was ostrzą... :lol: ;) Szczególnie jeden, co też ma pokaźną stajnię kajaków ;)

https://plus.google.com/u/0/photos/102060327148015288306/albums/6079764532752458849
przez Czołg
10 listopada 2014, o 08:59
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Rawka - pływanka, spływiki i spływy...

Świetny opis sprawił uśmiech na mej twarzy :lol: . Zdjęcia super, okoliczności przyrody również. Gratuluję spływu :||: :||: :||:
przez Czołg
11 listopada 2014, o 06:30
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Rawka - pływanka, spływiki i spływy...

Po Waszej relacji nabrałem jeszcze większego apetytu na Rawkę. Nie wiem, jak teraz wytrzymam do soboty ;)
przez Predator
11 listopada 2014, o 08:46
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Nie masz wystarczających uprawnień, aby przeglądać ten dział.
przez eltech
11 listopada 2014, o 23:11
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

Rawka - pływanka, spływiki i spływy...

Trudno cokolwiek dodać do zamieszczonego już opisu o urokach przyrody jaka otacza Rawkę, ale na pewno nie da się pominąć rzeczy najistotniejszych.
Płynęło się w dniu dzisiejszym w bardzo miłym towarzystwie Sławka, Bogdana i Tadzia, którzy jak starzy kompani tworzyli miłą atmosferę przez cały spływ. :D :D :D
I za to właśnie Wam dziękuję i do zobaczenia na kolejnej rzece :D :D :D

Dołączam kilka zdjęć z dzisiejszego wypadu :||:
https://picasaweb.google.com/108387246527181351782/2014111502?authuser=0&authkey=Gv1sRgCPfHsfXAyLCbKw&feat=directlink
przez Ryba
15 listopada 2014, o 22:26
 
Skocz do działu
Skocz do tematu

cron